piątek, 31 maja 2013

2, 1!

I oto dotarliśmy do szczytu mojego małego rankingu.
Musicie wiedzieć, że o ile nie miałam wątpliwości, które zapachy powinny uplasować się na dwóch pierwszych miejscach [bo od trzeciej pozycji dzieli je spora przestrzeń, potoczne "długo, długo nic" :) ], musiałam długo zastanawiać się, które z pachnideł zasługuje za zaszczytne laury "największego killera wśród agarowców" a które na dosłowne otarcie się o owe. Ostatecznie zdecydował skład oraz ogólny wydźwięk obu wód. Bo obie silne są tak, ze czasami aż korciło mnie, by nazywać je jakkolwiek, byle nie pachnidłami. ;) To naprawdę oud dla najwytrwalszych oraz najbardziej oddanych miłośników tej nuty, przynajmniej w naszej rzeczywistości kulturowej.
Udało sie jednak znaleźć dlań kontekst, odpowiednio swojski lecz adekwatny pod względem klimatu.

Panie i Panowie, zapraszam Was do Sleepy Hollow!


Film Tima Burtona z roku 1999, dosyć luźno osnuty na motywach opowiadania Washingtona Irvinga pt. Legenda o Sennej Kotlinie jest jedną z tych produkcji, które mnie.. uspokajają. :D Co prawda pamiętam, że pierwszy seans, ponad dziesięć lat temu, trochę mnie wystraszył (troszeczkę), lecz od tego czasu zdążyłam wyrosnąć na miłośniczkę filmów Burtona, zaprzyjaźnioną ze specyficznym klimatem jego dzieł. I współcześnie opowieść o nowojorskim policjancie, Ichabodzie Cranie [który w literackim tekście był nauczycielem], przybyłym do małego i mrocznego miasteczka aby rozwiązać tajemnicę kilku morderstw oraz powstrzymać kolejne, wpływa na mnie kojąco. Ta niezwykła atmosfera, magiczny realizm, klimat przywodzący na myśl oryginalne baśnie braci Grimm, groza paradoksalnie piękna aniżeli budząca wstręt; o romantycznej genezie [opowiadanie Irvinga powstało w roku 1820], zebrane w całość w Ameryce ale przecież kryjące wciąż żywe elementy europejskiego folkloru, ze szczególnym uwzględnieniem Niemiec oraz Holandii - wszystko to uspokaja i sprowadza moje roztrzepane myśli na właściwe tory.
Trudno mi to wyjaśnić, ale Sleepy Hollow naprawdę dobrze na mnie działa. :) [Czym udowadniam pewno, że mój pseudonim jednak nie wziął się znikąd ;> ]

A jak wyglądają powiązania między filmem a dwoma najsilniejszymi oudami w perfumach?
Cóż, ich punktem wspólnym na pewno jest klimat. Pozornie odpychający i mroczny, w rzeczywistości fascynujący, wart poznania i nie aż tak straszny, jak to mogłoby się zdawać; nie wtedy, kiedy już nauczymy się weń poruszać. Ot, po prostu: nie taki diabeł straszny, jakim go malują. :D
O czym świetnie wie nie tylko Tim Burton.

Agarowy Parnas



Miejsce drugie

A na niem perfumy z oudem tak silnym, że aż budzącym z akordami zwierzęcymi: z ostrym potnym cywetem, z najbardziej zwierzęcymi, 'sierściowymi' obliczami piżma. No ze stajnią lub obora, mówiąc wprost. ;D Z miejscem, które raczej nie powinno kojarzyć nam się ani ze słodyczami ani z jakąkolwiek inna formą pożywienia [chyba, że mamy na myśli pożywienie dla zwierząt]. A jednak się kojarzy! :)
Dhan Al Oudh Al Nokhba marki Rasasi.


Otwarcie nie zapowiada, byśmy mieli do czynienia z aromatem  zdolnym szokować europejskie nosy, nieprzyzwyczajone do nieocenzurowanych wcieleń agaru. Przez dosłownie pierwsze sekundy czuję bowiem nektar truskawkowy: przyjemne, silnie dosłodzone białym cukrem, syropowate truskawki. Nie zdążę jednak nacieszyć się ich aromatem a otacza mnie oud.
Dokładnie taki, jakim opisałam go powyżej. Mocarny, wbijający w fotel, ostry. W niczym nie przypominający krystaliczno-lizolowych kompozycji Od M. Micallef albo Montale, za to całkiem bliski Oudowi od Maison Dorin, który choć w stosunku do Dhan Al Oudh Al Nokhba znacznie przerzedzony, przedstawiał nutę tytułową w podobny, zezwierzęcony sposób. Jednak dodatkowe akordy sprawiają, że w towarzystwie opisywanego agaru nie sposób się nudzić (a nawet łatwo go polubić). Ponieważ słodkie-drapieżne otwarcie szybko staje się bardziej suche. Truskawkowy syrop zaczyna zmienić się w truskawki kandyzowane, zaś oud ktoś otacza ciemnymi nutami drzewnymi oraz balsamicznymi o lekkiej goryczy a następnie wrzuca wszystko na żarzące się węgielki w trybularzu. Powstaje dym, ciemny i mocny.
Oud w dalszym ciągu dominuje, jednak tym razem kroku dotrzymują drewna (jakiś dziwny, postarzany sandałowiec? Albo heban...?) i żywice (głównie elemi, benzoes, odrobina mirry oraz galbanum); dym otacza bursztynową, żywiczną misę z kandyzowanymi truskawkami, bez pośpiechu zjadanymi przez gładkolicego człowieka [ku mojemu zaskoczeniu, płeć tego kogoś zupełnie nie ma znaczenia] pachnącego labdanowymi perfumami. A wokół zmieniany w dym oud: ciemne, zmysłowe opary, a pod nosem cukrowa słodycz kandyzowanych truskawek, a ponad tą dziwną mieszanka spokój, zdająca się przeczyć logice błogość.

Wizja pikniku w stajni, hedonistycznego oraz mistycznego jednocześnie, zagwarantowała Dhan Al Oudh Al Nokhba zaszczytną drugą pozycję.



Miejsce pierwsze

A na nim zapach niezwykły; doskonały przykład prawdziwie fascynującego pachnidła. Najbardziej zachłanny oraz mocarny przykład olfaktorycznego minimalizmu, jaki było mi dane poznać. Bowiem zwycięzca mojego mini-rankingu to klasyczny jednonutowiec. Jak wiele podobnych sobie, przedstawiający sporo różnych wcieleń tworzącego go składnika, jak żaden inny poza nim - rozpisany tak, by zagarnąć dosłownie cała przestrzeń dookoła siebie. Nie bawiący się w półsłówka chociaż wieloznaczny, piękny i odrzucający jednocześnie.
Zapach-zagadka.
Dhan Oudh Al Shams Special Edition marki Ajmal.


Najkrócej mówiąc, Oudh Al Shams to Dhan Al Oudh Al Nokhba minus truskawkowa słodycz. :D
Teoretycznie może się wydawać, że pachnidło pozbawione lekkiego, owocowo-cukrowego kontrapunktu okaże się co najwyżej męczącym, nudnym spacerem przez oborę albo stajnię; jednak wystarczy dać temu zapachowi szansę [a najlepiej kilka szans ;) ] by przekonać się, ile piękna może kryć w sobie naturalistyczny, nieugładzony pod euroatlantyckie gusta oud.

W otarciu jednocześnie ogłuszający animalną wonią ale też jako gorzko-świeży, ciemnozielony, w pewien sposób ziołowy. Przyjemna chłodna goryczka rozmywa się szybko pod wpływem ciepła ludzkiego ciała, oddając pole łagodnej bestii, ciepłej oraz suchej sierści jakiegoś dzikiego zwierzęcia. Czasem z Oudh Al Shams wychynie pazur drapieżnika, kiedy indziej zaskoczy nas krystaliczną formą grafitowego dymu (tą, którą z upodobaniem eksploatuje Montale, m. in. w Dark Aoud lub Kabul Aoud) a z czasem, kiedy już się przyzwyczaimy a zapach rozgości na naszej skórze, zaskoczy nas jego łagodność.
Nie niemrawość, nie lenistwo czy ckliwe ćwierkanie ale pełen 'czujnej błogości' odpoczynek łowcy. Wówczas oud kładzie się na skórze w ciężkich lecz aksamitnych zwojach, opływa ją niczym najdelikatniejsza, najbardziej szlachetna materia, bez kontroli nad rozwojem frakcji zwierzęcych oraz dymno-lizolowych, które mieszają się swobodnie ale bez szamotaniny, płynąc przez nasze ciało tak, jak strumień świadomości przepływa przez umysł, znajdując ujście w czystej kartce (a w przypadku "strumienia olfaktorycznego" - we flakonie perfum).
Na finał omawianego pachnidła musimy poczekać naprawdę bardzo długo. Kiedy jednak następuje, mamy okazje obserwować oud ciepły i spokojny niczym materia tuż przed biblijnym stworzeniem świata. :) Omywający ciało luźnymi smugami dumy, oplatający zapachem dzikich zwierząt, które zdążyły już odejść; spokojny i coraz lżejszy, choć w dalszym ciągu jednoznacznie zmysłowy.

Więc skąd taka a nie inna ilustracja? Ona, moi Drodzy, oddaje moje odczucia w chwili pierwszego kontaktu z Ajmalowym Dhan Oudh Al Shams, ponad półtora roku temu - jakbym porządnie oberwała w głowę wydrążoną dynią z płonącą świeczką wewnątrz. ;] Co jednocześnie niemal pozbawiło mnie przytomności, porządnie ubrudziło a nawet niegroźnie przypaliło mi włosy. Uch. Nieomal trauma.
Za to dziś tylko kulturowe ograniczenia uniemożliwiają mi zakochanie w tej kompozycji.
Długą drogę przebyłam...



Oto moje zestawienie. Wiem, że niedoskonałe; wiem, że brakuje weń perfum, które opisywałam już wcześniej lecz które znakomicie by doń pasowały (np. wspomniany Dark Aoud Montale) albo woni niezwykłych, eksplorujących wcześniej niezbadane elementy agarowej opowieści (jak pierwszy Oud Kurkdjiana).
Chodziło mi jednak o ukazanie perfum najbardziej wyrazistych, wymagających zastanowienia i pewnego wysiłku umysłowego, może nawet przekonywania się do nich. A ten akurat warunek wszystkie sześć opisywanych kompozycji spełnia znakomicie. :)
Zauważyłam jeszcze jedną rzecz: polityczna poprawność i olfaktoryczne równouprawnienie są oczywiście świetnymi sprawami, jednak z powyższego zestawienia niezbicie wynika, iż z kontaktów z agarem największą przyjemność czerpią perfumiarze o bliskowschodnio-arabskich korzeniach. I dobrze! Tworzą oni, cieszyć się owocami ich pracy możemy wszyscy. :)
[A już zupełnie na marginesie: kiedyś stwierdziłam, że gdyby siedemnastowieczni polscy sarmaci mieli dostęp do współczesnych nam perfum, z największą radością używaliby chyba Incense Normy Kamali oraz Dhan Oudh Al Shams Ajmala. :) Dziś chciałabym potwierdzić swoje dawne słowa. Komu było "pieprzno i szafranno", komu nie straszne były barwne orientalizujące szaty ani karabele, ten mógł przychylnym okiem spojrzeć także i na perfumowych mocarzy; czysto hipotetycznie, rzecz jasna].


Teraz chciałabym napisać coś, co pewnie Was trochę zdziwi: mój ranking oudowy wcale się nie skończył. Wciąż brakuje mu jednego elementu. :)
Zatem ciąg dalszy nastąpi.


Rasasi, Dhan Al Oudh Al Nokhba

Rok produkcji i nos: nieznane

Przeznaczenie: zapach typu uniseks o naprawdę olbrzymiej mocy oraz sillage.
Dla każdego, kto będzie w stanie go unieść. ;)

Trwałość: od osiemnastu godzin do blisko doby

Grupa olfaktoryczna: orientalno-drzewna (oraz gourmand :D )

Skład:

Nuta głowy: przyprawy, oud
Nuta serca: oud, piżmo
Nuta bazy: karmelizowana truskawka, akordy drzewne


Ajmal, Dahn Oudh Al Shams Special Edition

Rok produkcji i nos: 2009, Nazir Ajmal

Przeznaczenie: uniseksualny zapach o właściwościach identycznych, jak w analogicznym podpunkcie piętro wyżej. ;)
Pierwsze testy radze przeprowadzać w samotności; na wszelki wypadek. :]

Trwałość: około dobowa

Grupa olfaktoryczna: drzewno-orientalna



Skład:

indyjski oud
___
Dziś Black od Comme des Garçons.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://taramalay.blogspot.com/2013/04/malay-sleepy-hollow-blog.html
2. i  4. http://www.onlinecoloringbookpages.com/Number-Coloring-Pages.php
3. http://www.tumblr.com/tagged/christina%20%20ricci
5. http://timfan.info/tim-burton/sleepyhollow_pics.php?pg=9

2 komentarze:

  1. Hoho! No to teraz już wiem, jakie agary lubisz. Zezwierzęcone. :)
    Poważnie zaś, rzeczywiście to zapachy dla tych, którzy je potrafią unieść. W inny sposób, niż mroczne, ciężkie jak czarne dziury agarowce z mojego Parnasu.
    Zaskoczył nie trochę Twój wybór, ale i zarazem na swój sposób uradował. To pokazuje, jak różne piękno doceniamy.
    Łączy nas zam,iłowanie do zapachów potężnych i trudnych. Jednak z mojego punktu widzenia, Twoje są trudniejsze. Zawsze tak nam się wydaje, prawda? ;)

    Dzięki za ranking. Śledziłam z ogromną przyjemnością.

    OdpowiedzUsuń
  2. Między wieloma innymi, jak najbardziej! :)
    Co prawda fajnie byłoby myśleć, że jestem oudową eytą, ale moim zdaniem kluczowa jest kwestia przyzwyczajenia; i wysiłku umysłowego, jaki wkładamy w zrozumienie zapachu. Ważne, by nie zamknąć swoich doświadczeń w pierwszym a spontanicznym "fuj!" Ale i tak nie jestem przekonana, czy potrafiłabym używać tych perfum ot, tak z flakonu, zlewając się nimi od stóp do głów. ;)
    I jak napisałam w podsumowaniu: brakuje mi wielu, wielu perfum (w ty np. Dark Aoud czy Black Afgano, które naprawdę bardzo, bardzo lubię). To raczej zabawa, niż próba poważnego i wyczerpującego ujęcia tematu - i tak należałoby ranking interpretować. Mimo wszystko cieszy mnie Twoje uznanie. :) Jako mogłoby nie?

    Tak - czyjeś perfumowe upodobania są trudniejsze od moich, u sąsiada trawa zieleńsza a druga kolejka zawsze przesuwa się szybciej. ;))

    Lecz że super jest się różnić, to wiadomo! :) I dlatego śledzenie cudzych doświadczeń (np. perfumowych) jest tak zajmujące.

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )