niedziela, 26 maja 2013

Od A do Z

Czyli wszystko, co można powiedzieć o pomarańczy jako roślinie. :)

Czy to w ogóle będzie recenzja? Czy można tak nazwać zestaw refleksji po dwóch testach w biegu? Nie wiem.
Zobaczymy co z tego wyniknie.

Lecz nie mam wątpliwości, że najnowszy perfumowy produkt marki Yves Rocher szczerze mnie zachwycił.


Co potwierdza wyjątkowo duża ilustracja. Z racji, że tym razem marce udało się idealnie wstrzelić w klimat promowanego pachnidła. Neroli z serii Secrets d'Essences to zabutelkowana obsesja na punkcie pomarańczowych drzewek. Poważnie.
Niech się schowają kwiaty pomarańczy od Lutensa, niechaj w cień odejdą nerolowe interpretacje Kurkdjiana, gdzież tam dusznym, zmysłowym oparom klasycznego Amarige do tej naturalistycznej choć przecież odświeżającej woni! Nawet krystalicznie słodki Miel d'Oranger tej samej marki (bożonarodzeniowa limitowanka sprzed dwóch lat) nie wytrzymuje porównania z premierowym pachnidłem.
Nie mówię, że wszystkie wymienione są w jakikolwiek sposób gorsze [a nawet prost przeciwnie: ich mocnej pozycji w moim sercu raczej już nic nie jest w stanie zagrozić] tylko, że zawsze kładą nacisk na jeden lub kilka wybranych aspektów pomarańczowego zapachu, nie zaś na dosłownie wszystkie, jak to ma miejsce w przypadku N.

Powiecie pewnie, że dosłowne odwzorowanie natury nijak ma się do Prawdziwej Sztuki - i może będziecie mieli rację. Co jednak zrobić w sytuacji, kiedy zachwyca nas właśnie to prostolinijne, naturalistyczne, słoneczne "udawactwo"?
Mam wrażenie, że w podobnej sytuacji usilne poszukiwanie słabych punktów czy wymuszanie u siebie dystansu dopiero świadczyłyby o naszym zmanierowaniu i snobizmie!

No dobrze, do rzeczy więc. Cóż mnie tak zachwyciło w Neroli?
Przede wszystkim otwarcie: mocne, chłodne, niesłodkie i lekkie; uderzające prosto w nozdrza intensywnym mlecznobiałym podmuchem. W oczywisty sposób pomarańczowe, zestawione z aromatów petit grain i olejku z gorzkiej pomarańczy, jaśniejące ostrym światłem słońca w chłodny letni poranek (bo i rosę wyczuwam). ;D Czyste do tego stopnia, że w pierwszych sekundach omawiany aromat skojarzyłam z wonią marsylskiego mydła aromatyzowanego pomarańczowymi esencjami. Wyraziste i ogłuszające, choć już gdzieś od dołu przebijają cieplejsze, bardziej 'sztampowo perfumowe' akcenty kwiatów pomarańczowych.
Bardziej świeższego czy też zieleńszego neroli aniżeli cięższych, korzenno-słodkich dojrzałych kwiatów pomarańczy, choć i one w pewnym momencie dają o sobie znać. Najpierw jednak neroli; przestrzenne oraz pełne młodzieńczego wdzięku, świetnie odnajdujące się w roli nuty pogłębiającej chłodne mydło z otwarcia.
Dopiero, kiedy akcent kwiatowy rozwinie się należycie, łącząc z gorzkawą świeżością początków wody w harmonijną całość, kompozycja ostatecznie stabilizuje się na ludzkiej skórze, ogrzewa pozwalając akordom ciepłym i esencjonalnym wyjrzeć na światło dzienne. Zawsze jednak władzę sprawuje frakcja czystości i świeżości, słodycz nigdy nie dostaje pozwolenia na odegranie istotnej roli w Nerolowym przedstawieniu. :)

Choć skłamałabym twierdząc, że nie próbuje. Ponieważ pojawia się gdzieś na granicy serca i bazy kompozycji, jako przypudrowane, krągłe choć niezbyt duże owoce pomarańczowego drzewka. Na ten pozornie najbardziej ulotny składnik możemy liczyć dopiero po kilku godzinach bliskiej znajomości z pachnidłem. A to przecież bardzo logiczny - i sensowny - rozwój sytuacji: wszak w przyrodzie też najpierw mamy wiosenne odrodzenie życia, młode listki i lekkie soki, po nich następuje kwitnienie a owoc pojawia się dopiero w trzeciej kolejności. ;) [Czyli potwierdza się moja teza i N. wydaje się być dosłownym odzwierciedleniem porządku natury]. Zresztą baza to najsłabszy punkt całej przygody; przesadnie jasny, pozbawiony treści do tego stopnia, że w ogóle pusty, niepotrzebnie wygładzony. Wyzuty z cudownej roślinnej goryczki, która tak przyjemnie umilała mi czas od chwili zroszenia skóry pachnącą wodą. Zamiast uspokojenia i powolnego zanikania otrzymujemy statyczny, troszkę pudrowy obłoczek jakby żywcem wyjęty z kreskówkowo-satyrycznych wyobrażeń chrześcijańskiego raju. [Szczerze mówiąc, z niepokojem wyglądałam małych pulchnych aniołków tudzież sympatycznego, długobrodego staruszka w powłóczystej szacie i z pękiem kluczy u pasa. ;) ] Wzbogaconego o cień syntetycznych owoców pomarańczy. Choć po prawdzie, to cień dawnej lekkości dało się tu i ówdzie zauważyć, co daje nadzieję na ciekawsze ułożenie bazy w innych okolicznościach przyrody, niż całodniowe sprinty po mieście.

Dzięki czemu z chęcią zanurzyłabym się w chmurze najnowszego iwroszerowskiego Neroli znacznie częściej oraz bardziej obficie, niż na to pozwalał drogeryjny tester oraz moje prywatne poczucie przyzwoitości. [bo to jednak trochę krępujące: w miejscu publicznym zlewać się perfumami z testera identycznie, jak z własnego flakonu w domowym zaciszu...] Możecie jednak być pewni, że prędzej czy później takie próby podejmę.

Et voilà. Wyszła mi całkiem porządna, pełnowymiarowa recenzja.
Oto, ile może zdziałać zdrowy entuzjazm! :)
[Mimo wszystko proszę, miejcie na uwadze, że powyższy tekst powstał w oparciu o dwa testy przeprowadzane w biegu oraz ogólnym poddenerwowaniu (niewynikającym jednak z właściwości wody ;) )].

Rok produkcji i nos: 2013, Véronique Nyberg

Przeznaczenie: zapach stworzony dla kobiet, jednak nie sądzę, by testy miały zaszkodzić tym z mężczyzn, którzy sympatyzują z olfaktorycznymi wcieleniami  pomarańczy. :) Mocna, lekko gorzka i ostra świeżość zapachu naprawdę wydaje się uniwersalną...
Zauważyłam, że otwarcie Neroli cechuje moc granicząca z agresją (oraz taki właśnie ślad), lecz po chwil mieszanka spuszcza z tonu i przybliża do ciała - ale za trafność tych spostrzeżeń nie ręczę.

Trwałość: kilkugodzinna; i w tym punkcie więcej nie napiszę

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-świeża

Skład:

Nuta głowy: petit grain, olejek z gorzkiej pomarańczy, bergamotka
Nuta serca: absolut kwiatu pomarańczy, absolut neroli
Nuta bazy: akordy piżmowe
___
Dziś Agarwoud marki Heeley.


A przy okazji...
Podejrzewam, że w tej chwili część z Was myśli sobie: "skoro ona tak się zarzeka i wie, że testy pozostawiały wiele do życzenia, to po co w ogóle bawiła się w recenzowanie? Nie lepiej poczekać jeszcze trochę i ponosić perfumy na spokojnie, z uwagą śledząc ich rozwój?"

Odpowiadam: ponieważ bardzo, bardzo, bardzo chciałam podzielić się wrażeniami odnośnie Neroli od YR; ale, choć może na blogu specjalnie tego nie eksponuję, jestem realistką. Co znaczy, że widzę, ile zapachów tylko czeka, bym poświęciła im kawałek skóry; wiem, że ilość sampli i odlewek od dawna rozrasta się w sposób tylko z pozoru kontrolowany. Czyli mówić wprost: boję się, iż na dalsze, bardziej szczegółowe testy Neroli nie starczy ani czasu, ani okazji [bo nawet kupując ulubiony żel pod prysznic w sklepie YR i tak już jestem czymś uperfumowana a poszerzania kolekcji trochę się boję], ani mnie samej [powiedzmy, że klientka perfumująca kolana wzbudziłaby niezdrowe zainteresowanie :D ].
I oto cały sekret.
[...desąs  ;P ]

11 komentarzy:

  1. Bardzo podoba mi się i ten zapach z twojej opowieści, i sposób recenzowania, i zaraźliwy entuzjazm - i ja czasem nie mogę się powstrzymać i lecę do komputera/telefonu, żeby podzielić się szybko wrażeniem, które potem może się już nie powtórzyć, ale jako pierwsze czy jedno z pierwszych, jest zachwycające.
    YR raczej mnie nie zachwyci (najbardziej lubię typ pomarańczy z Orange Star), ale może nareszcie z przyjemnością będę wąchać moją Mamę, która z uporem maniaka używa Mademoiselle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sensie, że Jej kupię YR Neroli. A przy okazji - jakie smutne Neroli wyprodukował Guerlain z serii Allegoria!

      Usuń
    2. To prawda, czasami chęć opowiedzenia światu o naszym doniosłym odkryciu zdaje się prawie rozsadzać nas od środka - i to jest super uczucie. :) Nie wiadomo, kiedy przyjemniejsze: gdy sami go doświadczamy czy kiedy obserwujemy u innych.
      Tylko, że doświadczalne najczęściej przy "normalnych" kontaktach, nie via internet. Więc: tym bardziej cieszę się, że nie miałaś kłopotów z odczytaniem tego, co chciałam przekazać w tekście. To wiele dla mnie znaczy. Dziękuję.

      Orange Star jest faktycznie ciekawym tworem, co jednak najwyraźniej nie przeszkodziło mi zapomnieć o tych perfumach. :D Mademoiselle przez cały rok? Jejciu! Podziwiam Twoją Mamę za odwagę i wytrwałość, szczerze.

      Chodzi Ci o to poprzednie Neroli z serii AA czy tegoroczną premierę? Choć tej drugiej jeszcze na półkach perfumerii nie widziałam.. czyli w takim razie pierwsze. :) I rzeczywiście za dużo beztroski w nim nie było, choć nie pamiętam, by szczególnie mnie przygnębiał. Prędzej powiedziałabym, że to perfumy nostalgiczne. Jednak już dawno nie miałam z nimi do czynienia (trzeba będzie nadrobić, bo to kolejne warte uwagi perfumy).
      I jeszcze w nawiązaniu do tego Neroli od AA - jeśli Ci nie pasował, to raczej faktycznie nie polubisz tego od YR.

      Usuń
    3. Mama używa Mademoiselle bardzo dyskretnie - tylko, że i tak go wyczuwam, bo mi do Niej wybitnie nie pasuje. To elegancka, ale na luzie, pełna humoru, czasem sarkastycznego, pani. Już prędzej w Herbie Fresca bym ją widziała, albo w Pamplelune. Co do Neroli - tegoroczne, wąchałam niedawno. Niestety, z charakterystycznym sznytem wody kolońskiej, bez głębi, tajemnicy...itd.
      Ja mam to szczęście, że swoje zapachy w większości mam w dużych pojemnościach, wobec czego nie zbywa mi, jeśli podzielę się próbkami. I najprzyjemniejszy jest telefon potem - i rozmowa, w której obie mamy wypieki na twarzy.

      Usuń
    4. Podobny dysonans może drażnić, to prawda. Ale może Twoja Mama po prostu bardzo lubi Mademoiselle? Pewnie się mylę (bo nie znam zbyt wielu faktów) ale coś takiego przyszło mi do głowy. Może po prostu daj jej do zrozumienia, że kiedy się spotykacie, wolałabyś wywąchać czasem od niej coś innego?
      Nowego Neroli jeszcze nie poznałam (jakoś nie mam ochoty wchodzić do S. ani D. ostatnio) ale cóż..? Szkoda, że tym razem Wasser się nie popisał.
      O, tak; to o czym piszesz, jest świetnym doświadczeniem, nie do podrobienia. Oczywiście nie tylko w kwestii perfum. :) W ogóle dzielenie się pasją (wszystko jedno właściwie, czy to Ty się dzielisz, czy inni dzielą się z Tobą) pomaga naładować wewnętrzne akumulatory mnóstwem pozytywnej energii. Dlatego jest takie fajne! :)

      Usuń
  2. Ładny zapach chodź wolałabym trwałości na miarę ambry z tej serii, a tak na marginesie witam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Smerfetko. :)
      Hm... czyli jednak trwałość nie zachwyca? Szkoda, bo miałam nadzieję, że może w spokojniejszy dzień albo przy innej pogodzie Neroli dłużej posiedzi na skórze. Choć perfumy i tak są świetne. :D

      Usuń
  3. Wiedźmo czytałem świetne recenzje tegoż pachnidła.Twoja jest następna:)
    Dobrze,że jest ogólnie dostępne.
    Czas poszukać...:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo to naprawdę przyjemny, zaskakujący in plus zapach jest. :D
      To prawda, łatwa dostępność Neroli YR to kolejna zaleta wody. I to spora.
      Szukaj, bo warto.

      Usuń
  4. Myślę że w temperaturze powyżej 20 stopni będzie strzałem w dziesiątkę i jego 4-5 h trwałośc wystarczy, zamówię zarówno Neroli jak i Yrię, generalnie Yves Rocher ma parę cudownych zapachów:)Że o kremach nie wspomnę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie będzie tak, jak piszesz. Na pewno wtedy, kiedy temperatura p przekroczy te 20 stopni... o kilkanaście do dwudziestu kolejnych. :D
      Oj, to prawda, ich perfumy są urocze; Neonatura Cocoon [jaka szkoda, że ją wycofali!], chyba cała seria Secrets d 'Essences, zresztą reszta też niczego sobie. Wspomniany miód z kwiatu pomarańczy to nawet kupiłam w prezencie gwiazdkowym mojej ciotce-pszczelarce ale zaczęłam sama używać. ;) Więc skończyło się na kupnie drugiego flakonu.
      Od kremów wolę żele pod prysznic, szczególnie lawendowy i owsiany (kiedyś jeszcze wetyweriowy, ale ten zniknął z półek już dawno temu) oraz peeling do ciała z hammamowej serii. Ogólnie fajna marka. :)

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )