A właściwie ogródek, ogródeczek. Żadne wielkie założenia, żadnych wielohektarowych terenów wokół pałaców czy w ramach zieleni miejskiej. Zwykły wiejski ogród, odrobinę przeładowany; projektowany przez naturę, ponieważ zdążył już trochę zdziczeć.
Znalazłam go w pachnidle o nazwie Narziß (występującym też pod nazwą o bardziej uniwersalnej pisowni - Narziss), prosto od wywodzącej się z Niemiec marki Dorissima; choć akurat to na dzień dobry zdradza pisownia tytułu. :)
Ani ciepły ani chłodny, niepokorny dzięki goryczy jednak delikatniejący w zetknięciu z kwiatowo-mlecznym welonem. Ogród jakich miliony; jeśli nie współcześnie, to jeszcze dwadzieścia lub trzydzieści lat temu. Zachwycający banał codzienności.
W otwarciu Narziss to pachnidło gorzkie, soczyście zielone, zaskakujące taninową świeżością. Składa się z jedynej w swoim rodzaju mieszaniny ziół, z silnym piołunem oraz szałwią na czele; twardej a jednak chrupkiej, z pozoru nie do ugryzienia ale wystarczy chwilę poczekać, pozwolić mieszance na ogrzanie ciepłem naszego własnego ciała, by zaczęła mięknąć. A co za tym idzie: delikatnieć, bez pośpiechu płożąc się wokół nas. Pokrywając przejrzystą, lekko pieprzową (albo paczulowo-wetyweriową) pajęczyną, mieszając zioła w jednolitą, schnącą na słońcu całość, robiąc miejsce pojedynczym, niezbyt wyraźnym kwiatom. I czy to będzie róża, jak chciałyby spisy nut, czy irys lub nagietek - trudno ocenić. Wiem, że to kwiat o woni subtelnej, kontrastowej wobec ziołowej goryczy ale niezbyt skorej do siłowania się z nimi o palmę pierwszeństwa. W ogóle coś mało w Narziss rywalizacji, pragnienia zmian; wszystkie nuty jakby zastygły w pełnej gracji pozie uroczego wiejskiego urwisa (płci dowolnej) z bukolicznych opowiadanek.
Skąd raptem w ogrodzie wziął się urwis (albo urwiska)? Mnie nie pytajcie. ;) Wiem jedynie, że obecność jego lub jej chwilę wcześniej zapowiedziało pojawienie się niezobowiązującej słodkości i mlecznych, delikatnych roślinnych soków. Podobno biorących się z figowych liści, jednak dla mnie to raczej rozłupana palcami niedojrzała figa, z której wycieka białawy, nieco lepki sok. Mało istotne. Ciekawe jest, jak szybko ów sok zastyga, jak prędko łączy się z ziołami oraz kwiatami, uwięzionymi pod wetyweriową pajęczyną.
Oraz ile przyjemności można czerpać z doświadczania chwili, gdy całość staje się jeszcze bardziej ciepła, kiedy ujawnia, że i wewnątrz pachnidła kryje się nieco animalnego ciepła. Odrobinka; akurat tyle, aby zasugerować nam lekkie ambrowo-czystkowe tony, ustawione na jasnych elementach sandałowca i cedru. Bo przecież mamy prawie że lato. ;) Które, choć słoneczne, w klimacie umiarkowanym nigdy nie powinno ścinać nas z nóg, żółcić traw czy męczyć przedłużająca się suszą. :) Winno raczej cieszyć ciepłem (nie męczyć upałem), przesączać się przez tkankę czasu jak przez niezamieszkaną pajęczynę i - docierać ku nam stłumione, odfiltrowane ze wszystkiego, co w tej porze roku złe i męczące.
Powinno być dokładnie takie, jak Narziss. :)
Rok produkcji i nos: 2007, Doris Brugger
Przeznaczenie: zapach stworzony dla mężczyzn, choć dla mnie to spokojny uniseks.
Raczej bliski skórze, typowo dzienny oraz niezobowiązujący.
Trwałość: w granicach pięciu godzin
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna
Skład:
piołun, estragon, szałwia, liść figowy, róża, wetyweria, labdanum, drewno sandałowe, drewno cedrowe, bób tonka
P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://www.flickr.com/photos/eric-delcroix/2649549622/in/set-72157606354150816/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )