poniedziałek, 19 marca 2012

Kiedy las zapada w sen...

Pora roku równie ważna, co niedoceniana po raz kolejny odchodzi w niepamięć. Aby ją godnie pożegnać, chciałabym zaproponować Wam recenzję zapachu z "zimą" w nazwie. :) Niech odejdzie godnie i pięknie.


A odprowadzać ją będą wspomnienia pokrytych śniegiem leśnych ostępów, surowych i pięknych, opromienionych łagodnym, miękkim światłem słońca. Lub nieprzejrzystą aurą dni mglistych i pochmurnych, kiedy biała pokrywa dopiero osadzała się na powierzchni ziemi, monotonnie oraz bez pośpiechu. Krajobraz niezwykły, jakby zapożyczony z baśni albo snu. Czyniący współczesność magiczną, pozbawioną powłoki trywialnej nudy, dojmującej pustki. Czarującej samotnością, jaka daje nam możliwość wytchnienia, odbudowania wątłych pokładów nadziei. Kontaktu z przyrodą bliskiego, a jednak już na wstępie naznaczonego pieczęcią śmierci. Nieskalanego w swej ciszy.
Oraz, jak widać, szalenie rozpoetyzowanego. ;) Świata porażającego pięknem pustki, świata wolnego od innych istot; takiego, dzięki któremu rozsmakowujemy się w towarzystwie samych siebie i związanych z nim - myśli.
Opowieści o porażającej urodzie świata owładniętego oniryczną, czarodziejską zimą. Świata zimowych lasów, Winter Woods.

Ów produkt marki Sonoma Scent Studio skupia w sobie wszystko, co widzę w zimie (a o czym usiłowałam napisać Wam akapit wyżej :) ). Zachwycił mnie i z miejsca stał się moim prywatnym ucieleśnieniem zimy; właściwie jednym z dwóch, obok Winter Delice od Guerlain, o którym napiszę innym razem. Zagwarantował drzewną krystaliczność i ciepło, które przybywa niejako z zewnątrz, spoza świata sennego, pozornie martwego lasu. A do tego - paradoksalnie, zważywszy na ilość śniegu - suche. ;) Przejrzyste, subtelne w swej niejednoznaczności oraz dosłowne w prostocie. I tak, doskonale zestrojone ze sprzeczności. Celebrujące równowagę przeciwieństw; a więc zawierające w sobie dokładnie to, co w perfumach cenię najbardziej - harmonijną oksymoroniczność.


Ani ciemne, ani jasne. Ani gorące, ani mroźne. Nie zbyt bogate, ale też nie prościuteńkie. A raczej i takie, i takie; o wszystkich wspomnianych cechach. Dosłowne i niedosłowne zarazem.

Nad otwarciem Winter Woods dominuje mieszanka nut ostrych oraz krzepkich, nieomal dymnych czy tak krystalicznych, że aż ocierających się o miodową słodycz. I potrzeba chwili, by odkryć, iż nie jest ona tym, czym się wydaje. Ponieważ nie o miód chodzi a o wosk i nie o słodycz, lecz o głęboką, nie-kadzidlaną żywiczność. A w ogóle to labdanum, złote i lejące, zespolone z nutami pikantnego sandałowca, cedru o ograniczonym stopniu świeżości, cielesnego kastoreum a także surowej oraz ociekającej mroźnymi sokami brzozy, bezlitośnie mroźną zimą pozbawionej skóry. Nad nimi z wolna układają się akordy dymu z ogniska, jagód jałowca, wetywerii "spalonej" acz niezbyt dosłownej i ambry, pięknej, dosłownej a jednak dystansującej.
W chwili, kiedy labdanum z żywicami i kastoreum cichnie, kiedy po surowym wosku zostaje ledwo cień, wszelkie pozostałe soki osusza mech dębowy, wspierany przez pozostałe składniki. Wówczas powraca to "coś", które w pierwszym zachwycie wzięłam za słodycz. Jest już znacznie spokojniejsze, gładko wpasowane w drzewny, cichnący już krajobraz. To drewno gwajakowe, jednocześnie tłuste oraz oleiste, łączące delikatność śmietanki z czarownym pieprzowym chochlikiem. :)
Wszystko to trwa w stanie idealnej równowagi; nie mocując się już ze sobą i nie swarząc, stopniowo tracąc na wyrazistości, zlewając się w całość, zacierając granice między drzewami, śniegiem skrywającym leśne poszycie, zmianami terenu oraz powietrzem. Jednocząc się w szarości zmroku i później, w ciemnościach pochmurnej, bezksiężycowej nocy. Kiedy czas zgasić już wszystkie ogniska.

Wyobrażam sobie, iż w duchu Winter Woods utrzymana jest powieść Eowyn Ivey Snow Child. [Polecam seans filmiku reklamowego! :) ]

Rok produkcji i nos: 2006, Laurie Erikson
[w roku 2009 pachnidło przeszło reformulację, wzbogacone o naturalny absolut mchu dębowego; ponoć teraz jest nieco mniej słodkie od pierwszej wersji]

Przeznaczenie: uniseks o dużej sile i projekcji; potrafi "zainfekować" całe otoczenie uperfumowanej osoby (jak to SSS :) ), więc należy wiedzieć, kiedy nie warto przesadzać. ;)

Trwałość: ponad dwunastogodzinna, i to z zapasem

Grupa olfaktoryczna: drzewno-orientalna (oraz aromatyczna)

Skład:

drewno gwajakowe, drewno cedrowe, drewno sandałowe, kora brzozy, cade [czymkolwiek w tej chwili jest ;) ], mech dębowy, kastoreum, ambra, labdanum, wetyweria, piżmo
___
Dziś noszę to, o czym powyżej.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.wallpapersbuzz.com/winter/winter-road-through-the-woods.html
2. http://peacefullwarrior.wordpress.com/2008/01/09/lunar-tree-calender-beth-luis-nion/

7 komentarzy:

  1. Lektura Twoich recenzji wciąż bardziej i bardziej skłania mnie do przekonania, że zapachy SSS powinny znaleźć się na pierwszych miejscach mojej listy pachnideł do poznania i powąchania. Póki co znam tylko Incense Pure, Fireside czeka grzecznie w szufladzie na testy a ja już mam ochotę na więcej.
    A już na Winter Woods szczególnie, choć zimy nie lubię.
    (No chyba że na nartach albo tarzając się w śniegu na wycieczce w lesie)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oretyrety! Zarumieniłam się, Rybo. Poważnie. :)
    Choć zapoznanie się z Sonomami rzeczywiście należy nadrobić. IP także znam, choć już Fireside nie. Ale ja jestem cierpliwa i wciąż liczę, że SSS w końcu pojawi się gdzieś blisko nas. :D
    Zauważyłam, że nie lubisz. Szkoda... ;) Bo w pewnym sensie pasuje mi do Ciebie. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeej, z Sonomy znam tylko Incense Pure i właśnie Winter Woods, obydwa niestety zachwycające ;P (chociaż Incense chyba bardziej). Fireside kiedyś wąchałam "przelotnie", może nie powinnam się starać sobie go sobie przypomnieć, bo skończy się na tym, że lista zachwycających się wydłuży (a biorąc pod uwagę opisy, to trafią na nią zapewne jeszcze dwa kolejne...).
    Co do zimy i lasu, to jestem w kropce - zachwyt estetyczny walczy z przyziemnym poczuciem, że...eee...jakby to powiedzieć... nie lubię jak mi zimno ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. No, niestety. Czasami nawet zastanawiam się, czy złośliwy los skazuje nas na zachwyty tym, co najtrudniej dostępne, czy też przeciwnie: zachwycamy się dlatego właśnie, że coś jest niedostępne (rzecz jasna nieświadomie)? ;)
    "Moim" pachnidłem z SSS pozostaje Ambre Noir, ale i Winter Woods z Incense Pure niczego nie brakuje. Są równie piękne. O Fireside mi nie pisz, bo tak samo się boję poszukiwać. ;))
    Zima. Prawdę mówiąc nikt chyba nie lubi, kiedy jest mu lub jej zimno, tak do szpiku kości, bez nadziei na ogrzanie się. Dla bezdomnych jest to pewnie najobrzydliwsza pora roku. Tym niemniej zakładam, że jeśli mamy dach nad głową, prąd, gaz, wodę i źródło ogrzewania, wszelkie narzekania na zimę są nieco, hmm.. żałosne. Obecnie zima nie stwarza nam wielu zbyt poważnych kłopotów [za wyjątkiem tygodni, kiedy jest zbyt łagodna; tak, tak: ŁAGODNA :D Co ma rujnujący wpływ na rolnictwo w naszej szerokości geograficznej] Zaś obowiązująca moda na narzekania na zimę z roku na rok coraz bardziej żenuje mnie i wkurza.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiedźmo i Akiyo - zdecydowanie szukajcie Fireside! Został mi cały mililitr, więc się nie podzielę, ale zachwalać będę, bo to jest Smok przecudnej (oczywiście w smoczych kategoriach) urody :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Poszukamy, kiedyś na pewno staną na naszych drogach. :) I wierzę, że zapach zachwyca. Przy takiej nazwie i takich nutach nie może być inaczej. ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. W Winter Woods pokładałam nadzieję. Ale zapach mnie nie zachwycił wyłaziła z niego nieładna nuta, sama nie wiem co to mogło być może kastoreum? a poza tym sprawiał wrażenie bardzo "tłustego".

    A jak już tak narzekamy nad tym czego nie ma, to ja z SSS żałuję Femme Jolie mam ostatnią kroplę w próbce i wącham co jakiś czas ze smutkiem ;).

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )