Dziś zapraszam Was w podróż do pewnego miasta.
Dawno temu wspominałam o jednej z wariacji na jego temat, dziś pora zająć się nim na poważnie.
Isfahan.
Z pozoru, z europejskiego punktu widzenia, najzwyklejsza w świecie starówka tudzież inny reprezentacyjny punkt miasta, z terenami zielonymi oraz architekturą, charakterystyczną dla islamskiej domeny kulturowej. I tak właściwie jest. Różnice jednak daje się zauważyć, kiedy tylko zmienimy punkt widzenia. Kiedy wzbijemy się wyżej zauważymy, że jedno z największych miast Iranu rozłożyło się na terenach z europejskiego punktu widzenia raczej niegościnnych, tym mocniej docenimy feerię barw miejskiej Natury i Kultury, splecionych w jedną, oszałamiającą przepychem całość.
Jednak nie o mieście chciałabym dziś napisać, a o perfumach nim inspirowanych, Oud Ispahan z Prywatnej Kolekcji Diora.
Łukaszu, dzięki!
Zapach to piękny, bo agarowy do szpiku a jednocześnie o wysokim poziomie abstrakcji, starannie wycyzelowany rękoma twórcy acz potraktowany z odpowiednią dozą szacunku.
Teoretycznie kolejny już nudny agar z różą, w praktyce kompozycja o bukiecie może i dosyć skromnym, lecz dającym z siebie wszystko, co najlepsze.
Pierwsze kilka sekund pobytu Oud Ispahan na skórze wprowadza niezbyt głośny lecz wysoki i czysty akord krystalicznego, dymnego agaru, który po chwili znika niemal całkowicie, na pierwszy plan wpuszczając chłodne, pozbawione słodyczy ale nieco mleczne roślinne soki. Jestem niemal pewna, iż za taki efekt odpowiada paczuli a przynajmniej część jej zapachu, ponieważ po kilku chwilach ujawnia się woń sucha, odrobinę stęchła lecz wciąż przyjemna, brzmiąca jak mocno rozjaśniony naturalny paczulowy olejek. Zza takiego właśnie seledynowo-ziemistego duetu wystaje oud, stopniowo zbliżający się w stronę jasnej, nieco konfiturowej damasceńskiej różyczki. I wydawać by się mogło, iż omawiana mieszanka będzie kolejnym "oudem (prawie) bez oudu", wabikiem na oddanych miłośników gorącego niszowego trendu, gdyby nie drugi rozdział opowieści pana Demachyego.
W chwili, kiedy wydaje mnie się, że rozgryzłam pachnidło, niespodziewanie wraca agarowy podmuch z otwarcia, choć już mocniejszy i bardziej gęsty. Każe mi zadrzeć głowę do góry, spojrzeć w ogrom budynku zdobionego barwnymi ceramicznymi płytkami o arabeskowych ornamentach, czym doprowadza porażonego urodą konstrukcji odbiorcę do zawrotów głowy oraz utraty równowagi.
Im dłużej Oud Ispahan przebywa na ludzkiej skórze, tym srebrzystoszarych, gęstych agarowych oparów więcej. Róża powoli lecz z godnością oddala się na dalszy plan, paczuli znika całkowicie zaś coraz silniejszym staje się wspierający gęste, lizolowe sploty akcent drewna sandałowego o nieco ostrym, bardzo naturalistycznym wydźwięku. Jeśli na tym etapie rozwoju mieszaniny pomyślicie o nieco lżejszym Dark Aoud Montale, będziecie mieli rację. :) Jak ów słynny mocarz, Oud Ispahan w miarę upływu czasu poczyna sobie coraz śmielej, stając się dziełem coraz bardziej dosłownym. Lecz zanim nadejdzie kres kompozycji, pojawiają się kolejne dwa składniki, dzięki którym omawiana mieszanina unika prostych rozwiązań. To labdanum oraz ambra (a może syntetyczna ambra z m. in. labdanum?), delikatnie osładzająca całość pojedynczymi ziarenkami wanilii oraz pozwalająca gęstemu dymowi spokojnie ułożyć się na gładkim, nienazwanym szlachetnym drewnie. Tak oto całość robi się delikatnie cielesna, umożliwiająca oudowi uspokojenie a nawet ostatnią woltę, z ciemnych kryształów w woń lekko zwierzęcą.
Co ciekawe, Oud Isfahański przy całym swoim bogactwie i odymieniu tylko czasem bywa gorący, przede wszystkim bazując na kontraście między gładkim, lustrzanym zimnem a rozgrzanymi węgielkami, na których powoli spopielają się cenne drzazgi drewna agarowego czy sandałowego. Co nie dziwi w otwarciu mieszaniny ale później - i owszem, niemało. Bo skąd później bierze się ten chłód i lekkość ogromnej przestrzeni, po której swobodnie wirują molekuły kadzidlanych oparów? Czyżby istniała tylko w mojej głowie?
A może rzeczywiście omawiane pachnidło ma w sobie coś z ducha meczetów otaczających isfahański Plac Naghsh-i Jahan? W każdym razie zauważyłam jeszcze jedną paralelę: zapach ów kojarzę z inną kompozycją, zestawioną przez mój mózg z dawnym miejscem świętym a w naszych czasach zapierającym dech w piersiach zabytkiem.
Czym kadzidło frankońskie stało się dla świata (post-) katolickiego Okcydentu i finalnie zaklęło w formule Incense Pure marki Sonoma Scent Studio, tym agar, współczesny emblemat (najczęściej) muzułmańskiego Orientu, wypożyczył swoje piękno zrodzonemu we Francji Oud Ispahan Diora.
Ponieważ obie kompozycje wydają się być emblematycznymi, najbardziej wyidealizowanymi czy też najromantyczniejszymi zapachowymi odzwierciedleniami relacji między sferami sacrum i profanum w dwóch wielkich kulturach. Mówiąc krótko: Oud Ispahan to w pewnym sensie Incense Pure Wschodu.
Nawet fakt, iż żadne z wymienionych perfum nie powstały w miejscu, do którego zdają się odnosić, wydaje się bardzo wymowny. :) Cóż, wszystko się zmienia, świat się kręci - a my razem z nim. Czy to nie jest fascynujące?
Rok produkcji i nos: 2012, François Demachy
Przeznaczenie: zapach typu uniseks, o dosyć przyjemnej, kilkustopniowej mocy.
Zrazu delikatny i bliski ludzkiej skórze, później zmieniający się w zgrabny lecz wyczuwalny ślad, by pod koniec życia przeistoczyć w jednolitą, gęstą, umiarkowanie dużą aurę.
Na okazje, jakie sobie tylko umyślicie.
Trwałość: od sześciu lub siedmiu do przeszło dwunastu godzin
Grupa olfaktoryczna: orientalno-drzewna
Skład:
Nuta głowy: absolut labdanum
Nuta serca: esencje z oudu oraz róży damasceńskiej
Nuta bazy: esencja drewna sandałowego
[oraz kilka innych ingrediencji, jestem pewna]
___
Dziś Cocoa Sandalwood marki Sonoma Scent Studio.
P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:Naghshe_Jahan_Square_Isfahan_modified2.jpg
2. http://islamic-arts.org/2012/imam-shah-mosque-in-isfahan-iran/
3. http://www.flickr.com/photos/24271540@N02/2306088264/
4. http://www.flickr.com/photos/24271540@N02/2305290151/in/photostream/
Wąchałam w przelocie, jakkolwiek głupawo to brzmi. Nie wywąchałam jednak tego bogactwa, które opisujesz. Oud Ispahan zdał mi się znakomicie skomponowany i wyważony, aż za bardzo bo w tej elegancji i wyważeniu oudowi zbyt przycięto pazury i spiłowano zęby.
OdpowiedzUsuńBardzo urodziwemu oudowi, na marginesie.
Dla mnie to taki orient w bardzo stylowym kagańcu francuskiej, klasycznej perfumerii. Niezwykłe połączenie ale nie pragnę większej ilości (choć ponownych testów- i owszem).
Mam sporo zaległej lektury u Ciebie. Zaraz się za nią zabieram, z niejakim lękiem bo od jakiegoś czasu dzielnie utrzymywałam perfumeryjny odwyk. A jak tak sobie poczytam, pofantazjuję o zapachach odwykanie już wcale nie będzie takie proste.
Oj, brzmi zupełnie normalnie. Leciałaś sobie jak zwykle nad Isfahanem, wyczułaś skądeś smużkę palonego oudu, podleciałaś bliżej, żeby poniuchać i uznałaś, że bukiet woni Ci nie odpowiada. ;D Normalka. My perfumoholicy tak mamy. :P
UsuńA poważnie: no, na pewno do Rasasi czy niektórych Montale mocą nie można go porównać, choć do spokojniejszych Montalaków - a na pewno agarowców M. Micallef - i owszem. Przynajmniej na mojej skórze. Kagańca nie zauważyłam, choć nie wykluczam jego obecności; mogłam zwyczajnie nie zauważyć. :)
Następne testy polecam. Szczególnie mając na względzie, Twoje powolne oswajanie tej nuty.
Zapraszam, kiedy tylko będziesz miała ochotę.
Ja tam odwyków perfumowych nie praktykuję. ;) Ale rozumiem, że czasem trzeba odpocząć.
Czy wyście się dziś z Sabbath umówiły, żeby mnie nękać i kusić kolejnymi oudami? Od jakiegoś czasu już szukam kolejnego oudu doskonałego, takiego, którego bardzo bym chciała mieć na półce w ilości mocno sporej. Odczuwam głód oudowy :)
OdpowiedzUsuńDokładnie tak, tsesesesesesese! ;> Aby podręczyć Cię bardziej dodam, że w kwestii oudu jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa. :D
UsuńOud doskonały? Jeśli kiedykolwiek go znajdziesz, dasz mi cynk? A na razie życzę powodzenia w poszukiwaniach! Obecna moda sprawi, że będą długie. :) Ale to dobrze, prawda?
No mam nadzieję, że będziesz mnie dręczyć jeszcze więcej i częściej ;)
UsuńJak znajdę, dam znać. Dziś niestety nie znalazłam, choć obwąchałam grubo ponad 20 flach. Ale się nie poddaję :)
"Męcz mnie, dręcz mnie" czy jak to tam leciało? ;) Eee, nie. Wołałabym po prostu podsuwać Ci kolejne propozycje do przetestowania. :)
UsuńMoże wyznaczyłaś sobie zbyt ambitny cel? Choć i tak będę Ci kibicować. :)