Dziś będzie opowieść o drewnie niedrewnianym, zapachu gorącym, zmysłowym i bogatym, który jednak, na pierwszy rzut oka, takowego wrażenia nie sprawia. A wręcz jest odeń równie daleki, co obchody pierwszomajowe od walentynek. ;) Diabeł jednak, jak to on ma we zwyczaju, tkwi w szczegółach. I dlatego właśnie intrygująca, drzewno-przyprawowa kurzawa rodem z Vikt od Slumberhouse, okazała się pachnidłem nad zwyczaj użytecznym oraz czarującym.
Czarującym w sposób niszowy, dodajmy. ;)
Intensywnie żywicznym, wiercącym się, wibrującym ciepłą wydzieliną, przeciekającą przez drewnianą tkankę. Lecz również metalicznym, ciemnym, rozgrzanym intensywną pracą zawiasów, tłoków czy przekładni.
Wykreowany dzięki czarującemu minimalizmowi składników, z których wydobyto wszelką moc, każdą wariację, dosłownie ostatnie cząsteczki niezbędne, by pozorną prostotę przeobrazić w czystą, wysoce skoncentrowaną energię. Swoistą jedność między Naturą i Kulturą, między drewnem oraz stalą. A wszystko to na intrygującej, słonej zamszowo-eugenolowej podstawie.
Vikt, skomponowany jako pachnidło nowoczesne w duchu i amerykańskie w sposobie kreacji: wolne od, zgodnego z europejską szkołą perfumiarstwa, stopniowego przemijania nut zapachowych, zastępowanych przez kolejne. Jest za to ów aromat z początku wyraźny, przemożny, ekspansywny, z czasem dopiero stopniowo uspokajający się, tracący na sile.
Jednocześnie żywy, drzewno-żywiczny, chwilami wykazujący podobieństwo nie tylko z deklarowanymi oudem i styraksem lecz równie ochoczo przyjmujący oblicze upojnego, złotego, kapiącego labdanum bądź charakterystycznej mieszanki ambry z kastoreum.
Jednak równie szybko dają o sobie znać nuty sztuczne, metaliczne, stukocząco-piszcząco-warkotliwe; industrialne, posuwiste oraz "skalane" ludzkim towarzystwem. Za nimi postępują zaś opisane wcześniej przyprawy: świeżo starte na proszek, intensywne, eugenolowe, pylące bez umiaru. Z dominującą nutą podeschniętych liści wawrzynu, znanych choćby z genialnego Victrix od Pro Fumum Roma, furkoczących na wietrze do wtóru mechanicznym potworom. Z czasem pojawia się także wyraźna, ciągnąca się w górę smuga kadzidlanego dymu, ułożona z olibanum, mirry oraz drzazg sandałowca, czasem suchego jak w Sandalo od Etro, niekiedy tłustego niczym poblask Tam Dao, Santal de Mysore lub nawet Black Afgano. :) Zawsze zaś - ostrego, niechętnego układom, pięknego w swej stanowczości.
Prosta gra trzech oficjalnych składników zdołała uczynić z Vikt dzieło niezwykłe; budzące fascynację, obiecujące, żywe. Ani szczególnie skomplikowane, ani też proste. Utarte tak doskonale, iż odkrycie, która z nut odpowiada za jaki olfaktoryczny obraz staje się istną syzyfową pracą. Po co więc zawracać sobie nią głowę, skoro i tak do niczego nie doprowadzi? :) Czyż nie lepiej cieszyć się mocą kolejnego dzieła o kilku obliczach, jeszcze jednego stałego w swej zmienności.
Zgodnie z tradycją, do dzieła Slumberhouse postanowiłam dobrać muzykę. I raz jeszcze moja przekorna natura kazała zwrócić uwagę na utwór z przebogatego asortymentu muzyki klasycznej, w którym każdy może znaleźć coś dla siebie. Tym razem będzie to Danse macabre Camilla Saint-Saënsa, znany również jako Taniec szkieletów. Wszystko jedno, kostnych czy żelaznych. ;) Liczy się finezja wykonania. Której, w tym przypadku, dopełnia wariacja na temat trzech filmów Tima Burtona.
Rok produkcji i nos: 2009, ??
Przeznaczenie: zapach typu uniseks, o dosyć dużym polu rażenia, aczkolwiek niemęczący. Układający się na skórze w sposób bardzo naturalny, przyjazny. Więc na wszystkie okazje. :)
Trwałość: około ośmiu - dziesięciu godzin
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna (oraz orientalna)
Skład:
oud, styraks, ravensara [łac. ravensara aromatica, zwana także "goździkowym muszkatem"; laur madagaskarski]
___
Dziś Fourreau Noir od Lutensa plus kilka cudów z pachnącej wymiany. :)
P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z DeviantArta.
To Steel Docks - original copy autorstwa osoby o pseudonimie DdraigCymraeg.
Piękna recenzja Wiedźmo, gdybym nie znała Vikt'a przeczytawszy chciałabym poznać czym prędzej. Ale znam to pachnidło, to co na Tobie układa się głęboko drzewnie- żywiczo na mnie pachnie jak coś obrzydliwego.
OdpowiedzUsuńJak to agar ma w zwyczaju.
Ale ja nie o tym.
Zapytać chciałam czy znasz wykonanie Tańca Szkieletów, którego użyłaś jako muzycznej ilustracji. Ta interpretacja niemal mnie zachwyciła, jest zagrana z wielką dezynwolturą., odważnie, trochę kanciasto-- bardzo mi się podoba.
I dziękuję za objaśnienia w spisie nut. Bez nich znów pewnie bym Cię molestowała bowiem o ravensarze słyszę pierwszy raz.
Dziękuję Ci za dobre słowo. :) Kurczę, oud też nie? Nie zazdroszczę Ci skóry, to pewne. ;) Ale co tam, ważne, że mamy zapachy ukochane. Cała reszta jest ważna "tyle o ile". Właśnie.. ciekawi mnie, czy jakiś zapach od Slumberhouse przypadł Ci do gustu? Są przecież dosyć specyficzne.
OdpowiedzUsuńSugerując się uwagami na YouTubowej podstronie filmiku, za wykonaniem stoi James Ehnes (znaczy, nie całym.. ;) ), zaś utwór można kupić np. iTunes:
http://itunes.apple.com/album/danse-macabre-saint-saens/id98828993?i=98828027&ign-mpt=uo%3D5
Chyba, bo tej interpretacji również nie znałam. I zgadzam się, że piękna.
O ravensarze też wcześniej nie słyszałam. Na szczęście Wikipedia tak. ;)
Dziękuję za informację, w życiu nie przypuszczałabym że to wykonanie Ehnesa. I dziękuję za namiary na możliwość zakupu- ja jestem tradycjonalistką i wolę płyty.
OdpowiedzUsuńŻaden z poznanych Slumberhous'ów nie zwalił mnie z nóg, z największą przyjemnością testowałam Jeke ale znika ze mnie tak szybko że przyjemność zmienia się w niedosyt i rozczarowanie. Chyba to nie jest marka dla mnie- dokładnie tak samo jak agar nie jest moją nutą.
Uaaaach...* ależ pięknie odmalowany obraz. Iście, toż to Vikt we własnej postaci! ;)
OdpowiedzUsuńPamiętam, że przy pierwszym kontakcie trochę mnie odrzuciła słodycz w otwarciu, ale później rozwinął się tak pięknie, że mu to wybaczyłam ;)
*to taki dźwięk zachwytu z przydechem ;P
Uwielbiam Saint-Saensa. Kiedy używałam Lasta ze zdziwieniem zorientowałam się, że Karnawał Zwierząt jest najczęściej słuchanym przeze mnie utworem. Niespodzianka. Spodziewałam się Bacha. :)
OdpowiedzUsuńCo do Vikta - na mnie jest namiętny. Żadnych szkieletów. :)))
O jedności natury i kultury pisałam przy okazji jakiegoś zupełnie innego zapachu.
A początek recenzji, jakbym sama go napisała. Tak moje frazy, że aż zaglądam na tytuł bloga. Czad. :)
Rybo - mnie też nie; a co więcej, nie ręczę za prawdziwość tej informacji, ponieważ Dance macabre w wykonaniu Ehnesa nie słyszałam. Ale poszukać zawsze warto. :)
OdpowiedzUsuńNie ma sprawy; propozycja kupna też pochodzi od serwisu Jutiub.
Dziękuję za zaspokojenie mojej ciekawości. Zastanawiałam się, czy może Ore nie potrafiłoby Cię zainteresować, dlatego zadałam pytanie. No i Vikt czemuś też z Tobą kojarzyłam. :) Ale myślę, że retroszypry jednak lepsze; no i - zważywszy na zainteresowania "ogółu" polskiej blogosfery perfumowej - równie niszowe. ;))
Akiyo - poważnie? Aż tak? Więc bardzo mi miło dzięki Twojemu komplementowi a do tego cieszę się, że udało się złapać ducha Vikt "za ogon". ;)) Bardzo dziękuję.
Słodycz, powiadasz? To może być to coś, co mnie zapachniało labdanum. Ono czasem schodzi w miodowe rewiry. Być może..
Zachwyt z przydechem może być niebezpieczny, jeżeli ktoś ma słabe serce. ;)
Sabbath - no to jest nas już dwie. :)Co prawda nie mam konta na LastFM, (słucham innego radia internetowego), więc moich własnych zainteresowań nie podano mi jak na tacy, jednak przypuszczam, że i u mnie ów kompozytor znalazłby się na wysokiej pozycji.
Przeczytałam Twoją recenzję po publikacji własnej i faktycznie, o namiętności trochę tam było. A w kontekście moich słów... wychodzi właśnie, żem 'modernistyczna nekrofilka'! :)))
Jej, naprawdę? To pewnie nie lada komplement. :) No dobra, przyznam się, wykradłam Twoje stare notatki! ;P Poważnie zaś dziękuję za dobre słowo.
Ore nie znam jeszcze ale nie zawaham się poznać przy sposobności- skoro twierdzisz że Ci do mnie pasuje.
OdpowiedzUsuńCo nie znaczy, że narzekam na ulubione retroszypry :)
Nie wiem, czy komplement, al;e po raz kolejny mam wrażenie, że jestem u Ciebie, jak u siebie. To miłe i nieco niepokojące jednocześnie. :)
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że kiedyś recenzji perfum tak się nie pisało. Było bardziej normalnie, jak na portalach zagranicznych. Kojarzysz recki z zachodnich blogów? Są inne. O blogi wschodnie nie pytam, bo o ile po rosyjsku się dogadam, to cyrylica jest mi obca i sama wschodnich nie kojarzę. ;)
Jakiego radia słuchasz?
Piękna recenzja. Ja się jakiś zamknęłam w sobie i tylko podczytuje :/ nie mam mocy pisać komentarzy choć nie czuje mniej po ich przeczytaniu niż zwykle.
OdpowiedzUsuńRybo - no jakoś tak mi się wydało. Choć teraz myślę, że mógłby Cię odstraszyć wiew paczulowy (aczkolwiek tej w składzie nie ma). W każdym razie spróbować nie zaszkodzi. :)
OdpowiedzUsuńA retroszypry są śliczne i basta! ;)
Sabbath - hm... kiedy tak to przedstawiasz, to chyba jednak nie do końca. :/
Nie wiem, czy zakładając bloga inspirowałam się Twoim sposobem pisania tak bardzo. Dziś myślę, że nie, ale wtedy..?
Choć w sumie w dalszym ciągu "nie". Mam wrażenie, że poczułam się jak ryba w wodzie, znalazłszy odzwierciedlenie swojego sposobu postrzegania otaczającej nas rzeczywistości. :) U Ciebie, na pewnym nieistniejącym już forum oraz w paru innych miejscach. ;) Czyli raczej wpasowałam się w ówczesny trend (przypadkowo będący też najbardziej "moim" z możliwych). Co do kontekstu zagranicznych blogów - zgadzam się. Ale zauważ, że sytuacja w Pl też powoli się normuje i o perfumach pisze coraz więcej nie-synestetyków (synestetycy "nienaturalni" także zaprzestali już udawania :> ) a my okazujemy się ostatnimi egzemplarzami gatunku (choć nie dosłownie; wszak ostatnio blogować zaczęły np. niezrównana Trzy Ryby oraz Akiyo). Więc uważam, że kluczem do naszych recenzji są interdyscyplinarność oraz swego rodzaju giętkość intelektualna, szerokie spojrzenie na świat. Kurczę, ale to wszystko dziwnie brzmi... :/
Zresztą, ostatnio duże wrażenie zrobił na mnie ten wpis:
http://chyprerouge.wordpress.com/2012/03/22/de-la-critique/
Może więc po prostu my przesunęłyśmy definicję "krytyki sztuki" do granic postrzegania? Bo synestezja to doskonały sposób, by zdołać nie wpaść w pułapkę ani wiecznego zachwytu ani krytykanctwa. Czy ja wiem, może...?
Najczęściej RMF Classic i pokrewnych. :)
Polu - przesilenie wiosenne? Oj, mnie ostatnio też dopada. Hej, co to, zawody? Przecież nie musisz niczego komentować, czytać też nie musisz, jeśli Cię to męczy. I nie mówię tego z żalem i złośliwością. Mam na myśli wyłącznie to, żebyś na ograniczyła czynności, które teraz Cię frustrują czy w jakikolwiek inny negatywny sposób wpływają na Twój nastrój.
To chyba dobry sposób, żeby poradzić sobie z przedwiosenną chandrą. To plus ruch na świeżym powietrzu plus witaminy. :)
:) ograniczam, chodziło mi raczej o to, że nie raz mam chęć a nie mam mocy. Nie zmuszam się, nic co robię na siłę nie służy ani mi ani otoczeniu :)
OdpowiedzUsuńAch. W takim razie nie przejmuj się! :*
OdpowiedzUsuńA Twoja odpowiedź o nie-zmuszaniu jest jak najbardziej zrozumiała. I zdrowa. :)