czwartek, 18 lipca 2013

Spacer po zachodniej stronie

...olfaktorycznego krajobrazu. :)

Ponieważ mnie samą chwilowo zmęczył nadmiar orientalnych ciężkości [choć tylko w kwestii ich opisywania, nie zaś noszenia podczas upałów! ;> ], postanowiłam zająć się kilkom pachnidłami stworzonymi przez i dla zachodniego świata. Wśród powodzi kwiatów zaplącze się jedna przyjemna niespodzianka dla Pań oraz rodzynek stworzony dla Panów. :D
Od niego zresztą zacznę.

Beckham, Signature Story for Him

Dejwid, nie Wiktoria. ;) Opisywany zapach to mój pierwszy kontakt z perfumami od powszechnie znanej pary celebrytów. Do testów podchodziłam z pewnym pobłażaniem, za co nawiasem mówiąc od razu dostałam po nosie. ;)
Bowiem Signature for Him okazał się pachnidłem wyważonym, nowoczesnym choć stworzonych wg klasycznych wzorów. Dobrze skomponowanym; stosunkowo mało wyrazistym lecz i tak zwracającym uwagę.
Mieszanka w ciepły, pełen bezpośredniości sposób łączy antyseptyczny chłód lawendy ze słodyczą ananasowego soku, złożonych na wystylizowanym łożu z bliżej nieokreślonych ziół. Czasami pojawiają się ostrzejsze, sangwiniczne akordy paliwowe, jednak bazowe ciepło paczuli oraz lekko słodkich żywic nie pozwalają im się rozwinąć.
Zapach bliski skórze i mało trwały, do codziennego użytku.

Skład:
liście fiołka, bazylia, ananas, rozmaryn, lawenda, neroli, kadzidło, drewno cedrowe, paczuli


Histoires de Parfums, Vert Pivoine

Pachnidło prostolinijne, pełne naturalnej jasności. Z początku chłodne i orzeźwiające roślinnymi sokami, sączącymi się z łodygi odciętej piwonii, z czasem coraz bardziej ciepłe i nawet złożone. Zauważam więcej kwiatów: jakąś róże, mimozę, rozgrzany słońcem pyłek z ich wnętrza, czasem tylko skontrastowany dalekim wspomnieniem wody z wazonu (czyżby fiołek?). W bazie ciche, jasne, płoche, okryte białopiżmowym pudrem. Dzieło przyjemne, choć niekoniecznie dla mnie. Niezbyt trwałe.

Skład:
piwonia, róża, bluszcz, mimoza, gardenia, czerwona porzeczka, drewno sandałowe, drewno cedrowe, piżmo


Isabey, La Route d'Émeraude

To chyba najlepsza i najbardziej staranna ze wszystkich dzisiejszych propozycji.
Jaśmin wielkolistny, zielony, soczysty oraz lekko słodki niemal od samego początku ogrzewa przyjemny, bardzo kobiecy, miękki cynamonowy pył. Oto Orient w najmniej przykrym dla co wrażliwszych nosów wydaniu. :)
Kiedy soki całkiem wysychają, pojawia się woń szlachetnego, samodzielnie wykonywanego potpourri z płatków jaśminu, dzikiej róży, kwiatu pomarańczy, pojedynczego kieliszeczka tuberozy oraz nieco zwietrzałej cynamonowej laski w towarzystwie kawałka wanilii oraz paru ziarenek różowego pieprzu, trzymane w niewielkiej szkatułce z bliżej nieokreślonego gatunku cennego drewna.
Nawet najgłębsza baza, choć słodka, przypudrowana i otoczona lekko zmydlonym benzoesem (?) potrafi zaskoczyć wiotkim powidokiem korzenno-kwiatowego ciepła. Oto "nowoczesne vintage" w najlepszym wydaniu!
Moc ograniczona, za to trwałość co najmniej kilkunastogodzinna.
Szkoda, że brak mi czasu na pełną recenzję pachnidła...

Skład:
olejek różany, bergamotka, cynamon, dwa gatunki jaśminu, kwiat pomarańczy, tuberoza, wanilia, ambra, piżmo, benzoes


Penhaligon's, Peoneve

Kolejna dziś perfumowa interpretacja zapachu piwonii, bardziej świeża i przekorna, nie aż tak pastelowa, jak Vert Pivoine. Miłośnicy woni kwiatowych z pewnością ją docenią.
Dla mnie jednak piwonia na poły słodka i czarująca mineralną pikanterią, zbyt śmiało dryfuje w stronę wody spod kwiatów. Co prawda świeżej, wynikającej z dodatku fiołkowych liści - jednak z przyjemnością ubierania się w zapach nie ma to wiele wspólnego.
A przecież otwarcie Peoneve było tak sympatyczne! Delikatnie kremowe, złożone z balsamiczno-dżemowych woni kwiatów. Sztampowe oraz przewidywalne ale - na bogów! - jakie przyjemne. :) W P. było mi tak wygodnie, jak przytulonej do ukochanego misia czterolatce w mięciutkiej, ulubionej piżamce. ;) Jednak wkrótce pojawił się ziemisty fiołek i zniszczył małą idyllę tylko po to, by ostatecznie zmienić się we wspomnianą wodę z wazonu, obłożoną papierowym drewnem oraz przyprószoną białym piżmem.
Rozczarowanie.
Nawet, kiedy dziełko okazało się całkiem trwałe oraz tworzące krótki lecz wyraźny ślad.

Skład:
liście fiołka, jaśmin, róża, piwonia, wetyweria, białe piżmo, kaszmeran


Queen Latifah, Queen of Hearts

A oto wspomniana we wstępie niespodzianka. Celebrycki kicz, który Poli przypadł do gustu tak bardzo, że aż kupiła pełnowymiarowy flakon. :)
Pierwsze spotkanie z Królową Kier to wepchanie nosa prosto w wystawę plastikowej cukierni [czy wśród gadżetów związanych z lalką Barbie jest jakaś różowiutko-beżowa, dziewczyńska cukiernia? Przyjmijmy, że tak. ;) ], pełną jak najbardziej realnych kruchych ciasteczek, obficie posypanych cukrem pudrem z dodatkiem waniliny. Dopiero po jakimś czasie zjawia się żywiczna słodycz, trochę pyłkowych kadzidełek oraz coś, co niebezpiecznie przypomina labdanum. Niebezpiecznie dla mnie i dla mojego portfela. ;)
Całości dopełnia woń korzennych śliwkowych powideł oraz stojącego gdzieś w tle bukietu upojnych kwiatów. Żadnej zieleni, żadnej świeżości, samo sedno hedonistycznych perfum. [Bo też QoH może być uważana za bardziej popularną, daleką kuzynkę dzieła od Viktorii Minyi].
Coś cudownego!

Skład:
bergamotka, inne cytrusy, akordy zielone, cynamon, śliwka, jaśmin, białe kwiaty, czerwone owoce jagodowe, paczuli, wanilia, piżmo, olibanum, inne kadzidła, ambra
___
Dziś Ambre Noir marki Sonoma Scent Studio. Aaach, doskonałość. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )