wtorek, 10 kwietnia 2012

Koniec wieku dziewiętnastego

"Dlaczego po stu latach od katastrofy ludzie wkładają tyle pieniędzy, nowoczesnej techniki i wysiłku w cmentarzysko stali drzemiące ponad trzy kilometry pod powierzchnią oceanu? Dlaczego rozbudza naszą wyobraźnię jak niewiele innych miejsc na świecie? Dla wielu osób powab Titanica bierze się z faktu, że statek i jego kres da się opisać jedynie w superlatywach (...): statek największy i najmocniejszy, woda najgłębsza i najzimniejsza. Innych fascynują ludzkie historie. Titanic tonął dwie godziny i 40 minut, co dało czas na rozegranie się 2208 dramatów, gdy światła na statku wciąż się świeciły. Ponoć pewien tchórz dostał się do szalupy ratunkowej w damskim przebraniu. Większość jednak wykazała się honorem, wielu - bohaterstwem. Kapitan pozostał na statku, orkiestra grała, telegrafiści wysyłali sygnał SOS. Do końca. Większość pasażerów nie sprzeniewierzyła się edwardiańskiemu wychowaniu. (...)
Z Titanikiem prócz ludzkich historii poszło na dno jeszcze coś: wiara w porządek, postęp techniczny, lepszą przyszłość. Wkrótce, w miarę jak Europa parła ku wojnie, zastąpione zostały przez lęki dobrze znane i dzisiejszemu światu. - Katastrofa Titanica była pęknięciem bańki mydlanej - powiedział (...) James Cameron. - W pierwszych latach XX w. panowało poczucie sukcesu, optymizmu. Winda! Samochód! Samolot! Radio!
Cuda. I nagle to wszystko runęło".
Hampton Sides, Niewidziany Titanic w: National Geographic Polska, nr 4 (151) 2012, s.51.

Katastrofa Titanica, Niezatapialnego poległego w pierwszej ze swych bitew z przyrodą, szybko stała sie symbolem. Z perspektywy czasów późniejszych: symbolem epoki symbolicznej. Dokładnie takiej, jaką opisano w przytoczonym wyżej tekście. Lat nadziei, że może wreszcie - po tylu wiekach bezmyślnego masowego zarzynania siebie nawzajem, w perspektywie rozwoju nauki i techniki, w obliczu postępującego oświecenia całych zachodnioeuropejskich społeczeństw - można mieć nadzieję na okres harmonii oraz pomyślności. A wystarczyły nieco ponad dwa lata, by okazało się, iż żadne z wymienionych życzeń nie miało racjonalnych podstaw. Że pragnienie mordu w imię "wyższych idei" zamiast usnąć snem stuletnim, udało się tylko na poobiednią drzemkę, że nauka i technika z powodzeniem mogą służyć doskonaleniu machiny wojennej, odczłowieczaniu zabijania na skalę trudną do wyobrażenia, że blask płonących stosów nie rozświetla mroków ludzkiej duszy (parafrazując dykteryjkę Stanisława Jerzego Leca).
Zatonięcie Titanica symbolizowało ludzką naiwność. Piękną, do głębi humanistyczną, lecz - jak się okazało - błędną. Bolesną tak, jak ciężkim do zniesienia potrafi być tylko zawiedzenie nadziei najbardziej intymnych.


Lecz epoka poprzedzająca wybuch pierwszej wojny światowej stanowiła także preludium do zmian społecznych na ogromną skalę, którym po zakończeniu bojów nie dało się już zaprzeczać. Demokratyzacja społeczeństwa, emancypacja kobiet czy po-inflacyjne zubożenie na stałe przeistoczyły krajobraz życia publicznego i domowego. O tych czasach zmiany na mapie Europy opowiadają nam równie dobrze, co modowa rewolucja Coco Chanel i ogromna popularność Habanity od Molinard. Bogatsi o świadomość tego szybko zauważymy, iż mania wielkości armatora Titanica czy poszczególnych pasażerów pierwszej klasy, jak również śmiesznie mała ilość szalup, dyktująca załodze konieczność skazania na śmierć większości podróżnych z klasy trzeciej (w zamian za bogatych i wpływowych) stanowiły jeden z ostatnich aktów Starego Porządku zachodniego świata. Okrutną i majestatyczną śmierć ładu społecznego zasadzonego na predestynacji.
Ponieważ tak naprawdę, choć wiek dziewiętnasty umarł w okopach Verdun i Sommy, jego agonia rozpoczęła się na Titanicu. Jakkolwiek trzeba było ogromnej przenikliwości, by zdawać sobie z tego sprawę.


Jeden zapach opowiada mi tę historię. A raczej: opowiada mi o historii. Okazuje się stopklatką, zatrzymującą obraz świata tuż przed katastrofą. W miejsce czasów, kiedy powstał nań pomysł, kompozycja przywodzi mi na myśl plastyczne, choć niekoniecznie kuszące, wizje świata arystokratyczno-burżuazyjnej części ówczesnej Europy. Wyraziste lecz nie krzykliwe. Tak przekonane o słuszności własnego postępowania i wyższości na resztą świata, że zwyczajnie nie sposób zarzucić im snobizmu. Nie ma jak, skoro ich świadomość kształtują poglądy pokoleń poprzedników. Nie można mówić o pomyłce, jeżeli myląca się osoba nie ma o niej pojęcia.
Świat piękny i nierealny. Nieświadom tego, iż wyrok na nim już zapadł.
Jasmine White Moss z prywatnej kolekcji marki Estée Lauder. Czyste perfumy. Jaśmin, mech, cytrusy oraz nuty drzewne. Wszystko jasne, utrzymane w łagodnych odcieniach bieli, zieleni i złota. Do tego zaskakująco zgodne z ówczesnymi trendami. :) Nade wszystko jednak: zastanawiające, zagadkowe, "inne".


Choć raczej nie z racji swojej dziwności, niszowego braku pokory. W Jasmine White Moss zastanawia kontrast między dwoma przejawami ducha pachnidła: samą kompozycją zapachową, zestawioną w całość stroniącą od burz i kontrowersji, spokojną lecz wyrazistą a jego mocą, doprawdy mało edwardiańską, a już na pewno - nie wiktoriańską. :) Tej zaś nie sposób zignorować, ona wydaje się być zapowiedzią czasów, które dopiero mają nadejść.
Z początku ostry, niezbyt słodki i niekoniecznie kwiatowy, składa się mój dzisiejszy bohater z nut cytrusowych oraz żywicznych, na poły skórzastych i zielonych, rozjaśniających świat wokoło w sposób daleki od ckliwej tandety. Przy pozornej oschłości nie sposób zarzucić mu braku specyficznego humoru. Przejawia się on w orzeźwiającym, łamiącym dzisiejsze schematy musowaniu, ożywczej bryzie, omywającej pięćsetletnie zielone dywany oraz niewiele młodsze założenia ogrodowe, których te są fundamentem. Za pomocą bergamotki i galbanum, zmąconych kuszącą ziemistą nutą fiołka, fundujący nam cudowną grę miękkiego światła z delikatnym cieniem.
Także później, gdy dodatkowi kwiatów nie sposób zaprzeczyć; gdy kompozycja staje się cięższa, ułożona wokół galbanum, jaśminu i ylang-ylang, kiedy wzrasta szyprowa suchość pękających bąbelków gazu w szampanie, popijanym porą bardziej już wieczorową. Chwilami wybija się nuta kwiatu pomarańczy, jednak nie dzieje się to zbyt często. Prym wiodą teraz lekko pudrowy jaśmin i inne upojne kwiaty, podporządkowane ostatkom nut otwarcia oraz głębokim, mszystym nutom drzewnym. Przede wszystkim mchowi dębowemu i wetywerii, potraktowanej podobnie, co w przypadku Nu edp (tylko silniej poskromionemu); lekkie, wysubtelniające tchnienie paczuli stanowi o cieple bazowej głębi Jasmine White Moss.
Wizja, towarzysząca testom omawianego aromatu, trwa przy mnie od pierwszych chwil. Jest silna i naprawdę trudno byłoby od niej uciec. Tak, jak trudno podjąć decyzję, czy lepiej jest z tonącego okrętu uciec czy pozostać nań do samego końca.


Czasem żadna z decyzji nie jest słuszna, żadna nie zyska pełnej akceptacji. Ba! Bywa, iż żadnej nie potrafimy sami należycie pojąć, by bronić jej przed światem. A jednak od podjęcia decyzji w żaden sposób nie możemy uciec. Dlatego każda będzie zła.
Tragizm; chyba tak właśnie należy go definiować. W nim zawiera się cała kulturowa spuścizna RMS Titanic. O świecie, który do tragicznych decyzji zmuszono, opowiada również Jasmine White Moss, zapach ostatnich spokojnych dni. Cudownego snu, który jeszcze nie wie, iż wkrótce zostanie przerwany. Przynajmniej na jakiś czas. ;)

Wszyscy na pokładzie? No to odpływamy! Taka podróż, Szanowni Państwo, zdarza się tylko raz w życiu.


Rok produkcji i nos: (na podstawie receptur Estée Lauder z lat 80. XX w.) 2009, Jean-Marc Chaillan we współpracy z Aerin Lauder

Przeznaczenie: zapach stworzony dla kobiet; krystaliczny i dosyć łatwy do "uniesienia"; na wszelkie okazje, choć stosowne wydają się te bardziej oficjalne.

Trwałość: testowałam czyste perfumy i w tym przypadku nie mam żadnych zastrzeżeń - co najmniej piętnastogodzinna :)

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-szyprowa

Skład:

Nuta głowy: pąk czarnej porzeczki, galbanum, bergamotka
Nuta serca: jaśmin wielkolistny (czyli sambac), jaśmin lekarski, irys, fiołek, ylang-ylang, kwiat pomarańczy
Nuta bazy: biały mech (?), paczuli, wetyweria

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://weheartit.com/entry/2334342
2. http://weheartit.com/entry/2323552/via/milkdrop
3. http://bettermost.net/forum/index.php?topic=48536.0
4. http://www.dailylife.com.au/dl-people/celebrity-news/the-latest-downton-abbey-news-20120409-1wk1p.html
5. http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114873,11502657,Luksusowa_podroz_szlakiem_Titanica_w_stulecie_zatoniecia.html

6 komentarzy:

  1. Piękne skojarzenie do pięknego zapachu Wiedźmo. Coś chyba faktycznie jest z Titanica w tym zapachu, na mojej skórze Jasmine White Moss też tonie po niedługim rejsie- tyle że w nadmiarze pudru, który osusza piękny, wytrawny, doprawiony galbanum szypr z otwarcia.
    Orkiestra nie gra do końca -podusili się pewnie biedacy -a szkoda bo pierwsze godziny z tym pachnidłem piękne są.

    OdpowiedzUsuń
  2. w nutach jest absolut z liści czarnej porzeczki a mech- wydaje mi się, że White Moss Mist Absolute (an Estée Lauder exclusive) w związku z zakazem stosowania dębowego jest to jakiś syntetyk stworzony na potrzeby marki.

    A sam zapach jest przyjemny choć gdyby można mu nadać osobowość to powiedziałabym, że jest chłodny i zdystansowany.

    OdpowiedzUsuń
  3. Rybo - dziękuję. :)
    Że tonie, to jeszcze nie tragedia; gorzej, że czyni to w podłej miksturze. ;) U mnie puder był, ale na szczęście malutko. Więc tym bardziej żałuję, że odmówiono Ci dalszego ciągu pachnidła (a mała ilość paczuli pewno przypadłaby Ci do gustu). Choć w sumie.. czy naprawdę jest czego żałować? Na świecie są miliony pachnideł! :)

    Polu - na stronie EL stało: "black currant bud absolute" i mnie ten bud umknął. ;) Zaraz dodam; niemniej o samych liściach za wiele nie widziałam. Za to z mchem masz z pewnością rację (coś takiego przemknęło mi przez głowę, niemniej jednak pewności nie miałam). :)
    Chłodny i zdystansowany? To by pasowało również. Choć nie potrafiłam zwerbalizować tego wrażenia (albo raczej moja skóra go nie eksponuje) miałam dobre przeczucie: dlatego na obu ilustracjach recenzji pochodzących z Downton Abbey w centralnym punkcie znajduje się Maggie Smith. :) Odtwarzana przez nią postać idealnie odzwierciedla tę przedwojenną, chłodno-arystokratyczną część ducha JWM. :) Łącznie z zaletami (fenomenalnym poczuciem humoru na przykład ;) ).

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiedźmo, jedyne czego żałować można to to, że nie pozna się tych istniejących na świecie milionów pachnideł.
    Niczego więcej.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiedźmo , pięknie piszesz :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Parabelko, witaj! :*
    I dziękuję za komplement. :)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )