poniedziałek, 24 stycznia 2011

Śniadanie na plaży

Jest wyrafinowana, ale odrzuca arogancję; jest dojrzała, ale nie zmęczona; uwielbia ironię, żartuje, że "jest znudzona tylko tym, co jest nudne"...
Dla niej złoto to nie symbol ostentacji, to materiał, który ją naturalnie uzupełnia.

Jest wolna, lubi łamać zasady, kocha dzikość natury; jest elegancka; uwodzi ją to, co tajemnicze; jest jednocześnie romantyczna i nowoczesna... Kobieta, którą pociąga przygoda i egzotyczne podróże; uwielbia świetnie wyglądać a jej styl jest nieformalny; lubi być fair, działa zgodnie z zasadami, które sama uważa za uczciwe.


Powyższy opis przedstawiać ma docelową użytkowniczkę perfum Touch marki Tous. "Dla niej złoto to nie symbol ostentacji, to materiał, który ją naturalnie uzupełnia"? Noo, drodzy państwo! Po takim tekście trudno o spokojne, "zimnokrwiste" potraktowanie zamkniętej w lekko niespójnym flakonie cieczy. Ostatecznie złoto jest symbolem blichtru i ostentacji dla każdego, od zarządców kopalń i całej sieci dystrybutorów począwszy; oni na micie wyjątkowości wspomnianego metalu zarabiają obrzydliwie nieprzyzwoite pieniądze. Więc jego przedłużanie leży w ich żywotnym interesie. Bo tym, co człowieka uzupełnia biżuteryjnie jest prędzej wzór, kunszt wytwórcy, umiejętny dobór świecidełek, dopiero później materiał, z którego precjoza wykonano.
No. To byłoby na tyle, jeśli chodzi o irytujący szczegół. ;) Reszta jest po prostu zabawna.


Co się zaś tyczy samego zapachu, przypomina mi on trochę rozbrykanego szczeniaczka - jest uroczy, ale cholernie męczący. A to dla mnie za dużo.
W wyraźny sposób nawiązuje do pewnego, dziś już szacownego, trendu w perfumiarstwie. Pełnymi garściami czerpie z tradycji perfum ozonowo-morskich. Te zaś dzielą się na dwa nurty: starszy, choć też lekki, doprawiony owocami, którego reprezentantem jest choćby damski Cool Water Davidoffa oraz bardziej słony, może też wytrawny, lekko szampański [dla mojego nosa; część społeczeństwa powie Wam, że to CW "zalatuje" szampanem :) ] w stylu Eau des Merveilles Hermèsa lub całego naręcza perfum niszowych. Touch zdecydowanie zapożyczył sobie coś niecoś z pierwszego stylu.

W ogóle otwarcie sugeruje pokrewieństwo z Cool Water: słodkie, lekkie, przywodzące skojarzenia z porankiem i owocowym śniadaniem spożywanym przed bungalowem w którymś z pacyficznych kurortów. Jest przyjemnie, by nie rzec błogo, lekko, zabawnie, niezobowiązująco. Bryza od morza łagodnie omywa nam twarz, słońce powoli podnosi się znad horyzontu, robi się coraz cieplej. Nic nie musimy. Celebrujemy rozkoszne nieróbstwo. Słodkie kwiaty, którym przewodzą frezja, lotos i gardenia z lekka podbija cukrowa dosadność i z pół tony wanilii.
Szczęśliwie omawiana kompozycja nie uderza w strunę najbardziej traumatycznych "słitaśnych perfumek" o słodko fekalnych konotacjach (w rodzaju Marry me! od Lanvin), lecz umiejętnie dryfuje w stronę słodyczy lekkiej, łatwej i przyjemnej, malinowo-truskawkowej na silnych waniliowych fundamentach. Nie obrzydza; a to już jest coś. :) Ale czemu tu się dziwić, skoro Touch wyszedł spod ręki twórczyni choćby moich drogich Jasmin Noir czy Organzy. Najwyraźniej pani Labbé nawet chałtury zwykła robić na całkiem przyzwoitym poziomie.
Tak więc, zanim słodycz do reszty opanuje spowitą w Touch osobę, kwiaty z uwertury nabierają głębi i ogrzewają się; prym wiedzie jaśmin, wspomagany przez lekkie nuty miodowe. Delikatnie korzenne, choć przecież syntetyczne aż do bólu.
Najmniej godny uwagi, co zresztą nie powinno nikogo zaskakiwać, jest finał kompozycji, kiedy to słodycz malin i miodu ucieka, kwiaty więdną i czekają, aż jakaś litościwa ręka skróci ich wazonową agonię. Pozostaje nam jedynie dziwna, laboratoryjna waniliowo-migdałowa pulpa. Ni to ciecz, ni to pasta (olejek też nie bardzo pasuje); oklejająca skórę dość szczelnie i stopniowo na niej zasychająca w beżową, cienką skorupkę.

Zapach nie jest do końca zły, nie ciąga mnie do toalety, nie dręczy u poduszki [test nocny wypadł bardzo przyjemnie], ale też niczym nie zaskakuje. Pozostaje statyczny, wtórny i wycyzelowany na jak najszerszą grupę odbiorców. Idealne perfumy dla kogoś, kto nie przywiązuje szczególnej wagi do otaczających go/ją aromatów, kto lubi sobie czasem popachnieć. I tyle.
Miły, ale "nie mój".

Na koniec słówko o flakonie. Na wstępie napisałam, że jest niespójny i myślę, że powinnam Wam to wyjaśnić. Otóż sama szklana bryła, opływowa i dopasowana do kształtu niewielkiej dłoni sugeruje prostotę; atomizer ozdobiono zawieszką z misiem, uroczym towarzyszem dziecięcych zabaw; zawartość buteleczki to kolejny pseudozmysłowy przyjemniaczek dla ludzi, którzy - na dobrą sprawę - zapach mają głęboko "w nosie"; natomiast zatyczka, faktycznie nawiązująca do biżuteryjnej kolekcji Duna, mnie kojarzy się... z megalitem! ;) Prostota, pluszak, perfumeryjna plomba oraz megalit - nie wiem, co to ma być, ale na pewno nie spójna, wiarygodna wizja. Pomijając fakt, że ostatni element składowy zasługuje na o niebo lepsze zapachowe odzwierciedlenie. :)


Rok produkcji i nos: 2006, Sophie Labbé

Przeznaczenie: nieskomplikowany, lekki zapach dla kobiet. Raczej na cieplejsze dni.

Trwałość: największa niespodzianka Touch - około trzynastu godzin!

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-owocowa

Skład:

Nuta głowy: lotos, konwalia, frezja
Nuta serca: jaśmin, osmantus, kwiat tiare (taitańska gardenia)
Nuta bazy: wanilia, malina, migdały
___
Dziś noszę Ysatis od Givenchy [takie kwiaty to ja rozumiem! ;) ].

P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://www.allfreelogo.com/rf-vector/5133698-glass-with-juice-on-a-sea-vector.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )