poniedziałek, 12 marca 2012

Róż i już!

Takie mam skojarzenie i powiem Wam, że niespecjalnie mi ono odpowiada. ;) Lecz cóż poradzić? Walka z synestezją przypomina walkę z wiatrakami. I śmiesznie, i strasznie, i niepotrzebnie.
Więc: różową barwę przybrały w mojej wizji dwie wody So Elixir od Yves Rocher i to właśnie im chciałabym poświęcić dzisiaj kilka zdań.


Jako pierwszą wybrałam wodę toaletową mimo, że powstała później, jako lżejszy ekwiwalent wody perfumowanej. Właśnie. Zapewne nie będzie tajemnicą, iż to właśnie So Elixir edt przypadł mi do gustu w znacznie mniejszym stopniu. ;) Choć lekkości, jak również wynikającego zeń swoistego uroku, nie sposób mu odmówić.

W apetycznym, choć nieznośnie już zgranym otwarciu, dominuje charakterystyczna nuta osłodzonego paczuli, oranżady, która ostatnimi czasy doprowadza mnie do konwulsji. ;) Jednak omawiana kompozycja ma w sobie coś, dzięki czemu reaguję lekkim tylko znudzeniem i z ochotą zagłębiam się w dalszą opowieść. A może to po zwykłe przedwiosenne przesilenie i potrzeba słodyczy...? ;) Nieistotne.
Grunt, iż za duetem suchych, nieco czekoladowych listków paczuli unurzanych w konfiturze różanej postępuje lekki akord cytrusów (spis nut każe myśleć o bergamotce, ja podejrzewam raczej klementynkę i cytrynę) płynnie przechodzących w kwiatowe nuty wodne. Dalekie od deklarowanego jaśminu, gdyż wyczuwam prędzej coś w stylu magnolii, może nenufarów (prosto z Nocy i dni ;> ), słodyczy kwiatowej i lekkiej zarazem, zręcznie tuszującej paczulowy ciężar.
W ostatniej fazie paczuli i róża odbywają krótki taniec z akordami ozonowymi, wzbogaconymi kilkoma ziarnami pieprzu, kręcą na skórze króciutki piruet i - znikają.
pozostawiając po sobie ślady tak słabe, że aż żadne, kilkakrotnie rozmyte, sterane życiem słabowinki. ;) Niestety, trwałość oraz baza dyskwalifikują So Elixir eau de toilette. Odtąd nie zamierzam zawracać sobie nim głowy.


Inaczej mają się sprawy z wersją pierwotną, cięższą, bardziej zmysłową oraz znacznie mocniej oranżadkową.
I to jest dopiero zagadka! ;) Ponieważ So Elixir eau de parfum musuje wytrwale przez cały okres swej bytności na ludzkiej skórze. A jednak trudno zaprzeczyć jego finezji, pełnemu słodyczy, radosnemu błogostanowi. Oraz daleko mniejszej dosłowności. Edp więcej skrywa niż ujawnia, cieszy atmosferą pozorów bądź brakiem skupienia na leciuteńkim szczególe.

Pobudza zmysły najpierw gęstą słodyczą, wynikłą z przemieszania akordów suchego, czekoladowego paczuli z konfiturą z płatków róży [tak, otwarcie w obu przypadkach jest niemal bliźniacze, choć w edt oczywiście bardziej przestrzenne], by później przejść ku niemal lepkiej, kuszącej paście z uwertury, podrasowanej dodatkiem ciepłych żywicznych grudek, które za wspomnianą lepkość odpowiadają. Zjawia się również jaśmin pod postacią znaną z Miroir des Envies Muglera bądź Jeux de Peu Lutensa, czyli pospołu cukierniczy oraz "gorąco-żelazkowy". Wyobraźcie go sobie w towarzystwie paczuli, róży oraz żywic, które lada moment zaczną się spalać, by ulecieć w świat jako kadzidło. Czyż to nie jest piękne? :) A z upływem czasu, kiedy dym znika, róża z jaśminem odchodzą w dal, pozostawiając po sobie już bliżej nieokreśloną słodycz paczuli, przenikającą się wzajemnie z lekko słoną, skórzaną bergamotką. Wówczas jestem zadowolona. Nic to, że moc So Elixir edp ma w bazie znacznie ograniczoną, nic to, że aby poczuć tę słodycz i tę skórę słoną trzeba jeździć nosem po własnej powłoce. Nic to.
Mnie ta kompozycja i tak zachwyciła!

Lecz czy na tyle, by pokusić się o flakon...? Może, kiedyś. Kto wie? :)

Obie wody zaś, choć znakomicie wpisujące się we współczesne realia rynku, mimo że - delikatnie mówiąc - powielają zgrane schematy; i tak zwracają uwagę. W sposób niedający się racjonalnie wyjaśnić, na poziomie instynktu. Czuję po prostu, że w pewnych sytuacjach mogłabym pachnieć SE edp, które dopełniałoby mego wizerunku. Tak przypuszczam.. ;) Chcąc zakończyć trzeźwo nadmienię, iż - jak zwykle w przypadku Yves Rocher - atrakcyjna cena idzie w parze ze świetną jakością. Tak po prostu.


So Elixir eau de toilette

Rok produkcji i nos(y): 2010, Marie Salamagne, Olivier Cresp oraz Jacques Cavallier

Przeznaczenie: lekki, zabawny kobiecy zapach. Niezobowiązujący oraz szybko zlewający się otoczeniem, zatracający na jakości. Co czyni go idealnym zapachem dziennym na czas, gdy nie powinniśmy zwracać na siebie uwagi.

Trwałość: w porywach do pięciu godzin

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-orientalna

Skład:

Nuta głowy: różowy pieprz, bergamotka
Nuta serca: jaśmin, róża
Nuta bazy: bób tonka, paczuli


So Elixir eau de parfum

Rok produkcji i nos(y): 2009, Marie Salamange, Olivier Cresp oraz Jacques Cavallier

Przeznaczenie: zapach ciepły i bardzo ładnie stapiający się ze skórą; ciężki, aczkolwiek idealny zarówno do praczy czy szkoły, na romantyczny wieczór jak i na bal w operze. ;) Więc wyważony; a do tego początkowo o dużym sillage, z czasem coraz bliższy skórze.

Trwałość: od ośmiu do ponad dziesięciu godzin (latem)

Grupa olfaktoryczna: orientalno-szyprowa

Skład:

Nuta głowy: bergamotka
Nuta serca: jaśmin, róża
Nuta bazy: bób tonka, paczuli, kadzidło
___
Jeszcze Praline de Santal od PG, ale zaraz wskoczę w Obsession Kleina. A co! ;)

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://favim.com/image/177300/
2. http://www.flickr.com/photos/missnita/455625669/

7 komentarzy:

  1. Mój komentarz będzie średnio na temat :)
    So elixir na mojej skórze pachnie spirytem a potem delikatnie i krótko czymś jeszcze ale generalnie na tyle słabo i krótko, że nie miałam ochoty powtarzać testów.
    Zazdroszczę pozytywnego odbioru wód od YR. Jak na razie większość z testowanych perfum z tej firmy albo pachniało mi alkoholem albo uciekało w ekspresowym tempie ze skóry. Taki Cocon np. to mi tylko śmignął, tak samo jak kultowe Nature Millenaire, identycznie sprawa miała się z serią esencji. Trzymały się tylko zapachy których ja z kolei nie trawiłam :P różowe ode l"amour, rose absolute i ambra. Ubolewam nad takim stanem rzeczy bo z opisów wynika, że niejednokrotnie to na prawdę dobre zapachy i do tego dobrej cenie :) a tu taki klops.

    Ale żeby nie było tak pochmurnie, to męskiej półki odkryłam niedawno Hoggara i przeczuwam początek długotrwałej pięknej przyjaźni :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Bywa i tak. :/
    Czasami tak mamy, że większość produktów danej marki nie chce układać sie ładnie. Wiem, o co chodzi. Trochę szkoda oczywiście, bo omija Cię kilka świetnych zapachowych przygód, ale trudno coś na to zaradzić. Bywa, tak po prostu. :) A jak ze starszymi wodami marki? O NM wspomniałaś ale np. Neblina, świetna, nieco ziemista i zielona w sposób, który mnie na przykład (aż dziw) odpowiada? Jak myślisz?

    Hoggara testowałam kiedyś przelotnie u nich w sklepie i zrobił na mnie dobre wrażenie. Nie na tyle jednak, bym zapamiętała, dlaczego. ;) Ale mam nadzieję, że Tobie się uda i zaprzyjaźnisz się z chociaż jedną z wód YR. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nebliny nie testowałam, testowałam za to 2 z zapachów sezonowych- jesień i zimę i muszę powiedzieć, że trwałość lepsza ale ogólnie mam wrażenie, że nie współpracują zbytnio ze mną. Trochę się również zniechęciłam bo starsze egzemplarze trzeba kupić w ciemno a jak się nie spodobają to coś potem z nimi zrobić :P.
    Ale tak jak napisałaś tak bywa.
    Żałuję bardzo Cocona bo tam podobno paczula i kakao są, u mnie na skórze ledwo cokolwiek było czuć z drugiej strony może warto by było powtórzyć testy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Faktycznie, nawet zimę mam od Ciebie. :)
    Nebliną chętnie bym się podzieliła, ale - prawdę mówiąc - nie chcę, przynajmniej póki los nie postawi na mojej drodze flaszki w rozsądnej cenie. :D
    Kokon rzeczywiści jest piękny, i układa się wdzięcznie. Szkoda, ale... przecież nie można mieć wszystkiego. :) Jeśli chcesz to oczywiście powtarzaj, ale nic na siłę.

    OdpowiedzUsuń
  5. A na mnie to skądinąd miłe pachnidło w wersji EDP wonieje jak róże zbyt długo przechowywane w dawno nie wietrzonej piwnicy.
    Po prawdzie niedawno palono w niej indyjskie kadzidełko ale nie wypędziło ono zaduchu i ciężkiego aromatu pleśni.

    A Cocon to już w ogóle trauma.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeżu, może lepiej nie testuj niczego zwiększą ilością paczuli? Poważnie mówię. Jeszcze się zrazisz do reszty. ;)

    I tak sobie właśnie pomyślałam, że YR wygląda na markę, w której i Ty także, jak Pola, powinnaś mieć kłopoty ze znalezieniem czegoś dla siebie. Jako osoba, która lubi kompozycje mało dziewczyńskie, trochę silniejsze, współcześnie możesz mieć z nimi niezłe utrapienie. Bo przecież marka, która stawia na wizerunek eco-friendly i gardzi substytutami wzmacniaczy odzwierzęcych, jako "pogłębiacza" używa dziś przede wszystkim paczuli. :/ Ciężka sprawa...

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedy niektóre paczule naprawdę pięknie się na mnie układają. Ostatnio dochodzę do wniosku, że lubią się z moją skórą te, które niczego nie udają, w których paczula ma pachnieć paczulą a nie dodawać głębi, konturu czy wyrazu.
    Oczywiście to nie reguła i są od niej (nazbyt liczne jak na mój gust) wyjątki.

    I masz rację, w ofercie YR raczej nie znajdę niczego dla siebie. No, dobre mają pyłkowe cienie do powiek- ale i tak się nie maluję :)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )