sobota, 25 maja 2013

Już czas na sen

Czy macie perfumy, które powodują u Was senność? Bo ja tak.
Może to zwykły zbieg okoliczności; może w chwilach, kiedy testowałam właśnie te perfumy, zawsze było niskie ciśnienie lub też poprzedniej nocy spałam krócej, niż powinnam; może.
Lecz zapach zdążyłam już skojarzyć ze zmęczeniem, syndromem ciężkich powiek i chwilą  kiedy już nawet nie ma się ochoty ziewać. A przecież w zabawie w olfaktoryczne puzzle chodzi właśnie o to - o skojarzenia.

Skoro więc Sballo marki Bruno Acampora oznacza u mnie raptowny pociąg do miękkiej poduszki oraz ciepłego okrycia, dlaczego miałabym udawać, że jest inaczej?
Sballo to sen. Choć również bardzo przyjemny, bardzo klasyczny retro-zapach o zastanawiającym, baśniowym rysie.

W pewien sposób przypomina mi ciemne, nasycone barwy obrazu olejnego z końca XIX wieku, powstałego w prerafaelickiej manierze o ciekawych, śródziemnomorsko-egzotycznych akcentach. Do tego pochmurny jednak relatywnie ciepły. A przynajmniej sztucznie dogrzewany, z pomocą klasycznych żywiczno-drzewnych bazowych komponentów, z zauważalnym udziałem wetywerii, drewna sandałowe, paczuli oraz ciepłych acz nie palonych żywic. Oraz przyjemnego, mydlano-suchego, trochę ostrego piżma.

Lecz zanim o nich, słówko o wcześniejszych etapach rozwoju Sballo. Gdzie pojawiają się akordy skórzane czy raczej zamszowe oraz fantastyczny bukiet retrokwiatów [kto zna stare perfumy marek Houbigant czy Caron mniej więcej wie, w czym rzecz], tak ciepłych i przemieszanych, że nie sposób wszystkich ich nazwać. W zasadzie wiem tylko, że wyczuwam trochę hiacyntów, goździka czy lilii, śliczny, staroświecki kwiat pomarańczy oraz pojedynczą, balsamiczną różyczkę, jakby żywcem wyjętą z potpourri. Wkrótce dołącza do nich woń równie trudnych do rozpoznania nut orientalnych, ułożonych wokół bukietu oraz pogłębionej woni zamszu z samego otwarcia kompozycji. W zasadzie trudno powiedzieć cokolwiek konkretnego ponad stwierdzenia, że w kolejnym stadium Sballo staje się mieszanina znacznie bardziej suchą i trochę ziołowo-wytrawną  (geranium plus mieszanka świeżych gorzkich ziół). A jeszcze później całość ogrzewa się ciepłem ludzkiej skóry, zamszy znika, ciągnąć za sobą oporne kwiaty i już może stawić się bura, gęsta chmura złożona ze składników wymienionych przy końcu ostatniego akapitu. Trudno powiedzieć, co właściwie dominuje; może wetyweria z paczuli i drewnem? A może jeszcze nie całkiem zastygłe żywice? Lub piżmo?
Nie; piżmo na pewno unika pierwszego planu, zadowalając się raczej pozycją "szarej eminencji" Sballo. Stanowi bowiem ciepłe, gładkie tło wszystkich tych suchych i zaczepnych elementów przepychających się do przodu; wyraźne ale jednak tło. Tyle tylko, że wraz z upływającym czasem, kiedy zanikają kwiaty, zaś nuty drzewne podlegają powolnej lecz bezustannej erozji, piżmo powoli i z konieczności staje się najbardziej zauważalnym elementem perfum. Zmieniając się z mydlanego i ostrego w ciepłe, puchate oraz niewinne.

Jak przystało na dzieło z ponad trzema dziesiątkami lat na karku, omawiana mieszanina początkowo po prostu zabija mocą, wlecze się za człowiekiem śladem długim i gęstym. Zlewa się z ciałem w jedną harmonijną całość, intymne i poufałe, jak każde czyste perfumy w gęstej, olejowej koncentracji. I jak one - umiera po kawałeczku, dyskretnie. A w końcu, po wielu godzinach zdajemy sobie sprawę, że Sballo zniknęły z naszego ciała.
I już. :)

Teraz spokojnie mogę iść spać.

Rok produkcji i nos: 1977, ??

Przeznaczenie: zapach stworzony dla kobiet, choć współcześnie siła oddziaływania oraz ogólny kwiatowo-drzewny sznyt mogą równie wdzięcznie dopasowywać się i do męskiej skóry.
O mocy napisałam powyżej; teraz dodam jedynie, że dzięki silnemu oddziaływaniu lepiej ostrożnie podchodzić do testów w małym pomieszczeniu lub dużych skupiskach ludzkich. :)

Trwałość: jak wspomniałam, testowałam czyste perfumy [nie edp z 2012 roku], które bez problemu można wyczuć po blisko dobie użytkowania.

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-drzewna

Skład:

Nuta głowy: neroli, fiołek, róża, lilia, geranium
Nuta serca: drewno sandałowe, piżmo, paczuli, akordy żywiczne
Nuta bazy: wetyweria, szałwia, siano
___
Dziś Vanille Orient marki M. Micallef.

P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://www.reflectionsofanartoholic.com/orientalism/

2 komentarze:

  1. Wiedźmo istny wysyp recenzji nie nadążam chłonąć tych treści a piszesz o pahnidłach o których istnieniu nawet nie wiedziałam! Senne pachnidło wydaje się byc ciekawym okazem :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Powiedzmy, że ostatnio moja forma zwyżkuje. ;)
    Tez nie miałam pojęcia o istnieniu części z nich, dopóki próbki nie zostały mi zaproponowane. :) Co do senności, to jak napisałam we wstępie: to może być zbieg okoliczności. Choć nie powiem, żeby sam pomysł nie budził mojej przychylności. ;) Zdaje się, że kiedyś była jedna lawendowa mgiełka od Coty, która miała odprężać i powodować senność. Zdaje się, że w ramach serii The Healing Garden. Kojarzysz..? Ale perfumy to na pewno insza inszość. :)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )