środa, 18 kwietnia 2012

Dlaczego nie mam konta na Facebooku?

I mieć nie zamierzam.
Głupota? Lekkomyślność? Brak asertywności? Lenistwo?
Dlaczego pewna wiedźma nie znosi portali społecznościowych?


Mniej więcej z TEGO powodu. Uważam, że im mniej wiadomo o mnie w Sieci, tym lepiej. ;)
Myślicie, że permanentna inwigilacja to melodia przyszłości? Błąd.
Ona już trwa w najlepsze.

"(...) – Ale to nie koniec – ciągnąłem. – Powiedzmy, że chcę dziś na mieście poderwać jakąś laskę. Powiedzmy, że pójdę do Independenta naprzeciwko. Więc mogę sprawdzić go sobie zawczasu. Podoba mi się Zoe – wygląda na laskę, którą mógłbym spróbować zaciągnąć dziś do łóżka. Klikam na jej zdjęcie, żeby dowiedzieć się o niej więcej.

Kliknąłem na Zoe. Girls Around Me szybko załadowała pełnoekranowe zdjęcie z jej profilu na Facebooku. Aplikacja powiedziała mi, gdzie Zoe ostatnio widziano (w Independencie) i kiedy (15 minut temu). Duży zielony przycisk u dołu nosił napis „zdjęcia i wiadomości” i aż się prosił, żeby tam wejść. Gdy w niego kliknąłem, zostałem z miejsca przeniesiony na facebookowy profil Zoe.

– Oto Zoe. Większość informacji o niej jest ogólnie dostępna, więc teraz wiem też, jak ma na nazwisko. Widzę, że jest singielką, że ma 24 lata, że chodziła do liceum w Stoneham i do Bunker Hill Community College, że lubi podróże, że jej ulubiona książka to „Przeminęło z wiatrem”, a jej ulubiona piosenkarka to Tori Amos, i że ma przekonania liberalne. Znam już też imiona członków jej rodziny i znajomych. Widzę, kiedy ma urodziny.

– To wszystko jest dostępne na Facebooku? – zapytała jedna z dziewczyn.

– Nawet więcej, zależnie od tego, jak ma się skonfigurowane ustawienia prywatności. Na przykład mogę też obejrzeć zdjęcia Zoe.

Kliknąłem na album foto i ściągnąłem na telefon zbiór setek publicznie dostępnych zdjęć. Szybko je przejrzałem.

– Wygląda na to, że z Zoe bym się dogadał. Z jej albumów ze zdjęciami wynika, że jest imprezowa, a z liczby facetów, z jakimi fotografuje się w barach i klubach wnosić można, że robi się rozrywkowa, kiedy się napije, a jej ulubiony drink to margarita. Zdaje się, że niedawno była w Rzymie. Poza tym, ponieważ w jej albumie są też jej zdjęcia z plaży, wiem, jak Zoe wygląda w bikini… a wygląda no no, całkiem nieźle.

Moja dziewczyna zabiła mnie wzrokiem. Zapewniłem ją, że Zoe w bikini nie dorasta jej do pięt i relacjonowałem dalej.

– Czyli teraz już wiem wszystko o Zoe. Wiem, gdzie teraz jest. Wiem, jak wygląda zarówno w ubraniu, jak i bez. Wiem, jak ma na nazwisko, jak nazywają się jej rodzice i brat. Wiem, co lubi pić. Wiem, gdzie chodziła do szkoły. Wiem, co lubi, a czego nie lubi. Teraz wystarczy, że pójdę do Independenta, zagadnę ją, czy pamięta mnie z liceum w Stoneham, zapytam, jak się miewa jej brat Mike, postawię jej mrożoną margaritę i zręcznie przemycę w rozmowie wspomnienia ze wspaniałych wakacji, które spędziłem w Rzymie.

Podczas całej prezentacji reakcje moich znajomych dzieliły się mniej więcej równo wzdłuż linii podziału płci. Faceci wydawali się rozbawieni albo (...) filozoficznie usatysfakcjonowani własną opinią o portalach społecznościowych. Kobiety, z drugiej strony, wyglądały na przerażone.

I właśnie wtedy macki dręczącego je niepokoju – głęboko empatycznej obawy o to, że ktoś inny znajduje się w niebezpieczeństwie – zaczęły oplatać całą naszą grupę.

– A jeśli nie uda się z Zoe – zakończyłem, ostatni raz zaglądając do aplikacji – w Independencie jest dziś wieczorem… zobaczmy… dziewięć innych dziewczyn".

ŹRÓDŁO PODANE WYŻEJ


Zanim napiszecie mi, że wystarczy być osobą przewidującą lub mieć odrobinę wyobraźni, by nie donosić innym o każdym swoim poczynaniu, zastanówcie się: ile razy informowaliście znajomych gdzie, kiedy, na jak długo jedziecie na wakacje i kto w tym czasie będzie pilnował Waszego domu? Czy nigdy w Waszym życiu nie zdarzyło się, by "złapano" Was na obecności w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze [choćby w szkole; nawet taką miłą i pilną uczennicę, jak wyżej podpisana, w czasach licealnych na ewidentnym wagarowaniu przyłapała jej nauczycielka francuskiego ;) A to tylko pierwszy przykład z brzegu]? Czy nigdy nie wypytywaliście wspólnych znajomych o chłopaka/dziewczynę, którymi aktualnie byliście zainteresowani? Czy w końcu nigdy nie chwaliliście się bliźnim własnymi osiągnięciami czy przeżyciami ani nie zwierzaliście się z problemów?

No to teraz wyobraźcie sobie, że wszystkie tego typu informacje pojawiają się publicznie, w dodatku  za pośrednictwem "twardych danych" (typu fotografia czy zapis rozmowy), w różnych miejscach Sieci. I że ktoś postanowił, dla dziwnie pojmowanej "wygody", zebrać je w jednym punkcie.
Kto tylko zechce, będzie mieć Was podanych jak na tacy. Wystarczy, jak w przypadku zagrożeń związanych z ACTA, odrobina złej woli.

Orwell? 1984?
Witajcie w nowym, lepszym świecie! ;>
___
Aktualnie noszę Rose Oud marki Illuminum a wcześniej były Roots od Sary Horowitz.

P.S.
Źródła ilustracji:
1. http://crankitmedia.com/index.php/the-dangers-of-the-social-media-check-in-infographic/
2. http://philbradley.typepad.com/phil_bradleys_weblog/2010/02/please-rob-me-a-danger-of-social-networking.html


* * *


Lubicie zapach jaśminu? A może choć doceniacie? Albo, jak ja, macie sentyment do wszelkich wyrazów, które w jakiś sposób kojarzą się z perfumami? ;) Jeżeli tak, to miałabym do Was ogromną prośbę. Naprawdę ogromną. A dokładniej taką w rozmiarach dorosłego konia. Dawniej wyścigowego, dziś prawie-salami.
Pomóżcie mu, proszę!



„Tyle o sobie wiemy, na ile nas sprawdzono”. Słowa Wisławy Szymborskiej pobrzmiewają nam w uszach echem, kiedy brniemy przez starą oborę gospodarza. Jaśmin, bo tak go nazwaliśmy, stoi u kresu korytarza. Z głowy zwisa mu za duży, skórzany kantar, przypięty do łańcucha. Małe, przerażone ślepia wibrują w ciemności. Wzdryga się na nasz widok, zaczyna trząść. Odsuwamy więc rękę.

Wiemy, czemu tu jesteśmy - Jaśmin był kiedyś championem. Kiedyś wygrywał. Ktoś gdzieś się dowiedział, że kontuzja ścięgien wykluczyła go z kariery - przyjechał ponoć do Polski na rzeź aż z Czech. Bo tu kilogram mięsa jest więcej wart. W końcu chociaż z tego słyniemy - wiedziemy prym w Europie.

A mówi się, że koń człowiekowi przyjacielem. Mówi się, że pochodzenie i charakter gwarantują koniowi godne życie, a u jego końca, godną śmierć. I może wydaje nam się, że tak właśnie jest. Racja - "wydaje się". Bo czas zweryfikuje wszystko.

Jaśmin decyduje się poskubać rękaw, wsuwa malutkie folblucie chrapy w nasze ręce i patrzy na nas wielkimi, ciemnymi oczyma błagając o ratunek. Wilgoć panująca w oborze przyprawia o dreszcze, Jaśmin zaczyna walić kopytem o beton, pobrzękuje łańcuch. Wyprowadzamy go na lince do zdjęcia. Zadziera wysoko głowę, nerwowo biega wkoło, rozpaczliwie rży. Łzy cisną nam się do oczu. Iluż takich championów, tych minionych, i tych, co nie doszli, wystaje dziś na łańcuchach w oczekiwaniu na to, co im człowiek zgotował. Ileż ukochanych koni, ileż sportowców i zasłużonych w hodowli.

Powinien Jaśmin wiedzieć, że wdzięczność umiera pierwsza. Ale wie, co mówi się o nadziei. Więc wypatruje, przez swoje małe okienko, choć nie wie czego. Chociaż jego zegar tyka, tli się w nim marzenie. Marzenie zielonych pastwisk, i galopad w tabunie. Marzenie bezpiecznego skrawka ziemi, tylko jego, Jaśminowego skrawka, którego już nigdy nikt mu nie zabierze. Nawet jeśli już nigdy dla nikogo nie będzie championem, to przecież on, zwykły już Jaśmin, też chce żyć.

Bez nas Jaśmin nie ma szans. Możemy ofiarować mu życie i zapewnić godną emeryturę w stajniach Fundacji pośród 450 ocalonych koni. Gospodarz zgadza się, abyśmy zabrali Jaśmina ze sobą po zostawieniu zadatku. On ufa bardziej nam, niż my jemu - kiedy słyszymy o planach wzięcia konia do bryczki jeszcze wieczorem, natychmiast wyciągamy zadatek. Zabieramy konia słysząc złowieszcze "jak go nie spłacicie, przepadnie to ścierwo i Wasz zadatek!".

Cena jego życia to 2500 zł.
Mamy czas do końca kwietnia.
Prosimy Was o pomoc.
Możesz pomóc go ocalić dokonując wpłaty na nasze konto zbiórkowe z tytułem "Jaśmin".

13 komentarzy:

  1. Ja też nie mam konta w Facebooku. Ani na Twitterze, Naszej Klasie, Fotce czy czym tam jeszcze.
    Ale nawet nie z powodów, które przytoczyłaś za Feminoteką a dlatego, że uważam, że portale społecznościowe to rodzaj życia zastępczego nadmierna multiplikacja swojego istnienia, skanowanie go do hologramu w przestrzeni wirtualnej sprawia, że nie tylko coraz to kolejna kopia jest coraz bledsza ale blednie i oryginał rozdarty między rzeczywistością namacalną a wyobrażoną i umowną, nie umiejący przeżywać czegoś, czym nie można się natychmiast podzielić na Faceboooku, żyjący w oczekiwaniu na wirtualne reakcje wirtualnych znajomych na swoje wirtualne kreacje.

    Sytuacja, którą przytoczyłaś "pachnie" mi "hipnotycznym uwodzeniem" kursami dla nieśmiałych mężczyzn organizowanymi przez hochsztaplerów NLP, które, rzekomo każdego fajtłapę zmienią w uwodziciela i lwa salonowego. Techniki to głownie poniżanie i deprecjacja kobiet i w sten sposób budowanie poczucia własnej wartości u mężczyzn- a co za tym idzie redukcja nieśmiałości i poczucia lęku.
    Tutaj dochodzą do tego jeszcze współczesne, bardzo legalne technologie szpiegowskie.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja konto mam z poblokowanymi wszystkimi chyba funkcjami bez aplikacji lokalizującej, bez wpisów osobistych. Nie mam potrzeby, kto ma coś o mnie wiedzieć to wie i nie potrzebuje robić fotek śniadania czy kolacji zdjęć w bikini, konta używam do udziału w konkursach :P. Mam męża informatyka i wszystko wyżej opisane nie dziwi mnie ani trochę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Rybo - tak samo nie mam netowych profili zbyt wielu (i ani jednego na portalu społecznościowym), ale przecież i my mamy konta na Google, więc automatycznie też np. na YouTube, obydwie dzielimy się informacjami o sobie np. na Wizażu. Mamy swoje poczty elektroniczne, mamy różne sprawy zawodowe i prywatne takoż załatwiane online, do których dostępu wolałybyśmy bronić. Może nie one rozmieniają naszych żyć na drobne, ale zajmują czas i energię oraz prowokują do ujawniania, czasem bardzo intymnych, faktów.
    Perfidią tego typu aplikacji (jak opisana) oraz portali z niesławnym Fejsem na czele jest żerowanie na normalnej ludzkiej potrzebie dzielenia się sobą z innymi, podrasowanej typowo "społecznościowym" ekshibicjonizmem. Bo cóż jest złego w ujawnianiu swojej daty urodzin, dwóch czy trzech fotografii z wakacji w Egipcie oraz plotkowaniu z przyjaciółką o jej wrednym szefie? Teoretycznie nic, ale.. I wszystko zaczyna się właśnie od tego "ale".
    Też pomyślałam o NLP i różnych "kursach uwodzenia". O których mam nota bene zdanie identyczne: tania hochsztaplerka mizoginią podszyta. Psychologiczna homeopatia czy też placebo o ignorowanych skutkach ubocznych.
    Szpiegowanie mnie martwi najbardziej.

    Polu - w takim razie masz szczęście i fachową pomoc zawsze pod ręką. :) Ale przecież i Ty zostawiasz w Sieci ślady po sobie, które wystarczyłoby zebrać w jednym miejscu, by sprawa zrobiła się bardzo niebezpieczna. Co oczywiście nie jest opłacalnym działaniem, lecz prawdopodobnym. I ta "prawdopodobność" winna nas niepokoić.
    Dlatego postanowiłam zacytować fragment tekstu (bo nie mam konta na Fejsie ani iPhone'a, coby móc sie chwalić ;) ).

    OdpowiedzUsuń
  4. Okazuje się Wiedźmo, że jestem znacznie mniej tolerancyjna niż Ty. To bowiem co dla Ciebie jest normalną ludzką potrzebą dla mnie jest ciężką chorobą człowieka epoki reality shows internetu i portali społecznościowych. To choroba na siebie samego, objawem osiowym jest głębokie przekonanie o własnej wyjątkowości, atrakcyjności, szczególnej inteligencji, wdzięku, urodzie i wszystkich tych przymiotach, którymi chwalić się można w rożnych, często wirtualnych okolicznościach, które, ubrane najlepiej w odpowiednie marki kosmetyków, ubrań, gadżetów albo miejsc stanowią, że nie obowiązują nas powszechnie przyjęte normy etyczne, kulturowe czy estetyczne, że jesteśmy poza wszelkimi zasadami bo przecież one dotyczą szarej masy a nie nas, my jesteśmy tacy bardzo cool...

    Generalnie tak jak z niechęcią odnoszę się do ekshibowania w parku tak odstręcza mnie ekshibicjonizm w sieci. Pierwszą odmianę parafii odziedziczyliśmy po szympansach, których samce, w niektórych sytuacjach mierzą swoje siły i usiłują sobie zaimponować potrząsając i eksponując sobie nawzajem genitalia, po kim spuścizną jest ekshibicjonizm drugiego rodzaju pojęcia nie mam. Choć oczywiście też ujawniam swoje dane, opinie, niektóre przeżycia czy fakty z mojego życia w sieci. Ale tłumaczę sobie, może tylko siebie okłamując, że czynię to w myśl jakiejś tam pasji, perfumeryjnej lub innej, nieważne jakiej- a nie tylko dlatego, że istnieję.

    OdpowiedzUsuń
  5. Gdyby perspektywa opowiadania o sobie, chwalenia się, może nawet pozerstwa nie była tak kuszącą perspektywą, to nie byłoby obecnego internetowego ekshibicjonizmu (czasem bardzo, baardzo dosłownego) lub nie byłoby ono aż tak rozpowszechnione. Nie byłoby uważane za atrakcyjne. Lecz po prostu trafiło na podatny grunt a połączone z iluzją intymności, jaką daje internet, zmieniło się w chorobę naszej cywilizacji. Jeszcze jedną. :/
    Co do nieprzestrzegania zasad.. kolejna specyfika nierozmyślnego korzystania z Sieci. Moim zdaniem to, o czym wspomniałaś i do czego nawiązałam przed chwilką, zmieniło nas w, jakby to ująć?, tłum indywidualistów. Każdy jest wyjątkowy a wszyscy tacy sami. :) Co, paradoksalnie, umacnia instynkt stadny ale w taki sposób, że rzadko kiedy zdajemy sobie z tego sprawę. W każdym razie rozwojowi tolerancji (jakże kruchej i "dziwnej" w polskich warunkach) nie służy. ;)
    I obawiam się, że gen narcyzmu mamy w sobie wszyscy. Przejawia się różnie, słitfociami czy dzięki felietonom w prasie; więc różni się także skalą, motywami, wrażliwością prezentującej się osoby ale wygląda na to, że źródła tego typu działań mogą być podobne. ;) Ale oczywiście snuję tylko przypuszczenia; Ty tu jesteś specjalistką od zakamarków psychiki. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak, tłum indywidualistów to świetne określenie. Kiedyś takie dążenie do wyróżniania się było charakterystyczne dla okresu dojrzewania- nastolatkowie ubierając się na ściśle skodyfikowany sposób i przestrzegając tych ubraniowych reguł ściślej niż armia uważały że czyniąc to odróżniają się od innych i podkreślają swoją oryginalność nie dostrzegali, że wszyscy członkowie grupy, z którą on/ona się identyfikują są oryginalni dokładnie na ten sam sposób i jest to indywidualność mocno wyblakła od efektu ksero, zmultiplikowana do znudzenia.
    Teraz podobne postawy prezentują i dojrzali podobno ludzie.

    Rzecz jasna, narcyzm jest wymiarem osobowości każdego człowieka, może ja karmię moją narcystyczną część pisząc to, co powyżej stawiam bowiem wyraźną linię podziału między sobą, a tymi, których krytykuję. Twierdzę- takie zachowania są regresyjne, dziecinne, infantylne, zaburzone- ja, skoro mogę je obserwować i opisywać "obiektywnie" to znaczy że ich nie przejawiam, ergo- jestem "lepsza."
    Czysty narcyzm, ot co.
    W samym narcyźmie jednak nie ma nic złego o ile nie rozbucha się nazbyt i nie wyrwie się poza zasadę rzeczywistości. Bo wtedy staje się kuriozalny i szkodliwy --oraz potencjalnie niebezpieczny.

    OdpowiedzUsuń
  7. W takim razie też jestem zbuntowaną nastolatką, bo i mnie zdarza się chodzić po ponurej polskiej ziemi w azjatyckich "mundurkach" (na ile figura pozwala ;) ), w "nietutejszych" tunikach i turbanie na głowie (najczęściej kiedy latem jest zimno i wietrznie). :> No i ciekawam, co powiesz o "wyspiarskim syndromie" Brytyjczyków i Japończyków, który współcześnie przejawia się m. in. swobodnym i "chłodnym" (od "cool") podejściem do własnej i cudzej powierzchowności?
    A swoją drogą przypomniałaś mi o reakcji, jaką kilka razy zdarzyło mi się zaobserwować u mamuś ślicznych małych córeczek, od czubka głowy po podeszwy stóp przyodzianych w róż, kokardki, falbanki, koronki, różyczki, róż, koroneczki, tiule, róż... ;) Pełnym agresji głosem samicy broniącej młodych przed drapieżnikiem pytały, czy wolałabym północnokoreańskie mundury? Nie zauważywszy, że różowo-słodko-pierdzący strój córuni i jej koleżanek to także jest mundur, równie rygorystyczny, co u dresów. :D

    Na koniec wrócę do własnego przykładu: widzę zarówno różowiutkie szwadrony kiczu, jak i większość podobnych zjawisk ale też sama robię wiele, żeby się wyróżnić [inna sprawa, że tego typu stroje po prostu lubię i nie widzę w nich niczego niezwykłego], więc sąsiedzi mogą mieć mnie za tanią pozerkę, która nie potrafi się przystosować.
    To jestem od nich "lepsza" czy "gorsza"? :)
    Aczkolwiek zgadzam się, że współczesny nadmiar narcyzmu (pod który jednak należy podciągać proste "instynkty stadne" wraz z ich systemem kar i nagród) jest niszczący.

    OdpowiedzUsuń
  8. interesujące zagadnienie i jeszcze bardziej interesujący punkt widzenia, który nie ukrywam podzielam...

    skasowałem konto na nk już lata temu, bo miałem dość słitfoci z nową plazmą, audikiem sąsiada, zdjęć kupy w kiblu i dzióbków trzaśniętych komórką w kiblu, z furą brudnych szmat porozrzucanych na podłodze... są pewne sfery życia osobistego, które powinny pozostać w kategorii domysłu i publiczne epatowanie nimi jest co najmniej niesmaczne...

    nie podoba mi się ten nadmierny i niczym nieuzasadniony ekshibicjonizm, bo powoduje to dewaluację pewnych środków przekazu i w razie konieczności zwrócenia na siebie uwagi przez zaszokowanie zalajkowanych znajomków po prostu nie zadziała... ludzi ogarnia znieczulica...

    mam też odruch wymiotny na sam widok Lubię To!... no ileż można... dziś czytam info, że Jan Suzin nie żyje... a pod spodem dwa lajki... czy ci ludzie rozumieją kontekst użycia tego guziczka w tym przypadku?

    nie sądzę, bo fejs i podobne miejsca odmóżdżają, szerzą znieczulicę i jeszcze bardziej zwiększają dystans w kontaktach międzyludzkich... to co pozornie miało zbliżać i cementować - oddala jeszcze bardziej niż mail, komunikator i komórka...

    z lubością usunąłem się personalnie z serwisów społecznościowych... nie mam konta na nk, a profil na fejsie służy mi wyłącznie jako droga komunikacji dla perfumomanii, co by jej nie zaśmiecać offtopem w komentarzach... czy czuję się z tego powodu wyalienowany, pominięty i niedoinformowany?
    nie, i jest mi z tym naprawdę dobrze... ;)

    a to za czym tęsknię, to odręcznie napisany na kawałku papieru list, który wymagał emocji, zaangażowania, chęci podjęcia wyprawy an pocztę do komunikacji z mą personą... tę archaiczną formę, niestety będącą obecnie wielką rzadkością cenię sobie najbardziej... brakuje mi tej intymności, którą daje kartka papieru...
    załączam stosowne wyrazy...
    pirath

    OdpowiedzUsuń
  9. Wiedźmo, dla mnie różnica między koreańskim mundurem a rynsztunkiem europejskim w wersji różowej (ale też i czarnej, mrocznej) polega na tym, że ten pierwszy jest odgórnym, narzuconym wyrazem opresji, drugi zaś to opresja, którą sami wybieramy dla siebie i nazywamy to "wolnością".

    Kiedy byłam nastolatką chadzałam do liceum w sari, które przywiózł mi Ojciec albo w szytych na zamówienie cygańskich sukniach i dobrze się w tym czułam. Teraz ubieram się ortodoksyjnie klasycznie -i też dobrze się z tym czuję. A Córka mojego Mężczyzny ubiera się w szyte na zamówienie średniowieczne suknie albo polskie stroje ludowe, świetnie w tym wygląda, dobrze się czuje.
    Każdy ubiera się tak, jak chce. Wszak nie szata zdobi człowieka.

    Ale konformizm, zupełna uległość społeczna i bezkrytyczność, której wyrazem bywa strój czasami mnie drażni. A czasami bawi.

    OdpowiedzUsuń
  10. Piracie - to ja byłam trochę sprytniejsza, bo kont na NK, FB czy Twitterze nie zakładałam w ogóle. ;) Także z powodów, o których wspominasz. Naprawdę nie ciekawi mnie, co ktoś jadł na śniadanie, jak się ubrał/a na ślub kolegi itd.
    Co do dewaluacji: przypomniałeś mi pewną sytuację. Otóż swego czasu poszukiwałam w necie informacji o jednym małym muzeum "gdzieś w Polsce" i, ku swemu zniesmaczeniu, natrafiłam na słitfocie tamtejszej kustoszki w stroju, hmm... perwersyjno-buduarowym. Tożsamość owej Pani nie podlegała dyskusji. Możesz sobie więc wyobrazić, jaką trudność przysparzałoby późniejsze poważne i pełne szacunku traktowanie kustoszki jako profesjonalistki, osoby publicznej, niejako twarzy instytucji kulturalnej. Nadmienię jeszcze, że identycznie podeszłabym do podobnych "rewelacji" zaprezentowanych przez mężczyznę. Tłumaczenia, że ludzie do niedawna nie w pełni zdawali sobie sprawę z faktu, jak internet zaciera granice między prywatnością a wizerunkiem publicznym, w takich przypadkach są raczej mało przydatne. I tak naprawdę nie pomagają nikomu.
    Twój przykład z Suzinem uważam za znamienny. Chyba, że obydwa "lajki" pochodziły od jego nie-miłośników, ale w to akurat wątpię. :/ Rzecz co najmniej niestosowna a z pewnością przygnębiająca i odstręczająca.
    To całe importowanie list znajomych i inne.. mało przyjemne.
    Fakt, miło byłoby otrzymać prawdziwy list papierowy, pisany odręcznie (czyli niepochodzący od Ważnej Instytucji), ale.. biorąc pod uwagę rachunek sumienia dzięki któremu wiem, że sama takowy wysłałam ostatnio jakieś 10 lat temu, raczej bym nań nie liczyła. ;> Chyba, że sam zaczniesz z kimś korespondencję (ale ona dziś powinna zerwać się łatwo albo, nie wiadomo kiedy, przeskoczyć na serwery poczty elektronicznej. ;) ).
    Pozdrowienia


    Rybo - no oczywiście, że tak! Ale skojarzenie skojarzeniem (zresztą to nie było moje).
    W ogóle cały pierwszy akapit coś podejrzanie Frommem 'zalatuje'. ;)
    Moje sari nie nadaje się do użytku, w ogóle z indyjskich ciuchów dziś noszę tylko dupatty, które służą mi za świetne, bajecznie barwne szale. :) Swoją droga uwielbiam tę nazwę! ;)) I oczywiście, że najważniejsze, abyśmy czuli się swobodnie z sobą samą/samym (w czym strój może nam pomagać). Przypomniałaś mi też o zamiłowaniu do strojów ludowych. kto powiedział, że koszula wyglądająca jak element kostiumu zespołu Mazowsze kłóci się z taftową balową spódnicą noszoną na co dzień? ;) Obawiam się, że po prostu nie zrozumiałam, co chciałaś przekazać w poprzednim komentarzu. Stąd moje pytania.
    Szata nie zdobi człowieka, ale ładnie na nim wygląda. ;) [albo nieładnie, lecz zostawmy akurat ten aspekt]
    Konformizm ubraniowy chyba częściej bawi, przynajmniej mnie. Gdyby wyłącznie drażnił, długo bym w tym kraju nie wytrzymała. :)

    OdpowiedzUsuń
  11. hmmm chyba wsiąkł mój ostatni komentarz...

    OdpowiedzUsuń
  12. A.. rzeczywiście. I kopia poprzedniego komentarza nawet przybyła do mnie na mejla, za to jego samego ani widu. Dziwne.

    Więc trzeba to naprawić. Dnia 23 kwietnia o godzinie 20:13 Pirath napisał:

    "no cóż, oficer Wehrmachtu w wolnym czasie może się ubierać jak chce, jak mawiał von Flokenstoffen widząc Grubera przebranego za Helgę w Cafe Rene w kultowym serialu Allo Allo...
    najgorsze jest to, że ludzie chyba do końca nie rozumieją, że internet nie medium anonimowym, a co wpadnie w jego czeluści, zazwyczaj pozostaje na wieki i choćbyśmy nie wiem jak się starali, to na amnezję wujka google bym nie liczył...
    wbrew pozorom w niesie można znaleźć wiele informacji i szczęśliwie są to mechanizmy dostępne dla każdego kumatego, który potrafi z nich skorzystać...
    nie wiem czy userzy żyją po prostu w błogiej nieświadomość, czy cechuje ich daleko posunięta ignorancja - ale skutki mogą być opłakane... jak w ostatnio nagłośnionym przypadku, gdy młody chłopaczek natknął się na jednym z serwisów na zdjęcia swojej matki z bobrem na wierzchu... podejrzewam, że skaza na jego psychice potrwa dłużej niż niefrasobliwej mamusi się wydawało, gdy wrzucała swoje fotki do neta...

    a co do Suzina, to później pod tym zdjęciem lajków zrobiło się kilkaset... żenua.pl"

    OdpowiedzUsuń
  13. A teraz odpowiedź zupełnie od siebie ;)

    W wolnym czasie, otóż to. :> I raczej na okoliczność przebieranek nie zapraszano przedstawicieli prasy ni kroniki filmowej; ani wujka Heiniego, hodowcy kur. ;)
    Jasne, że można znaleźć dosłownie wszystko, wystarczy tylko zadać odpowiednie pytanie. ;) A to do zadań trudnych nie należy.

    Co się mamusi wydawało? To samo, co żołnierzowi z Iraku celującemu w leżących na ziemi miejscowych mężczyzn lub pielęgniarkom z porodówki, wymachującym noworodkiem trzymanym za nóżkę. 'To przecież tylko taka zabawa! Nic złego się nie stało!' Hłe hłe hłe. :>

    Entuzjazmu wobec śmierci kultowego prezentera telewizyjnego lepiej już nie komentować. Szkoda naszych nerwów.

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )