środa, 14 marca 2012

Rzecz o kwiatach i słońcu

Czyli o wiośnie, która zbliża się coraz większymi krokami.


Pachnie ona jasnością, wykwitem zieleni, euforią świeżości oraz radosnej, kwiatowej słodyczy. Pani Wiosna postanowiła, że w roku 2012 przybierze postać Sol-Sun marki Ramon Molvizar. :)
I będzie czarować prostotą nut oraz nieskomplikowaną, czystą radością. Będzie wlewać się przez okna oraz wpełzać przez szpary, obejmując rządy nie tylko nad światem przyrody, lecz również nad ludzką cywilizacją oraz naszymi umysłami. Wiosna, pora radosna. ;)

I choć ostentacyjnie luksusowy entourage marki, delikatnie mówiąc, odstręcza chciałabym niniejszym dołączyć do grona osób miło zaskoczonych jakością, skrytą w przetykanych złotem (dosłownie) odmętach pachnideł Ramon Molvizar.
Samo Sol natomiast znajduję jako zapach stworzony bez werwy, w sposób ewidentnie zachowawczy [kto szuka flirtów i prowokacji w zabawie stereotypami płciowymi - albo po prostu dziwności i silnego indywidualizmu, dozna zawodu], nie wnoszący do współczesnego perfumiarstwa niczego nowego lecz, na Peruna!, jakże przyjemny! ;) Optymistyczny, bezpretensjonalny, pozbawiony śladów afektowania. Bardziej dziewczęcy niż kobiecy, ale za to do ostatniej cząsteczki przepełniony radością życia, i to wysoce skoncentrowaną. ;)

Zastanówcie się tylko. Czy mieszanina kwiatów z euforyczną, soczystą roślinnością - nawet nie zieloną a tylko seledynową - może budzić zniechęcenie?


Nie u mnie. :) Nawet ja potrafię docenić lekką, pełną czaru łagodność. Zresztą w przypadku Słońca docenianie nie przychodzi z trudem. ;)

W otwarciu świeży, soczysty, ozonowy, kwiatowo-cytrusowy, rozpostarty między lekkością lotosu i orchidei a miękkim, niezwykle "kobiecym" ujęciem cytrusowych ekstraktów, podrasowany subtelnym tchnieniem róży oraz rozrzedzonego soku imbirowego (który pobudza, chociaż z jego "wyjściowej" ostrości wiele się nie ostało), raduje oraz powoli zmienia się w prawdziwy endorfinowy koktajl.
Z czasem cytrusy i imbir wyruszają na przechadzkę, my zaś zostajemy w towarzystwie swobodnych, lekkich ozonowych kwiatów. Obok wspomnianych akordów lotosu i orchidei rolę wzmacniacza zręcznie i z satysfakcją przejmuje zielonkawy jaśmin (kojarzycie Jasmin Noir od Bulgarich?) Wkrótce zresztą wraca róża, która trzyma się z tyłu, wspierając środkowe oblicze kompozycji niczym szkielet. Który w miarę upływu czasu zostaje wzbogacony o jeszcze większą ilość słodyczy, równie świeżej co poprzednicy, znakomicie sklejonej z kwiatami. Dosyć szybko (jak na bazę) ukazuje się także ciche, świetliste aczkolwiek nieco mydlane piżmo. Jeżeli jednak przypuszczacie, iż ostudzi ono moje zapały, to jesteście w błędzie. ;) Ponieważ ów akord do reszty Sol zwyczajnie i bez zbędnego gadania - pasuje. Jak puzzel włożony w odpowiednie miejsce. Nic nie mogłoby zastąpić pełnej białego światła czystości, którą ów składnik ze sobą niesie. Równie dużą rolę odgrywają nuty drzewne; ciepłe i gładkie podobnie do reszty bohaterów mojej dzisiejszej opowieści. Śmietankowy sandałowiec, kilka drzazg świeżo ściętego cyprysu a przede wszystkim fikcyjny aromat drewna kaszmirowego, słodko-różano-balsamicznego.

Wszystko to układa się w jedyny w swoim rodzaju krajobraz wiosny w pełnym rozkwicie, żywego ataku bujnej zieleni, przetykanej kielichami słodko pachnących kwiatów i wabiącej ku sobie nie tylko miłośników Botticellowej Primavery. :) Czarodziejsko poskładanej, na poły dosłownej oraz iluzorycznej, gdzie granice między Prawdą a Fałszem zatarto tak, iż próby odszukania ich zakrawają na iście prometejską, uporczywą głupotę.

Mam wobec Sol-Sun tylko dwa drobne zarzuty. Pierwszym jest średnia trwałość oraz pewna narowistość wody powodująca, że jej woń z mojej skóry ucieka, by następnie wrócić i skryć się znowu, jak aromat naturalnych fiołków. :) Co idealnie pasuje do mojej wiosennej wizji, za to utrudnia testowanie. Drugim zarzutem są drobinki złota pływające wewnątrz flakonu; świetne, by odbijać drogocenne promienie słońca lecz jednocześnie podnoszące cenę flakonu do poziomu, który przekroczyć się lękam. Lecz to wszystko. Sol zachwyciło mnie, tak szczerze. Może nie na całe sto mililitrów, ale kto wie...? :) Sprawianie światu niespodzianek lata temu zdążyło wejść mi w krew. ;>

Rok produkcji i nos: 2010, Ramón Bejar

Przeznaczenie: zapach stworzony z myślą o kobietach, bardzo plastyczny oraz przyjazny; nie stwarza kłopotów, nie ciągnie się bardzo poza naszą skórę, więc nadaje się świetnie na dosłownie wszystkie okazje.

Trwałość: w okolicach sześciu godzin, może trochę dłużej

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-świeża

Skład:

Nuta głowy: imbir, bergamotka, cytryna
Nuta serca: orchidea, jaśmin, róża, lotos
Nuta bazy: trzcina cukrowa, nuty drzewne, piżmo
___
Dziś Grev od Slumberhouse.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.imagenesamor.net/wallpaper/dialluvioso/
2. http://www.flash-screen.com/free-wallpaper/20-hand-painted-spring-vector-illustration-wallpapers-fill-your-desktop-with-breath-of-spring/

5 komentarzy:

  1. Ja tam sobie jakąś zabawę stereotypami jednak znalazłam. :) Dlatego zestawiłam słońce z księżycem.

    Co do seledynowości - chyba jej nie czuję. Ale zapach ładny. Zgadzam się. Choć... ja bym nie nosiła. Właśnie dlatego. :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie uderzyła jakość tego zapachu, przy całej swojej urodzie i przystępności i prostocie, brzmi na prawdę szlachetnie. I fakt, też zauważyłam, że pojawia się i znika :P.
    Co do ceny, to na zachodzie te zapachy są sporo tańsze, pamiętam znalazłam informację o sporej przecenie Molvisarów na AzD bodajże w zeszłym roku. Sam fakt, że np w Niemczech sprzedaje się je w niektórych Douglasach mówi sporo o lepszej dostępności tego typu dóbr. Także u sprawdzonego sprzedawcy w Kuwejcie :P można nabyć falkon w konkurencyjnej cenie.

    Wiedźmo a Lunę (tak do kompletu) znasz?

    OdpowiedzUsuń
  3. Sabbath - fakt, też jest sposób i to całkiem przedni. Zapomniałam; no i już został wykorzystany. ;) Poza tym musiałabym znać porównanie.
    Mnie ten kolor uderzył po nozdrzach: taka delikatna, soczysta zieleń właśnie. Która ogólną ładność jeszcze podkreśla. ;) A że nie Twój.. łatwo odgadnąć, jeśli ma się choć słabe rozeznanie w Twoich gustach. :)

    Polu - dokładnie, tak właśnie jest. Prawda, że po takim świecącym "czymś" trudno spodziewać się pozytywnego oszołomienia? Może to też jest sposób na klienta? ;) Pozerzy kupią dla złota czy Svarovskich, rozsmakowani dla urody olfaktorycznego krajobrazu; i wszyscy będą zadowoleni. :D
    Co do cen, to mnie zaskoczyłaś. Nie przyszło mi do głowy, aby robić "risercz" pod ich względem, ale - jak widać - trzeba było. Dzięki za informację. :* Choć nie jest ona zbyt wesoła. Szkoda, doprawdy szkoda, że w Pl można nabijać ludzi w butelkę, zdzierając z nich kasę i kreując sztuczne ceny. Niby wiadomo, że nie jest to biznes, który z bliska pachnie ładnie, ale kolejne dowody robienia klientom wody z mózgu nieźle mnie irytują. Ale to chyba cecha typowa wschodnioeuropejskiej mentalności, imo zaściankowej (pod tym względem): logika "sprzedawaj trochę taniej, ale więcej" nie ma u nas racji bytu. Wszystko przez bezmyślny snobizm dorobkiewiczów; oba wyrazy w rozumieniu potocznym. :)
    Luny nie znam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Polu, Bl;ack Cube bym w okazyjnej cenie kupiła. choć... ja sobie, oczywiście, najdroższy zapach z kolekcji upodobałam. Podobnie jak upodobałam sobie hiperdrogi składnik, żeby się za nim zabijać. Mam chyba jakieś podświadome ciągoty do luksusu. ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Sabbath obiecuję, że jak znajdę BC w znośnej cenie to dam cynk :)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )