Zacznijmy może od tego, że Rumiana Różyczka wcale nie jest rumiana; nie jest też, jak chciałaby anglojęzyczna Fragrantica, pełna pasji ani tym bardziej szkarłatna.
Jest dokładnie taka:
Czyli znacznie bardziej niejednoznaczna, niż można by się tego spodziewać, może nawet bardziej, niż oczekiwał sam twórca Une Rose Vermeille. Bo oto dostałam różę, która jednocześnie jest konfiturowo słodka oraz balsamiczna, gęsta oraz przejrzysta, krystaliczna oraz animalna, roziskrzona świeżością jak również trochę już podeschnięta, podmarznięta albo nadgnita; brzydka oraz urocza dokładnie w tych samych momentach. Niby tak dobrze znana, że aż oczywista, jednak skrywająca w sobie coś niepokojącego. Przedziwna.
Kto by pomyślał, że miks dosłownej róży z niezbyt soczystymi malinami oraz fiołkoirysem okaże się tak zajmujący! :)
Więc w otwarciu pachnidło aż tryska energetyczną różaną dosłownością, bardziej herbacianą niż karminową, szybko ubarwioną przez dodatek niezbyt słodkiej malinowej konfitury (gdyż spora część wody zdążyła już z niej odparować). Po chwili zaś pojawia się akord rześki, odświeżający, choć także nie całkiem dosłowny; spis nut chciałby, by była to lawenda ale ja czuję mieszankę ziół, z miętą pieprzową oraz melisą cytrynową na czele. Lawenda, jeżeli jest, pojawia się w tle tych dwóch roślin (oraz może jeszcze estragonu :) ). Nie mogłabym jednak pominąć milczeniem faktu, iż towarzyszą jej ostre irysowe szpileczki, zimno fiołkowych liści oraz swoista ambiwalentna mieszanina obu tych kwiatów, przywodząca myśl jednocześnie wiosenny, purpurowy bukiet oraz woń rozkładających się roślin. Piękna i wstrętna zarazem.
A przecież i tak najważniejszy okazuje się dwugłos róży i malin, w kolejnej odsłonie już znacznie bardziej słodki, przywodzący na myśl inne pachnidła różano-owocowe, Madness marki Choppard czy damskie Apparition od Ungaro. Lecz przecież nie ma w tym niczego niezwykłego, ponieważ kiedy akcent antyseptycznej, ziołowej goryczki, chłodnej głębi wynikać zaczyna spoza dwóch głównych bohaterek, one spokojnie mogą się zesłodzić. ;) Co też czynią.
Finalnie Une Rose Vermeille zahacza o intrygujące, jasne i suche egzotyczne drewienka, wydelikacona, oczyszczona z turpistycznych klimatów, ogrzana odrobinką cynamonu. kompozycja w bazie staje się również pastelowa, jaśniejąca miękkim światłem dzięki wanilii oraz bobowi tonka, ogrzana laboratoryjnie stworzoną ambrą. Gdzie wszystko to idealnie miesza się z jednolitym już akordem różano-malinowym: optymistycznym, nieprzesadnie słodkim, kuszącym.
Pachnącym bardzo podobnie do Rose Absolue od Yves Rocher - albo będącym protoplastą kolejnego, tym razem owocowo-różanego konceptu duetu Serge Lutens i Christopher Sheldrake w jego najnowszym wcieleniu, znanym z Santal Majuscule oraz Fille de Berlin, a więc bardziej nowoczesnym, minimalistycznym, lżejszym. Takiego ducha również daje się w tauerowskiej Rumianej Róży odnaleźć. Tym razem jednak zupełnie mi nie przeszkadza. ;)
Pewnie dlatego, ze zanim do niego dotarłam, musiałam pokonać wonne uroczysko oraz watahę roślinnych zombie. ;) Co jest wystarczająco dziwaczne jak na moje potrzeby. No i po tauerowsku mocne, ekspansywne, trwałe. To lubię! :)
Rok produkcji i nos: 2010, Andy Tauer
Przeznaczenie: zapach stworzony dla kobiet, choć w mojej opinii spokojnie mógłby zostać uznany za odważny uniseks.
Charakteryzuje się sporą mocą oraz sijaż [zwane śladem ;) ]; nawet kiedy słabnie, odznacza się całkiem sporą wyrazistością (tak na kilkanaście centymetrów oraz szybkie reakcje osób, które znalazły się w zasięgu woni :) ). Dobry na wszelkie okazje, szczególnie do większych pomieszczeń.
Trwałość: w zależności o temperatury powietrza, od ośmiu do przeszło piętnastu godzin
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-kwiatowa (oraz gourmand)
Skład:
Nuta głowy: bergamotka, cytryna amalfi, lawenda
Nuta serca: malina, fiołek, róża
Nuta bazy: wanilia, bób tonka, drewno sandałowe, ambra
P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://simplyseductive.blogspot.com/2009/10/weekend-signoff_23.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )