piątek, 9 marca 2012
Ponad pół
Tyle okazów z autorskiej kolekcji Pana ze zdjęcia powyżej zamierzam dziś opisać. ;) Czyli słów kilka o dziełach Marka Buxtona, z których mnie podoba się... No właśnie.
Może dla bezpieczeństwa wybiorę porządek alfabetyczny. ;)
Lecz nie popadajmy w paranoję. Wszystko po kolei.
Dużo ilustracji, mniej tekstu. Odchudzam go; bom zmęczona. :)
Na pierwszy ogień wystawia się English Breakfast. Kto myśli o ciężkim, kalorycznym posiłku z kilku rodzajów smażonego mięsa, fasoli, pomidorów, jajek oraz tostów, jest w błędzie. Ponieważ brytyjski perfumiarz celowo zadrwił z najbardziej oczywistego skojarzenia użytkowników kultury. :)
EB w ujęciu Buxtona ma oddawać wizję Anglika, który w porannym pociągu do Kioto wsuwa na śniadanie sushi czy sashimi.
Do pewnego stopnia zresztą udało się zachować coś z ducha aromatów rzeczonych dań, rzecz jasna bezwzględnie świeżych oraz stworzonych wprawną ręką. Lecz to dopiero w bazie, suchej, przejrzystej i nie-rybiej. ;) Wcześniej jednak English Breakfast w moim odczuciu stapia się ze staranniejszym, mniej dosadnym Light Blue od panów Dolcego i Gabbany. Tak, tak. Nic odkrywczego.
Najwyżej co nieco przypraw (z imbirem i kolendrą na czele) bądź żywic, jakieś kwiaty. Oraz kawa, dobrej jakości ale zimna. Potem dopiero suche, upudrowane drewno cedrowe, podrasowane akordami ostrymi i metalicznymi zaś złagodzone wonią nagietków. Co w sumie - jakimś cudem - układa się w powidok sztandarowego dania Japonii.
Nie dla mnie on.
Nieco inaczej mają się sprawy z Hot Leather.
Choć, tak samo jak w przypadku poprzednika, marketingowe opowieści sobie a moje wizje sobie. :) Ponieważ nie jestem w stanie przyjąć za dobrą monetę opowieści o nocnym życiu Paryża w czasach największej popularności Moulin Rouge. Może o tyle, o ile mój mózg tworzy obraz czegoś ciemnego i fikuśnego, uroczych kobiecych mebli w zdecydowanie mało pensjonarskiej kolorystyce. :)
Tak więc jest Hot Leather zabawą z konwencją, uroczym żartem z irysowym, metalicznym pudrem okrywającym jaśminowo-mandarynkową słodycz, skórą wyeksponowaną na zielonym ciele bergamotki, cedrem podbitym kolendrą tudzież wygładzonym dodatkiem wanilii. Z powracającym jaśminem w bazie.
Całość jest niekoniecznie bliska skórze oraz dosyć przyjemna. Jakkolwiek nie byłabym w stanie zużyć nawet małej odlewki, o całym flakonie ledwie wspominając.
Kolejną kompozycją jest rzekome ucieleśnienie spokoju, narastającej błogości, jaka ogarniać ma podczas wakacji nad jeziorem Como, gdzie możemy celebrować jedność żywiołów drzew oraz wody. Nie wiem, nie byłam, nie wypowiadam się. :)
Jestem za to pewna, iż akordy drzewno-ozonowe w Nameless oddane są w sposób niezwykle udany, który - choć go nie trawię - potrafię docenić. Niestety, aby to stwierdzić należy wprzódy dosłownie zlać się perfumami. W ilościach mniejszych z bogactwa nut nie pozostaje wiele ponad aromat papieru rozmoczonego w zwietrzałym spirytusie (mam wrażenie obcowania z kiepską podróbką iso e super ;) ).
Nie potrafię też opowiedzieć wiele na temat Bezimiennego. Albowiem, o ile w przypadku EB byłam w stanie wznieść się ponad własne skojarzenie węchowe, tutaj cała dobra wola opuszcza mnie w przedbiegach. Zamiast omawianego dzieła czuję... Bois d'Ombrie z niewielką domieszką Light Blue (ponownie). I nic ponadto.
Prawie-trauma.
Jako ostatnie na mojej liście lądują Sounds & Visions.
W ich przypadku także doświadczam swoistego déjà vu. Ponieważ w otwarciu ów twór powstały ku czci piękna lasów oraz tańców na polanie (vicca lub zjawiska pokrewne? ;) ) przybiera postać 'odsłodzonej', męsko podrasowanej Euphorii [tak, tej słynnej, w obrzydliwej różowej flaszce] lub... Fever pour Homme od Celine! :) I - chociaż zapowiada się tak samo dobrze, sprawia mi równie duży zawód. Ponieważ, identycznie co w przypadku Fever, akordy przyprawowo-drzewno-kwiatowe, wetyweria z gwajakiem i palisandrem, i kadzidłem, i paczuli a nawet benzoesową skórą zmienia się w bliżej nieokreśloną pastę, mączącą sztucznym oraz wymuszonym zakończeniem.
Sounds & Visions potencjał miały kolosalny, jednak moja skóra wyczynia z nimi wszystko, co najgorsze, sprowadzając nawet nie do parteru lecz bez mała do sutereny. ;) Naprawdę przykre.
Wrażenie poznawczego dysonansu nie zamierza mnie opuszczać.
Co właściwie należałoby odnieść do wszystkich znanych mi dzieł z autorskiej kolekcji Buxtona. Doceniam nietuzinkową świeżość jak również nowoczesny sznyt, lecz nie potrafię ich zrozumieć; ni zaakceptować. Na dłuższą metę męczą mnie i drażnią. Jakkolwiek mam świadomość, że wina nie leży po stronie żadnego z pachnideł ani ich twórcy. To mój odbiór deformuje je bez litości, niczym krzywe zwierciadło wiązki światła. Z perfum czyniąc ich własne karykatury.
Chyba nigdy ich nie polubię. Mimo tego chciałabym podziękować Jaroslavovi za dostarczenie materiałów testowych. :)
Wszystkie wody trafiły na rynek w roku 2008, zaś ich twórcą jest jedna osoba. Pozwólcie więc, że pominę dziś pierwsze podpunkty podsumowań.
English Breakfast
Przeznaczenie: zapach typu uniseks, z przechyłem w męską stronę. Dla fanów radosnej świeżości, zdrowego trybu życia oraz biznesowych podróży. ;) Poważnie zaś na dzień, dla osób, które nie lubią, jak zapach pałęta się kilometrami po świecie. :)
Trwałość: około siedmiu godzin, może trochę dłużej
Grupa olfaktoryczna: szyprowo-świeża
Skład:
Nuta głowy: bergamotka, pomarańcza, imbir, kolendra, pieprz, geranium
Nuta serca: galbanum, jaśmin, gardenia, nagietek
Nuta bazy: drewno cedrowe, paczuli, wetyweria, labdanum, benzoes, jodła
Hot Leather
Przeznaczenie: zapach typu uniseks, nieprzesadnie bliski skórze; na wszelkie okazje... chyba. ;)
Trwałość: około ośmiu-dziewięciu godzin
Grupa olfaktoryczna: drzewno-skórzana
Skład:
Nuta głowy: mandarynka, bergamotka, inne cytrusy, kolendra
Nuta serca: kłącze irysa, jaśmin
Nuta bazy: wanilia, drewno cedrowe, paczuli
Nameless
Przeznaczenie: dla przesadnie nowoczesnych acz ortodoksyjnych miłośników świeżości. Na bodaj każdą okazję i bliski skórze (czasem aż za bardzo ;) ).
Trwałość: żadna albo - przy oblaniu ciała - w granicach sześciu albo siedmiu godzin
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna
Skład:
Nuta głowy: kwiat pomarańczy, lawenda, kardamon, mandarynka
Nuta serca: cynamon, goździki (przyprawa), kawa, jaśmin
Nuta bazy: benzoes, labdanum, ambra, drewno cedrowe, drewno gwajakowe, inne nuty drzewne, paczuli
Sounds & Visions
Przeznaczenie: uniseks ze wskazaniem na kobiety (tak przypuszczam); bliskoskórny oraz całkiem bezpieczny, gdyż umyka otoczeniu. Idealny na okazje, kiedy nie powinniśmy zbytnio epatować zapachem.
Trwałość: około pięciu albo siedmiu godzin
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna
Skład:
Nuta głowy: mandarynka, bergamotka, kardamon, imbir, pieprz
Nuta serca: gałka muszkatołowa, jaśmin, róża, brazylijski palisander
Nuta bazy: drewno cedrowe, drewno sandałowe, drewno gwajakowe, paczuli
___
W tej chwili otulają mnie cudne opary Wild Tobacco od Illuminum [wreszcie z własnej flaszki, jupi! :) ].
P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.mimifroufrou.com/scentedsalamander/2008/10/mark_buxton_metamorphoses_of_c.html
2. http://www.iheartmyart.com/post/2093157670/zadok-ben-david-evolution-and-theory-1999
3. http://stylecrave.com/2008-10-30/black-leather-william-blake-couch-affordable-luxury/
4. http://travelblogadvice.com/technical/how-to-optimally-configure-all-in-one-seo-pack-for-your-travel-blog/
5. http://realtravel.com/dp-37652-463791-olkhon_island_photos
Etykiety:
aromatyczne,
drzewne,
Mark Buxton,
nisza,
perfumy,
skórzane,
szyprowe,
świeże
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ależ nie ma za co dziękować:)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że ci nie przypadły
tak czasami bywa.
BLACK ANGEL oraz AROUND MIDNIGHT moim zdaniem najciekawsze punkty programu pana B,więc mam nadzieję, że uda ci się na oba kiedyś natrafić:)
Oczywiście gorąco liczę na recenzję Wild Tobacco,który tak fantastcznie otula twoją skórę.
Znając twoje upodobania perfumeryjne
to musi być naprawdę COŚ wyjątkowego:)
Gratuluję flaszki
pozdr,
Recenzje nie brzmią zachęcająco aczkolwiek dla wielbicieli woni delikatnych może były by jak ulał.
OdpowiedzUsuńJarku recenzja WT już jest w Pracowni :D.
Polu dziękuję za informację
OdpowiedzUsuńGapa ze mnie :)
Jarku - skoro tak mówisz... :)
OdpowiedzUsuńAno bywa. Nie można przecież lubić wszystkiego.
Obiecuję poszukać; a w każdym razie - jeśli się trafią, to nie będę wybrzydzać.
Pola ma rację, recka już jest:
http://pracownia-alchemiczna.blogspot.com/2011/11/z-poudniowej-cwiartki-w-swiat.html
Jest, jest. ;) I dziękuję Ci za gratulacje.
Pozdrowienia
Pola - dlatego właśnie na końcu zastrzegłam, że nie gnoję zapachów jako takich, "obiektywnie". :) Jeżeli ktoś lubi perfumy leciuchne, w Buxtonach poczuje się jak ulał. :)
Jarku ponownie - gapa jak gapa. ;) Blog to nie Biblia. ;P
OdpowiedzUsuń;)
OdpowiedzUsuńJa przyznam, że i mnie kolekcja Buxtona rozczarowała. Zapowiadałam ją kiedyś w którym ś posumowaniu z wielkimi nadziejami, tymczasem po pzewąchaniu na którymś ze spotkań kompletu odpuściłam sobie kupowanie próbek. Dla mnie Buxton to rozczarowanie. I nie będę go bronić. Tym bardziej przed Tobą. :)))
OdpowiedzUsuńZaciekawiło mnie Hot Leather, Twój opis wskazuje, że zapach mógłby mi się podobać. Może na fali mojej fascynacji skórą w perfumach.
OdpowiedzUsuńInne odpuszczę sobie bez żalu.
Wiedzmo, przy najblizszej okazji sluze probka Around Midnight.
OdpowiedzUsuńA reszty nie znam i "niespieszno" mi :)
Sabbath - właśnie. Mnie też kręciły: same nuty (S&V, Nameless) oraz nazwa (to Angielskie Śniadanie brzmiało interesująco.. ;) ) i tak samo, w tej chwili, w życiu nie wydałabym forsy na próbki, o czymś więcej nie wspominając.
OdpowiedzUsuńTrójrybo - ano mógłby. :) Choć "moje" Buxtony praktycznie ode mnie wyfruwają, zawsze możesz szukać na W. na przykład. :)
Co do reszty to myślę, że mimo wszystko warto je poznać. Choćby po to, aby się przekonać, że niepotrzebnie. ;)
Magdulenko - to kiedy znów zawitasz do Pl, a przypadkiem nie zapomnisz o AM, będę Ci bardzo wdzięczna. :*
Reszta.. tak, jak odpisałam Rybie. ;) Poznać warto, kiedyś tam, przy okazji. :)
O tak! Nazwa S&V jest fantastyczna - szczególnie z punktu widzenia osoby o tak nadpobudliwym mózgu jak ja (czy Ty). :) Tyle, ze ja po powąchaniu, nie miałam ani żadnych S ani żadnych V. Może jedynie V kasy pozostającej w kieszeni.:)
OdpowiedzUsuńTo prawda. Wszystkie kuszą. nawet wspomniane wcześniej Angielskie Śniadanie (bo przy takich nutach raczej nie sposób spodziewać się dosłownego potraktowania tematu ;) ).
OdpowiedzUsuńCo do reszty - jakże trafne! :D Naprawdę, chociaż... wizję miałam - dysonansu właśnie. :]