czwartek, 4 lipca 2013

Wznieśmy kielichy?

Właściwie dlaczego nie? Wznieśmy! :)
A mówiąc dokładniej, wznieśmy szklanki; w szklankach niech radośnie chlupocze nam Juniper Sling.


Wbrew pozorom nie namawiam jednak do picia perfum. ;) Które tak się szczęśliwie składa, że powoli wychodzą z, denerwującej moją skromną osobę, szufladki "produktów kosmetycznych" [choć  rewolucji się nie spodziewam i pewnie w dalszym ciągu główny nurt zasilać będą zapachy produkowane przez duże koncerny kosmetyczne a sprzedawane razem z maskarami pogrubiającymi oraz balsamami wyszczuplającymi. ;> No, niestety] w świat kultury popularnej, sztuki, dizajnu, ważnego dodatku do naszego stylu życia. Dowód na to widzicie powyżej. :)

Chyba po raz pierwszy historii dostępne w (niemal) powszechnej sprzedaży pachnidło stało się inspiracją do stworzenia koktajlu alkoholowego, który jest autentycznie pity i coraz bardziej rozpoznawalny. Ostatecznie podczas przygotowań do napisania niniejszej recenzji znalazłam w internecie kilka różnych przepisów na Jałowcową Procę. :) Co oznacza, iż napitek nie jest kolejnym happeningiem artystycznym czy zabiegiem marketingowym [przynajmniej nie tylko...] oderwanym od rzeczywistych potrzeb konsumentów lecz, że faktycznie trafił pod strzechy.

Poniżej jedna z wariacji na temat oryginalnego przepisu Giuliano Morandina, menedżera Baru pięciogwiazdkowego londyńskiego hotelu The Dorchester [co ciekawe, drink nie jest obecnie częścią regularnej oferty The Bar], zaakceptowana jednak przez markę Penhaligon's:


Jak widzicie, są pewne różnice: tu bergamotka, tam ogórki, tu zmiażdżone płatki róży oraz listki mięty, tam po prostu sam lód, tu sok z ananasa, tam woda sodowa, tu wreszcie świeżo starta gałka muszkatołowa, tam bardziej tematyczne roztarte jagody jałowca. Oba koktajle w smaku na pewno różnią się znacznie ale jak mają się do swojego pierwowzoru, zapachu od Penhaligon's?
Nie mogę powiedzieć; z całej trójki znam bowiem tylko perfumy.
Proponuję zatem, byśmy dla bezpieczeństwa zajęli się tylko nimi. ;)

Pierwsze, co  pomyślałam tuż po pierwszej aplikacji dzieła na skórę, to: "jak dobrze, że nie poznałam tego zapachu wcześniej!". Wcześniej, czyli na początku mojej przygody z niszowymi perfumami, z blogowaniem albo chociaż w chwili premiery dwa lata temu. Wtedy bowiem najprawdopodobniej odrzuciłoby mnie od tej mieszanki, jako od zbyt podobnej do damskiego Light Blue Dolcego i Gabbany. Przypuszczalnie do ponownego zagłębienia się w odmęty Juniper Sling, z bardziej otwartym umysłem, już bym się nie zmusiła. Nie przez najbliższe lata.

A to dlatego, że otwarcie, wytrawne, świeże dzięki niesłodzonym cytrusom i akordom drzewno-przyprawowym rzeczywiście nie nastraja mnie zbyt optymistycznie. Choć wyraźnie czuję weń zmrożone nasiona jałowca nie mogę opędzić się od myśli, że o wiele piękniej przedstawiono je w L'Humaniste marki Frapin. Akord dzięgielowy, choć zmącony przyprawami, raczej nie poprawia sytuacji. Jakim cudem to wszystko udaje odpowiednik cytrusowo-cedrowego Light Blue, pozostanie chyba tajemnicą mojej skóry. ;)
Na szczęście im dłużej JS przebywa na ciele, tym ciekawszym się staje.Wyzierający zza cytrusów jałowcowy alkohol stopniowo ogrzewają przyprawy (kardamon, cynamon, pieprz), kłącze irysa wygładza, zmieniając w aksamitną taflę jakiejś cudownie pachnącej zawiesiny, zaś przebijające od spodu akcenty drzewno-żywiczne i przejrzyste dodatkowo całość pogłębiają. W bazie ciemna skóra zapewnia kilka smużek ostrego, troszkę wędzarniczego dymu, za którego zbilansowanie odpowiada syropowo-mięsista woń melasy [przecież pewien rodzaj przytłumionej mroczności jest im wspólny]. Wszystko to jednak okazuje się miękkie, coraz bardziej gładkie oraz ciepłe, coraz przyjemniej rozleniwiające; jak przypuszczam, właśnie wzrasta znaczenie żywiczno-drzewno-słodkiego syntetycznego zamiennika ambry. Jest mi cudownie błogo. :)

Co jest dziwne, ponieważ jakimś cudem dosłowne, słoneczne, wyprane z fruktozowo-wodnych konotacji cytrusy z otwarcia zdołały przetrwać aż do finału kompozycji. Dzięki ginowi w połączeniu z wetywerią i skórą? Dzięki deklarowanym w składzie czarnym wiśniom? [Których jednak nie stwierdziłam podczas testów; w tej chwili czuję coś w stylu dosłodzonej, nieco skórzastej kwasoty, jednak nie daję głowy, że wywąchałabym ją bez zaglądnięcia w Sieć]. Któż to może wiedzieć?
Grunt, że Juniper Sling nosi się przyjemnie i lekko, że otula ludzkie ciało miękkim szalem ze szlachetnego materiału lecz w zdecydowanie zimnym kolorze, że emanuje łagodnie na otoczenie, dla samego nosiciela (albo nosicielki) stając się strojem uniwersalnym, przewiewnym oraz wygodnym.
W sam raz na lato. :)

Na zdrowie!

Rok produkcji i nos: 2011, Olivier Cresp

Przeznaczenie: zapach sklasyfikowany jako męski [choć Fragrantica donosi, że uniseks. W co wolę wierzyć, ponieważ jestem kobietą, zaś ludzie z Penhaligon's to zawodowi tradycjonaliści :D ]. O całkiem przyjemnej, kilkunastocentymetrowej projekcji, z czasem redukującej się do wąskiej lecz wyczuwalnej aury.
Na wszystkie okazje.

Trwałość: słaby punkt pachnidła, które na mojej skórze wytrzymuje od niecałych czterech do sześciu godzin

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-przyprawowa (oraz drzewna)

Skład:

Nuta głowy: jagody jałowca, cynamon, dzięgiel, pomarańczowa brandy
Nuta serca: kłącze irysa, kardamon, czarny pieprz, skóra
Nuta bazy: czarna wiśnia, brązowy cukier, ambroks, wetyweria

P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://www.penhaligons.com/raise-your-glass-tojuniper-sling/

8 komentarzy:

  1. Zgadzam się. Bardzo udany zapach. A pomysł na koktajl inspirowany perfumami świetny! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Prawda, ze świetny? :) A najbardziej, że faktycznie powoli się przyjmuje. Kolejnym Cuba Libre czy innym Mojito raczej się nie stanie ale zawsze miło podglądać, kiedy perfumy stają się inspiracją dla twórców z innych dziedzin. :) [Tu uśmiech w stronę Justyny Neyman :) ].
    A perfumy są naprawdę przyjemne, bardzo wygodne. Zauważyłam np., że świetnie w nich się śpi. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. hmmm zastanawiam się czy chciałbym tego zapachu użyć... generalnie poza paroma koniakowymi, bardzo ciepłymi niszowcami (Frapin i Courschwincgenzeltbcośtamcośtamergon, wiesz co mam na myśli) nie przepadam za perfumami z wódą... czuję się po nich jak mało świeży, zmęczony całonocną hulanką, jeszcze zawiany jegomość w zmierzwionej koszuli, wyglądającej jak po wielokrotnym przeżuciu przez krowę, ciągnący poboczem do domu, wlekąc za sobą marynarkę... wóda w perfumach peszy mnie i odrzuca... nośnikiem jest gorzała, treścią jest gorzała i zazwyczaj reklamuje sie je jako zapach wieczorowy do klubu, gdzie też rządzi gorzała... i jak tu pozostać abstynentem? ;)
    ściskam piracisko

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy Juniper Sling ma to do siebie, że jako perfumy tylko inspirowany był pewnym rodzajem alkoholu, ze wszystkimi tego artystycznymi konsekwencjami, czyli brakiem dosłowności. Mówiąc wprost, wódą nie wali. :]
    Choć mogę mieć zwichrowany pogląd, bo lubię perfumy o zapachu alkoholu; oczywiście nie wszystkie ale wspomniane przez Ciebie albo Idole edp czy filtrujące z alko flankery zapachów Muglera - jak najbardziej. A już Sequoię CdG oraz Ambre Russe po prostu uwielbiam!:D Więc opisywanego przez Ciebie wrażenia nie doświadczam. Ale to chyba dobrze? ;)
    Nie pozostać, ot co. ;P

    OdpowiedzUsuń
  5. ahhh Ambre Rousse... uwielbiam go i gdybym kiedyś zechciał popełnić samobójstwo (i przy okazji mord na darmozjadach), wejdę do lokalnego oddziału Urzędu skarbowego w czasie przerwy od obsługi petentów (latem bez klimy jest tam tak duszno, że ludzie padają jak muchy) przybrany 40 chmurami pijanego ruska... :) to będzie epicka śmierć!... :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Śmiej się śmiej, ale jak kiedyś walnęłam na siebie z sześć czy siedem psików prosto z flakonu Wazamby (na mnie tez mocarz nie lada) i poszłam na pocztę. :] Co prawda w kolejce stać musiałam ale chyba po raz pierwszy udało się wytrwać w całkowitym spokoju, bez tłoku, napierania na moje plecy, deptania po palcach itp. ;) Kiedyś, jeszcze przed "epoka niszy" tak samo wykorzystywałam towarzystwo muglerowkiego Angela albo Hypnotic Poison. :D Za każdym razem było lato i gorąco jak cholera. :> Ale ja mam mocną głowę do perfum.
    Czterdziestu chmur jednak nie odważyłam się przetestować więc możliwe, że od takiej dawki rzeczywiście się umiera. ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Pracowałam kiedyś w instytucji, której podopieczni nader często pijali perfumy. Była to jednak częściej Woda Brzozowa albo Brutal z pobliskiego kiosku Ruchu niż Juniper Sling, zapach nader urodziny, na mnie wilgotny i mglisty grzeszący jednak skandalicznie niską trwałością.
    Natomiast kioskowe pachnidła i ich wielbiciele w sensie konsumpcji spożywczej pachnieli jeszcze długo długo po (doustnym) użyciu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaak, Twoich dawnych pacjentów znamy wszyscy, choćby tylko z tej sceny kultowego filmu:
      http://www.youtube.com/watch?v=HdF7eByG2Ng
      I domyślam się oczywiście, że wtedy raczej nie było Ci do śmiechu.

      A w ogóle to przecież na wstępie zadeklarowałam, że nie namawiam do picia perfum! :) Za to sam koktajl, nie powiem, kusi mnie; choć bardziej w wersji podlinkowanej, niż tej z Jutiubowego filmiku.
      Trwałość JS rzeczywiście mogliby podkręcić, wówczas byłabym już całkiem ukontentowana (i chyba nawet zaczęłabym rozglądać się za własnym flakonem). Lecz i tak, biorąc pod uwagę samą kompozycję, jest to dzieło zupełnie udane.

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )