środa, 22 maja 2013

Gotowa do lotu

Strzała, która za sekundę, może dwie zostanie wypuszczona w przestrzeń a mgnienie oka później dosięgnie celu.
Chcę napisać o zapachu, który mnie zdaje się ucieleśnieniem tego krótkiego momentu; chwili, która może wszystko zmienić.

Bowmakers marki D. S. & Durga to jedna z tych kompozycji, które wydobywają z gardeł długie oraz ekstatyczne "aaach!". Prawdziwie zmysłowa przyjemność. :) Chociaż wcale nie poraża ani mocą, ani dosłownością.

Pomimo, że procesowi tworzenia łuku nie sposób odmówić pewnego rodzaju poetyki czy też romantyki, nie jest on równie "nośny" dla wyobrażeń, co z tegoż łuku korzystanie. Zwłaszcza, kiedy przyjdzie nam jedynie spoglądać na łucznika lub łuczniczkę gdzieś z boku. Gdy jedynym naszym zmysłem wystawionym na oddziaływanie strzelającej osoby jest zmysł wzroku.
Wyjaśniam pokrętnie a przecież chodzi mi o to, że łucznicy są o wiele wdzięczniejszymi obiektami do portretowania aniżeli łuczarze. ;) A skoro z procesem tworzenia tej konkretnej broni nie miałam nigdy do czynienia, "swojego" sposobu na zrozumienie Bowmakers muszę poszukać w podpatrywaniu łuczników. I chyba znalazłam świetną ilustrację swoich odnośnie pachnidła, ekhem... refleksji.
Możecie zobaczyć ją tuż obok czytanego właśnie akapitu. ;)

Oto mam do czynienia z zapachem wyrazistym, ustawiającym się śmiało naprzeciwko, zaglądającym prosto w oczy [a przez oczy usiłującym przejrzeć nasze zamiary, może nawet dotknąć duszy...?], raczej monochromatycznym choć nigdy monotonnym. Nie pozwala na to stara jak świat i pełna pasji, wirtuozerska gra światła z cieniem. :) Ujawniająca się w otwierającym kompozycję akordzie ostrym ale ciepłym, prędko dostrajającym się do naturalnego ciepła ciała człowieka. To drewna jasne, świeżo heblowane (cedr? klon?), mieszające się z ciemniejszymi i trochę nawet nadpalonymi (bardzo sekwojowymi w charakterze) a nad wszystkim czuwa niezbyt wyraźna choć jednak trochę agresywna, wspierana mroźnymi nutami ozonowymi skóra.
Później Bowmakers robią się delikatniejsi, proporcje między kontrastowymi świetlnymi refleksami powoli zaczynają się zacierać. Świeżość łagodnieje, spalenizna zlewa w całość z woniami żywicznymi, zaś do mrozu (a jak chciałaby internetowa strona marki - eteru :) ) dołącza ciepły fantom pieprzu. Fantom, ponieważ jestem więcej niż pewna, że wrażenie jego obecności wynika ze specyficznego układu nut drzewnych.

Jeszcze później następuje spokojne, zupełnie niewymuszone zespolenie drzew oraz skóry, następnie zaczynających przenikać się nawzajem i uzupełniać wszelkie braki tego drugiego. Których przecież nie ma wcale wielu; ot, drzewa  utraciły większość mocy, więc od czasu do czasu przyda im się ciemniejszy, zamszowo-galanteryjny kop; a znów dawna skóra zasługuje na więcej delikatności czy ogólne rozjaśnienie miękkim światłem. Dlatego właśnie po kilku godzinach zmienia się we wspomniany przed momentem zamsz. :D Delikatnieje również ozon, z czasem ewoluujący w jasnozielone soki [albo raczej soków fantomy, skoro rzecz ma miejsce w najgłębszym stadium kompozycji], czasami zaskakujące przyjemną acz odległą organiczną słodyczą. A może owa wynika z nut drzewnych? Oj, nie wiem...
Lecz nie bardzo mnie to obchodzi. ;D Po prostu cieszę się Bowmakers, chłonę jednoznaczną, nie bawiącą się w żadne salonowe gierki prostotę tego zapachu. Łagodność tak naturalną, że nigdy nie weźmiemy jej za dyplomatyczne podchody oraz siłę tak oczywistą, tak wyzutą z tępej brutalności, że ani razu nie nazwalibyśmy jej polityką. Mieszanka, która niczego nie udaje; podróż do wyidealizowanego świata, który znał tylko ustne umowy - i zawsze ich przestrzegał.
Gdzie świeżość i chtoniczna siła ognia, światło i ciemność, polujący oraz upolowani to dwie strony tej samej monety.
A nikogo to nie dziwiło.

Rok produkcji i nos: 2012, David Seth Moltz

Przeznaczenie: zapach typu uniseks, tworzący wokół ludzkiej sylwetki niezbyt duża choć z bliska wyraźną aurę.
Dla każdego, komu przypadnie do gustu wyda się pewnie stosownym na wszelkie okazje. A nieprzekonani mogą kręcić nań nosem w każdych okolicznościach ;) [choć sama z negatywnymi reakcjami się nie spotkałam].

Trwałość: słaby punkt dzieła, ponieważ zaledwie pięcio- sześciogodzinna; przynajmniej na mojej skórze (pewnie przez ozon).

Grupa olfaktoryczna: drzewno-skórzana (oraz aromatyczna)


Skład:

akordy drzewne, skóra oraz eter czyli nuty ozonowe

P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://pinterest.com/pin/240238961342892842/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )