Perfumy mamy. :D
Niszowe.
Ładne bardziej lub mniej ale na pewno osnute wokół opowieści o miejscach odległych, zatem stymulujących wyobraźnię (abo wspomnienia).
D. S. & Durga, My Indian Childhood
Cóż na to poradzę, że ilekroć wącham te perfumy i pamiętam o ich nazwie (czyli za każdym razem ;) ). myślę o Rudyardzie Kiplingu oraz tysiącach osób jemu podobnych. O dzieciach kolonizatorów, które przyszły na świat i dorastały w gorącym, czasem dusznym, czasem wysuszającym drogi oddechowe klimacie; wśród dźwięków, barw i zapachów nieporównywalnych z niczym na świecie. O małych ludziach na wskroś przenikniętych sztuką oraz folklorem subkontynentu indyjskiego, lecz w takich czy innych okolicznościach wysłanych na chłodne, deszczowe i blade Wyspy Brytyjskie, aby właśnie tam poszukały swojego miejsca w życiu. I być może już nigdy nie wróciły do krainy dzieciństwa.
Próbujących niekiedy (w chwilach przygnębiania czy słabości) przywołać klimat tamtych dni i tamtego świata, za pomocą zmysłów smaku lub zapachu usiłujących zaczarować angielską rzeczywistość, czasami nawet z całkiem zadowalającym skutkiem. Jednak nigdy nie idealnym. Ponieważ odtwarzane przez Europejczyków Indie poza Indiami zawsze będą tylko i wyłącznie zabawą w indyjskość; mirażem dla spragnionych zmysłów oraz rozumu.
Lecz skoro nie ma innej możliwości ponownego zanurzenia się w klimatach dzieciństwa, to dlaczego by nie próbować wspomnianej zabawy...?
Dokładnie tak odbieram My Indian Childhood, o wiele silniej emocjami niż rozumem. Bo też trudno inaczej, kiedy pachnidło tak udanie prezentuje bardzo staroświecką, gęstą, pudrowo-balsamiczno-kwiatową odmianę orientalności. O mocy olbrzymiej, jednak stworzonej w sposób zgodny z wielowiekowymi europejskimi tradycjami perfumiarstwa. Oraz z podobnych składników (tak to czuję). Gdzie kompozycja ściele się na skórze ciężkim, welurowym płaszczem w rdzawym kolorze; otoczona oparami unoszącycmi się znad listków kolendry oraz zwojów cynamonowej kory, spomiędzy słojów schnącego na powietrzu sandałowego drewna oraz upojnymi żywicami. Wyrazista lecz złudna w swej orientalności. Zamiast koić tęsknotę, tylko ją podsycająca.
I cóż z tego, że długotrwała...?
Skład:
osmantus, champaca, kewda (kwiat pandanowy), jaśmin wielkolistny, paczuli, tytoń, galbanum
Dorissima, Aphrodisiac Parfum Oil Siddhartha
Pozostajemy w Indiach, jednak cofamy się w czasie do epoki Siddharthy Gotamy Buddy. Tak, tego Buddy. :]
No więc właśnie... Czy ja jestem jakaś dziwna, czy też i Wam zdaje się, że zestawienie w całość buddyzmu z afrodyzjakalnym ponoć olejkiem jest cokolwiek kontrastowe? Nawet nie biorąc pod uwagę treści tekstu promocyjnego (nie wierzę w ani jedno jego słowo), podobne połączenie prowokuje nieprzyjemny zgrzyt poznawczy.
Szczególnie, że zbyt wiele erotycznego potencjału w Siddharcie nie zauważam. :]
Trudno, bym o nadmiar klimatu sprzyjającego miłości mogła podejrzewać olejek o zapachu delikatnym i kremowym, jasnym oraz w gruncie niewinnym. Gdzie początkową przyjemną organiczno-maślaną orzechowość łagodzi delikatny akord tonkowo-waniliowej słodyczy, zaś w bazie chowa się ledwo zasugerowany bukiet delikatnie pachnącego kwiecia. Gdzie jest przyjemnie, lecz trochę nudno.
Co prawda intymnie i bliskoskórnie, lecz tak krótkotrwale, iż w ogóle nie mamy okazji rozczarować się zapachem. Dwie lub trzy godziny - i Siddharty nie ma.
Trochę mało jak na aromat podpierający się tradycjami religii starszej od chrześcijaństwa.
Choć prawdę mówiąc, olejek ów niekoniecznie służy do perfumowania ciała. :)
Skład:
olejek jojoba, grejpfrut, bób tonka, wanilia, bułgarska róża, irys
Jul et Mad, Amour de Palazzo
Z Indii przenosimy się do Wenecji, tego europejskiego miasta, gdzie od stuleci bez trudu można było wywąchać najpiękniejsze z aromatów Wschodu.
I mnie się to właśnie wcielenie Wschodu podoba! :) Nawet bardzo.
Jest aż gęste od przemieszania woni przypraw [gorzka, sypka gałka muszkatołowa, ciemny, pozłocisty szafran w ujęciu zbliżonym do znanego z Saffron Rose marki Grossmith, pikantny lecz już schnący imbir, wibrujący wewnątrz przegród nosowych czarny pieprz], czarnej skórzanej galanterii wędzonej w gęstym, żywicznym dymie, oudu ciemnego i krystalicznego acz konsekwentnie trzymającego się drugiego planu, akordów gorących i cielesnych, obecnych dzięki dodatkom kastoreum, ambry, labdanum, piżma... Gdzie wszystko to umiejętnie - choć również niezbyt gorliwie - rozświetla stare, szlachetne drewno cedrowe (żadnych świeżuteńkich soków w Amour de Palazzo nie znajdziecie), zaś suchej ostrości oraz życia nadaje mieszaninie papirusowy poltergeist. Wszystko to układa się na ciele w jedyną w swoim rodzaju chmurę, oksymoroniczną doskonałość: harmonijną kakofonię. ;)
Bogatą, wysoce stężoną, ekspansywną oraz całkiem trwałą. :) Te perfumy naprawdę warto poznać!
Skład:
goździki (przyprawa), gałka muszkatołowa, imbir, pieprz, drewno cedrowe, fiołek, paczuli, labdanum, skóra, oud, papirus, kastoreum, ambra, piżmo
Jul et Mad, Stilettos on Lex
Z Wenecji szybko przenosimy się na nowojorską Lexington Avenue by posłuchać, jak swego czasu o jej bruk stukały wysokie obcasy Madaliny, współzałożycielki marki. ;]
I gdzie możemy poczuć dużo, naprawdę bardzo dużo słodkiego, aksamitnego w smaku soku z gruszek, wymieszanego z wodnistymi akordami kwiatów, głównie heliotropu (który jednak potrafi być wodny! a to niespodzianka), konwalii, pojedynczych frakcji róży oraz chłodnych fiołkowych liści. Lub irysowego masła, o strukturze przyjemnych, zimnych igiełek. Gdzie słodycz miesza się z uzyskaną laboratoryjnie lekkością upojnych kwiatów, soczystość równoważona jest przez nienachalne, późnowiosenne ciepło. W bazie natomiast otrzymujemy uspokojenie soków, ich powolną przemianę w nektar dzięki słodkiej wanilii oraz rozgrzewającym czekoladowym pudrom z paczuli, dodatkowo otoczonych czystym białym piżmem zaś opartych na mocnym stelażu z drewna cedrowego, równie sędziwego i szlachetnego, co w przypadku Amour de Palazzo.
Bardzo ładna, wyraźna choć jednoznacznie młodzieńcza - i dziewczęca - kompozycja. Do poznania.
A jednak... kiedy pewnego ciepłego dnia nie tak dawno temu spacerowałam po podgórskich polach i łąkach, kiedy zamiast szpilek na ikonicznej ulicy słychać było przede wszystkim chrzęst suchego piasku i ziemi polnej drogi pod moimi sportowymi sandałami, kiedy wdychałam aromaty dojrzałej wiosny, z jej bzami, z przekwitającymi drzewami owocowymi oraz z czeremchą, z wszechobecną a otumaniającą wonią kwiatów rzepaku, z zapachem traw i wszelkiego możliwego zielska, w pewnej chwili wtuliłam nos w przedramię skropione tego ranka Stilettos on Lex. Nigdy przedtem żadne perfumy nie wydały mi się tak sztuczne i wymuszone, tak usilnie starające się stworzyć postindustrialny erzac aromatów natury.
Od tego momentu już nie potrafię na omawianą wodę spojrzeć tak, jak przed włóczęgą po polach.
Skład:
cytryna, gruszka, róża, konwalia, goździk (kwiat), heliotrop, irys, liście fiołka, wanilia, drewno cedrowe, paczuli, piżmo
Profumi del Forte, Tirrenico
Twórcy tej mieszanki chcieli zabrać nas na brzegi Morza Tyrreńskiego - i w pewnych chwilach bardzo mocno czuję, że im się udało. :)
Trudno, żeby było inaczej, kiedy otacza na tak sugestywna woń linii brzegowej: zbutwiałego, wyrzuconego na brzeg drewna, mokrych kamieni, na których odpływ zostawił wodorosty, suszącej się rybackiej sieci - i kiedy wszystko to jest dosłowne lecz w sumie delikatne, przewiane; rozjaśnione południowym jesiennym słońcem, ochłodzone porannym wiatrem, umajone nutą soli selerowej.
Lecz bywają dni, kiedy wonie stają się cięższe oraz głębsze, gdy delikatność ustępuje miejsca żrącym aromatom drzewno-żywicznym, kiedy pojawia się więcej soli oraz tego jedynego w swoim rodzaju zapachu szczątków roślinnych rozkładających się w morskiej wodzie. Gdzie w miejsce lekkiego wiatru od morza pojawia się zimny, smagający wicher oraz słony muł. I wówczas nie jest to już Morze Tyrreńskie, lecz północny Atlantyk, do tego poza sezonem. Nadal jest zmyślnie, niszowo ciekawie, lecz już zdecydowanie mniej noszalnie. ;)
Jakkolwiek nie spojrzeć, Tirrenico to warte poznania, bogate dziwadło. Średnio trwałe, choć to niekoniecznie musi być wada. :)
Skład:
akordy morskie i balsamiczne, dryfujące drewno, gorzka pomarańcza, bergamotka, jaśmin, elemi, koper włoski, bazylia, nuty owocowe, drewno sandałowe, mech dębowy, piżmo
Pięć, a właściwie siedem podróży w niezwykłe miejsca świata.
Jak? Gdzie?
We własnym domu, dzięki wyobraźni oraz węchowi. Czyż to nie piękne? :)
___
W tej chwili noszę Siddharthę, a wcześniej była Umbra marki Ramon Monegal.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )