...a oczekiwania światowego perfumomaniactwa. Analiza porównawcza. ;)
Poważnie zaś recenzja perfum, które zostały przyjęte z mieszanymi uczuciami dorównującymi uprzedniemu gorączkowemu wyczekiwaniu na kolejną premierę marki znanej, lubianej i zbierającej najwyższe noty: Comme des Garçons. Jednak najpierw film, który naprawdę wpadł mi w oko, ucho i nos.
Wszystko jasne - Wonderwood. :)
Miała być opowieść o drewnie we wszelkiej postaci? I była, jako żywo! Pozwólcie, że powtórzę: o drewnie. :) Nie o liściach bądź owocach, nie o żywicy, nie o kadzidle czy innych zmianach chorobowych, zdaniem niektórych ostro zalatujących szpitalem. Wonderwood to historia prosta i dosyć monotematyczna.
Co wbrew pozorom nie oznacza mieszanki nudnej, jednostajnej lub nijakiej. Ani ciut ciut. Bowiem mamy do czynienia z kompozycją suchą, plastyczną i miękką, utkaną z półcieni, z szeptów i subtelnej gry emocji. Tym razem nikt nie wali prawdy między oczy z bezpośredniością Avignonu bądź Palisandru, nikt nie sugeruje ostrej jazdy bez trzymanki wzorem 2Man. Jedynym, co w tym przypadku zawiodło, były oczekiwania i wyobrażenia fanów perfumowych kreacji japońskiego domu mody.
Najpełniej i najpiękniej rozwija się Wonderwood "na spokojnie", tzn. na skórze zrelaksowanego (lub choć wyciszonego) osobnika/osobniczki, bez napinki, bez konieczności tworzenia wokół używającej pachnidła osoby jakiejkolwiek iluzji, ani zawodowej, ani erotycznej, ani żadnej innej. To zapach, który pięknieje dopiero wówczas, gdy używany jest "po prostu", gdy istnieje na zasadzie sztuki dla sztuki, piękna dla piękna.
Otwarcie jest ostre, wysuszone na wiór, lekko pieprzowe, choć nie pozbawione cedrowej świeżości. Delikatnie skórzane, unurzane w brązowawej poświacie przypraw i lekkiego, soczystego soku. Trochę później pojawia się mleczne, nieco obłe drewno gwajakowe, skąpane we frapujących różano-pieprznych kaszmeranowych wiórach. Zwiększa się ilość kminku, który nadaje kompozycji zadziornego sznytu oraz gałki muszkatołowej, nawiązującej do klasycznych pachnideł.
Z czasem przyprawy odchodzą, powoli ewoluując w tło, a na pierwszy plan wybija się trudna do identyfikacji nuta: trochę pikantna, trochę ambrowa, delikatnie kadzidlana; mamma mia, już wiem! To śladowe ilości oudu, złączone z nieuładzonym sandałowcem oraz "spaloną" wetywerią. Ależ to piękna mieszanka! :) Fascynująca, o wciąż wyczuwalnej, świeżej nucie drewna martwego, choć nadal puszczającego soki.
Naturalny recykling to proces dostojny, niewymuszony i cichy. Oraz, w ostatecznym rozrachunku, nie przywodzący na myśl brzydkich woni rozkładu [wyrównuje je czarowna wizja ponownych narodzin; prosta akceptacja cykliczności]. Kompozycja zanika tak samo, jak umierająca w swym przyrodzonym porządku flora i fauna - powoli, stopniowo, systematycznie gubiąc gdzieś po odrobinie swej siły. Aż tu nagle orientujemy się, iż zostaliśmy z niczym. :) Wonderwood zniknął po angielsku.
Na zakończenie drobny akcent rodzinny: omawiane dziś perfumy to bodaj pierwsza jednoznacznie drzewna kompozycja, która nie odstręcza mojego ojca, wiernego fana A*Mena T. Muglera. Najwyraźniej taoiści mają rację i słabość rzeczywiście jest siłą trudną do pokonania. ;)
Rok produkcji i nos: 2010, Antoine Lie
Przeznaczenie: cichy, bezpieczny dla otoczenia zapach typu uniseks; dobry na wszelkie okazje [no, może poza tymi najbardziej uroczystymi, typu ceremonia koronacyjna czy noblowska kolacja ;) poza tym - zawsze i wszędzie, byle "dla siebie"].
Trwałość: do pięciu czy sześciu godzin
Grupa olfaktoryczna: drzewna
Skład:
[cięgiem, wszak to CdG]
bergamotka, pieprz, kadzidło, kminek, gałka muszkatołowa, kaszmeran, drewno gwajakowe, drewno cedrowe, javanol [syntetyczny sandałowiec], sandałowiec, oud, wetyweria, paczuli, cyprys, cristalon [syntetyczna substancja dająca kwiatowo-owocowy aromat]
___
Dziś noszę Patchouli od Mazzolari.
P.S.
Źródło ważniejszych ilustracji - DeviantArt:
1.Wood Structure autorstwa S-K-I-L-L.
2.Source of life autorstwa SteOS.
Mnie się podoba nieziemsko, ale dopiero "lany" w ilościach nieprzyzwoicie nieprzyzwoitych. Testowany w ilości trzy psiki może i pokazuje cuda, ale nie uginają mi się kolana. A kiedy poleję z rozmachem, tak dosłownie "dopępkowo", czyli, że aż via międzybiuście spływa na brzuch i w bieliznę - wtedy kocham ten zapach... Chcę flaszkę. Całą. Kolejną... :/
OdpowiedzUsuńBuuu, no nie lubiem was ;), bo na mnie to to pachnieć nie chce. Jeżeli ja na jedno miejsce zapodaje kilka psików, a "perfuma" łaskawa jest się ulotnić po 10 minutach, to ja się na takie pląsy nie zgadzam. A miało być tak pięknie...
OdpowiedzUsuńNa mnie też Wonderwood lichutki raczej...ale milutki;-P
OdpowiedzUsuńSabbath - prawda. Tyle, że mam ilość W. na tyle niepokaźną, że mogłam pozwolić sobie na tylko jeden taki test. Rety, co za doznania! :) 100% drewna w drewnie, coby była jasność. ;) Robisz zapas "na wszelki wypadek"?
OdpowiedzUsuńEcritoro - łeee! ;P Pech wyjątkowy; rzeczywiście, pamiętam Twoją recenzję, w której nie kryłaś rozczarowania (na pociechę masz za to kilka innych flaszek z powalającą zawartością ;) ).
Skarbku - bo on jest milutki i chyba nawet... taki miał być. :) Tylko nam "drewno w perfumach" kojarzy się z potężnym kopem (a gdy do tego dodać markę słynącą z ekscentrycznych i raczej bezkompromisowych pachnideł, to ło-ho-ho!). Więc mamy za swoje. ;) Choć też wołałabym, żeby był trwalszy i hojniej rozwiewany po otoczeniu. :)
No, ja mam nadzieję, że "wszelkiego wypadku" nie będzie... Jak z Tarem, którego mi wycofali zanim się namyśliłam (jołopa jedna). Robię zapas, bo miałam pól flaszki i pół tej połowy już wychlapała na siebie. A chcę chlapać jeszcze długo. :)
OdpowiedzUsuńCo do tego, czy nam się drewno kojarzy z kopem... Nie wiem. Ja lubię i drewniane pluszaki, i drewniane kopniaki. W ogóle dendrofil ze mnie okropny. ;)))
Miejmy nadzieję we dwie, bo też się przymierzam (jak tylko kupię twardy dysk i parę innych pierdół do kompa ;) ). A Tar nie błakal się niedawno po eBayu, samotny i zapomniany? ;)
OdpowiedzUsuńDrewno drewno nierówne. Ale przyznasz, że nie takiego Wonderwood się spodziewałaś? :) A przynajmniej, nie całkiem?
Konkluzja brzmi: nie wpuszczać Sabbath do tartaku! ;)
Bo co? Bo zacznie się zadowalać deską? :>
OdpowiedzUsuńOlfaktorycznie, oczywiście. :p
Raczej, że wpadniesz w amok i z szaleństwem w oczach będziesz miotać się od dechy do dechy. Czyli w sumie... tak. ;)
OdpowiedzUsuńAlbo może pomyśl o takim biznesie? ;P