piątek, 14 stycznia 2011

O róży słów kilka

Tej, od Oliviera Durbano, sprzężonej w jego umyśle z różowym kwarcem, kamieniem, który w mojej rodzinnej mitologii zajmuje miejsce niepoślednie [spokojnie, oszczędzę Wam opowieści ;) chciałam tylko zaznaczyć, że mam do rzeczonego minerału osobisty stosunek]. Nie wdając się w dywagacje czy skojarzenie jubilera jest słuszne, skupię się na samej kompozycji.


Durbano przyzwyczaił nas do innych perfum [wiem, wiem, narzekam, bo rzeczywistość odbiega od moich wyobrażeń, czyli przeczę sama sobie; ale co mam robić, skoro to prawda? ;) ]. Spodziewałam się czegoś bardziej oczywistego, zachłannego, może też pikantnego. Tymczasem jedynym, co zgadza się z "typowym" obliczem Durbanowych kompozycji, jest bezpośredniość Pink Quartz oraz podobna konstrukcja; coś, co nazywane bywa "olfaktorycznym podpisem", pewną cechą wspólną dla wszystkich dzieł najbardziej utalentowanych perfumiarzy. Poza tym, któż spodziewałby się róży tak staroświeckiej, uroczo nobliwej?

Ponieważ obcując z Różowym Kwarcem coraz mocniej utwierdzam się w jego ponadczasowości. Nie mam tu na myśli przypuszczeń o wieloletniej obecności pachnidła w regularnej sprzedaży (któż może za to ręczyć?), tylko pewien dziwny stan zawieszenia, niezależności od liniowego upływu czasu; stan, w którym brak istotniejszych różnic między tym, co jest dziś, co będzie za dwa lub też było dwadzieścia dwa lata temu. Zapach, choć bez dwóch zdań jego, hm.. ramy są zdecydowanie współczesne, stargetowane na gust ludzi początków XXI wieku, mógłby równie dobrze zdobyć popularność w wieku XIX, a może i przyszłości. Jest uniwersalny w ciekawy dość sposób.

Otwiera się świeżo, ale też i cudownie przyprawowo - grejpfrut z bergamotką (nieco skórzaną, ale jednak wierną swemu gatunkowemu przeznaczeniu ;) ) robią chwilowe zamieszanie i - szczęśliwie - znikają po paru minutach, pozwalając rozwinąć się róży, dotychczas złośliwie tłamszonej. I teraz dopiero się zaczyna. :)
Róża w tysiącu odcieniach: mięsista, wielkokwiatowa, tak bordowa, że aż prawie czarna, lekka, biała o różowo zakończonych płatkach, pnąca się ku niebu w kiściach drobnych kwiatów, spokojna, przygaszona herbaciana oraz buduarowa, pudrowo-różowa. Wszystkie mieszają się ze sobą, walczą lub tańczą, w każdym razie jest ich całe multum, skupionych w jednym miejscu. Prawdziwy ogród różany. Trochę później zjawia się kadzidło oraz labdanum, dzięki którym kompozycja zyskuje ów charakterystyczny, durbanowski sznyt. Czasami próbują, wspierane przez paczuli, ambrę czy inne żywice, wydostać się na powierzchnię, lecz szybko zagłusza je kohorta głównych bohaterek; w końcu miało być przede wszystkim o różach, prawda?? ;)
A jednak w bazie żywic i mirry jest znacznie więcej, dopełnia je lekka ambra i przyjemne, pudrowe piżmo, zaś różany temat usuwa się na bok, pozostając "zaledwie" stelażem kompozycji. Tyle, że robi to wyłącznie z kaprysu i doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Muszę; nie mam innego wyjścia. ;)
Pink Quarz obiektywnie jest aromatem dobrym koncepcyjnie, technicznie i artystycznie, nosi się go łatwo i bez cienia złych wrażeń. Szkoda tylko, że tych dobrych, gwarantujących olśnienie i błysk w oku, również brakuje. Mimo wszystko, w podsumowaniu stwierdzam, iż jestem zadowolona. To są naprawdę porządne perfumy.

Rok produkcji i nos: 2010, oficjalnie Olivier Durbano, faktycznie - ??

Przeznaczenie: w mojej opinii lekki, bardzo przyjemny w użyciu zapach uniseksualny; świetny na te okazje, które nie powodują migren czy innych przypadłości o podłożu nerwowym.
Czyli źle "grający" ze stresem. :)

Trwałość: niezła - w granicach siedmiu bądź dziewięciu godzin

Grupa olfaktoryczna: szyprowo-kwiatowa

Skład:

Nuta głowy: różowy grejpfrut, bergamotka, kadzidło, imbir, szafran
Nuta serca: palma rosa, róża damasceńska, drewno różane
Nuta bazy: absolut z róży indyjskiej, benzoes, mirra, paczuli, ambra, białe piżmo
___
Dziś noszę Musc Nomade od Annick Goutal (dziś w bardzo pudrowym odcieniu).

P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://www.gardenvisit.com/garden/tyler_rose_gardens

2 komentarze:

  1. Właśnie wczoraj go testowałam... no zgadnij, na mnie to czysta róża. Niemal solo. :/

    OdpowiedzUsuń
  2. Cóż, na chemię skóry nic nie poradzisz. Chyba, że przeszczep. ;) No, ale biorąc pod uwagę stężenie kłopotliwego składnika, trudno się dziwić. Taka karma - Twoja i Kwarcu. :)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )