wtorek, 21 maja 2013

Niespodzianka à la Borgia

Czasami naprawdę trudno wybrać danemu zapachowi najodpowiedniejszą ilustrację. Taki właśnie dylemat nawiedził mnie kilka godzin temu; już niemal byłam pewna, w jaki sposób zilustrować swoją opowieść, kiedy ni stąd ni zowąd naszła mnie myśl: a gdyby tak posłużyć się innym skojarzeniem...?
No i przepadłam. ;) Rozpoczęło się szukanie odpowiedniej ilustracji. Łatwo nie było ale ostatecznie kasting wygrał ten oto GIF:


Tuż za nim uplasował się "pozakadrowy" Jeremy Irons jako trochę uwspółcześnione wcielenie ojca chrzestnego pewnej renesansowej mafii: KLIK. Obydwie ilustracje zawierają w sobie:
A. jednego z moich ulubionych aktorów,
B. w głównej roli serialu, który swego czasu kompletnie mnie wciągnął,
C. typowe dla postaci (i chyba także dla aktora), uwielbiane przeze mnie poczucie humoru oraz
D. ucieleśnienie pewnego sympatycznego acz raczej zaskakującego pachnidła.

Czyli Encens Mythique d'Orient z guerlainowskiej butikowej serii Les Déserts d'Orient. Aromat wprawiający w zdumienie chyba każdego, kto już trochę zna się na perfumach i mniej więcej wie, czego oczekiwać po dziele z kadzidłem, mitycznością oraz Orientem w tytule.
Bo tego tutaj nie dostaniemy. A przynajmniej nie w takich ilościach ni w takim ujęciu, jakiego oczekiwalibyśmy.

Więc teoretycznie łatwo się Encens Mythique d'Orient rozczarować. Sama po pierwszym zetknięciu z wodą nie byłam doń przekonana. Potrzebowałam czasu, by docenić kadzidło mocno europejskie, jednocześnie szyprujące oraz skłaniające się ku coraz modniejszym współczesnym interpretacjom nurtu vintage; tym wszystkim dziełom z gruntu nowoczesnym lecz mającym kierować nasze myśli ku dawnym czasom. Dokładnie takie jest omawiane w tej chwili pachnidło. Bardzo proste, bardzo wdzięczne, w klasyczny sposób europejskie. Oraz niekoniecznie kadzidlane. ;) Z pozoru.

Gdyż otwarcie kompozycji nie ma nic wspólnego z tytułem, za to dużo ze strzelistymi, staroświeckimi nutami kaskadowego bukietu kwiatów, urozmaiconymi aldehydowym promieniem oraz wysuszonymi dzięki srebrzącemu się mchowi dębowemu. Mamy zatem przepych w ewidentnie starym stylu; rzucający się w oczy ale też łatwo zaskarbiający sobie wiedźmią sympatię. :) Dopiero po chwili wyczuwam gładką, ciemną lecz zaskakującą swą ażurową formą drzewno-żywiczną podporę. Najpierw zauważamy, że staroświeckie potpourri z płatków czerwonej róży, kwiatu pomarańczy i odrobiny lawendy kryje się wewnątrz cennego puzderka z polerowanego drewna sandałowego intarsjowanego hebanem i dębiną. Dopiero po chwili między płatkami przypraw dostrzegamy pojedyncze okruchy utłuczonych w moździerzu przypraw: zwietrzałej kory cynamonowca, strączków kardamonu czy trochę więcej laski wanilii. Jeszcze później okazuje się, że sporo z tych przypraw było w istocie żywicami: niemożliwą do precyzyjnego rozebrania na części mieszanką, której podstawowymi składnikami wydają się słodkawe olibanum (w stylu znanym np. z Messe de Minuit), wibrująca w nozdrzach mirra, tłustawe elemi, balsam tolutański i naprawdę nie wiem, co jeszcze. Wszystko to ciekawie łączy się z ostatnimi podmuchami gładkich, mydlanych, strzelistych aldehydów, z kwiatami oraz mchem uważając, by ani przez chwilę nie wysuwać się na pierwszy plan.
Trzeba kilkudziesięciu minut, aby szkatułka zmieniła się w trybularz, tworzące ją drewno zredukowało do kilku drzazg, przyprawy zniknęły, część zasuszonych kwiatowych płatków wyleciała poza naczynie i - by wszystko pozostałe zaczęło płonąć, przeobrażać się w spokojną, niezbyt mocną smugę dymu. Którą otuliła cudowna woń płatków balsamicznej róży, bez pośpiechu, jakby w zwolnionym tempie, opadających wokół kadzielnicy. Wówczas też zauważam idealną równowagę pomiędzy akordami kwiatowo-szyprowym a drzewno-żywicznym; zresztą właśnie w bazie ten ostatni osiąga swoje apogeum, nigdy nie jest silniejszy niż w chwili spalania wśród suszonych płatków róży. Którym zaczyna towarzyszyć krystaliczne ambrowe ciepło (czyżby szara ambra?) i niewielka dawka "brudnego" kastoreum. Pojawia się nawet delikatna, naturalistyczna, ciepło-metaliczna nutka krwi.


Jest więc agresja oraz delikatność, jest sacrum i jest zmysłowość; jest tradycja będąca jednocześnie własnym zaprzeczeniem (albo zaprzeczenie będące w istocie kontynuacją); jest zaskoczenie oraz łamanie schematów. Gra z konwencją w stylistyce bardzo subtelnego, cynicznego humoru.
Encens Mythique d'Orient to nie są perfumy, o jakich myślicie, kiedy jeszcze ich nie znacie.
Czeka Was zaskoczenie.

Spodziewaliście się odalisek rodem z Baśni 1001 nocy? Błąd, bo Guerlain to marka stricte europejska, ikonicznie francuska. I niech taką pozostanie.
Spodziewaliście się kłębów kadzidła i róż o orientalnym sznycie? Niespodzianka, bo czeka nas dawna opowieść przetłumaczona na język XXI wieku.
Spodziewaliście się rozwiązłych, amoralnych, demonicznych i sadystycznych Borgiów? Chyba zapomnieliście, że w rzeczywistości nie byli typami z piekła rodem ale ludźmi. :]

Rok produkcji i nos: 2012, Thierry Wasser

Przeznaczenie: zapach typu uniseks, o mocy niezbyt wyrazistej, dobrej projekcji; tworzący krótki acz zwarty sillage.
Dla każdego, kto zapała doń sympatią. ;) Na okazje raczej formalne; chyba, że cierpicie na perfumoholizm i nie uznajecie podobnych podziałów; co też jest okej [wiem po sobie ;) ].

Trwałość: około sześciu-ośmiu godzin

Grupa olfaktoryczna: orientalno-drzewna (i szyprowa)

Skład:

kwiat pomarańczy, róża, aldehydy, olibanum, inne nuty kadzidlane, mech dębowy, ambra

P.S.
Wszystkie ilustracje powiązane z serialem Rodzina Borgiów zaczerpnęłam z http://pinterest.com/CRogers91/tv-things/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )