niedziela, 14 lipca 2013

Szaleństwo katalogowania

...które w 2010 roku ogarnęło markę Amouage, wciąż trwa. W kwietniu tego roku do, skrzętnie ponumerowanych oraz starannie opakowanych w quasi-książkowe flakony, pozycji Bibliotecznych dołączyła kolejna, Opus VII.

A ja, choć oczywiście uradowana kolejnym zapachem jednej z moich ulubionych marek, zaczęłam się zastanawiać: nie za dużo tego? Czy A. przestanie wypuszczać kolejne Dzieła dopiero wtedy, kiedy ich numery nie będą już mieściły się na flakonie? ;) Czy przypadkiem nie dopadło ich, opisywane swego czasu przez Umberto Eco, szaleństwo katalogowania?
Wbrew pozorom nie jest to działanie ani tak głupie, ani próżne. Oprócz logicznego zaprowadzania porządku w otaczającej nas rzeczywistości, chęć katalogowania wszystkiego dookoła kryje w sobie znacznie więcej.

Ponieważ od jakiegoś czasu nie dysponuję oryginałem (to znaczy publikacją Eco), postanowiłam posłużyć się cytatem z jednego z internetowych opisów:

"Owo szaleństwo tworzenia katalogów nie jest ani czymś niewinnym, ani przypadkowym. Kultura preferuje zamknięte, stabilne formy, kiedy ma pewność co do swojej [...] tożsamości – tworzy spisy, kiedy staje w obliczu nieuporządkowanych serii zjawisk, których nie da się zaklasyfikować na podstawie znanych kryteriów. Dlatego właśnie poetyka katalogów przewija się przez całą historię sztuki i literatury. Objawia się nie tylko w prostych formach, jak stare bestiariusze z wykazami baśniowych stworów, XVI-wiecznych kolekcjach fauny i flory, ale też bardziej skomplikowanych realizacjach, np. u Homera i Joyce’a, na onirycznych krajobrazach Boscha i we współczesnych dziełach Warhola i Armana".
ŹRÓDŁO


Tak więc do samych testów podeszłam spokojnie. Świadoma, że za owym pomysłem handlowym Christophera Chonga kryje się chęć opanowania chaosu ale również potwierdzenia kulturowej tożsamości marki z Omanu, od lat z powodzeniem podbijającej kolejne zachodnie serca. Godzącej olfaktoryczne upodobania oraz potrzeby przedstawicieli obu kultur.
Amouage marką dialogu? ;) Może to zbyt daleko posunięte stwierdzenie, trudno jednak zignorować myśl, jak sprytnie oraz naturalnie kolejne propozycje domu perfumeryjnego wpisują się w gusta tak Europejczyków lub Amerykanów, jak przedstawicieli wyobrażonej [naturalnie przez świat zachodni], faktycznie nieistniejącej cywilizacji Orientu [bo przecież istnieje co najmniej kilka wielkich i ważnych północnoafrykańskich czy azjatyckich obszarów kulturowych a jeszcze więcej mniejszych].

Wszak ta nasza, człowiecza chęć nadawania wszystkiemu nazw i funkcji, oswajania Natury czy Obcego za pomocą zrozumiałego dla nas słowa również jest przejawem dążeń do utwierdzenia własnej siły i tożsamości. Nazywam Cię, więc nadaję Ci sens, cel oraz rolę do odegrania w moim świecie. Czynię sobie Ziemię poddaną.
Co oczywiście nierozerwalnie wiąże się z ciemną stroną człowieczeństwa, nią jednak nie chciałabym się dziś zajmować.

Wszystko to są powody, dla których darzę serię Dzieł olbrzymim sentymentem i póki będzie kontynuowana, chciałabym testować kolejne jej egzemplarze.
Opus VII nie może być wyjątkiem od tej zasady. :)


Choćby dlatego, że jak każdy szanujący się katalog, jest pozycją złożoną. ;) W otwarciu intensywnie przyprawowy, wirujący w nozdrzach jako rozpędzona trąba [a raczej trąbeczka, zważywszy na drobne rozmiary atomizerów w pojemnikach testowych :) ] powietrzna z pieprzu, gałki muszkatołowej, kozieradki, kardamonu oraz odrobiny kminku. Po jakimś czasie dołącza doń nadający suchej, nieomal tnącej skórę ostrości cypriol, wiodący za sobą głębokie, sprężyste galbanum a także skórę. Ciemną, interesująco obudowaną oudem nadzwyczaj chłodnym i stonowanym [w rodzaju tego z Hommage à l'Homme Lalique], zrównoważonym jednak krystaliczną, delikatnie słodką ambrą. Co razem daje efekt zbliżony do nieco delikatniejszej wersji Interlude Man tej samej marki: dymny, krystaliczny, drapieżny ale w miarę upływu czasu łagodniejący.

W przypadku Dzieła Siódmego o łagodności możemy jednak zapomnieć. ;) Przynajmniej przez pierwsze kilkadziesiąt minut trwania kompozycji.
Krótko po ożywczym tandemie galbanum z cypriolem, po skórze oraz agarze pojawia się bowiem korzeń kostowca chińskiego, charakteryzujący się wonią, którą Elena Vosnaki określiła jako "mieszankę zapachu niemytych ludzkich włosów, kozy oraz brudnych skarpetek". :] Ów pozornie morderczy miks perfumom dwudziestego pierwszego wieku nadawać ma ciężkości oraz animalistycznego wydźwięku. Kiedy nie wolno w "tradycyjny" sposób pozyskiwać piżma czy cywetu, tego typu rośliny zyskały dla perfumiarstwa ogromne znaczenie.
W Opus VII korzeń kostowca uspokaja kompozycję, zestala ją i okrywa ciepłym, zmysłowym acz ostrym woalem o brunatnej barwie. Nadaje poszukiwanej przeze mnie ciężkości; choć dla osób przyzwyczajonych do perfum transparentnych oraz niefatygujących nawet jednego neuronu może okazać się przeszkodą nie do przejścia. ;) Mnie jednak rozczulił, gdy przesunął środek ciężkości bazy omawianego zapachu z cypriolu, galbanum i lekkiego oudu bardziej w stronę skóry okolonej ciepłymi woniami żywiczno-drzewnymi, z delikatną smużką kadzidła frankońskiego w tle oraz mieszanką przypraw w wygłosie. Mówiąc krótko: dzięki korzeniowi kostowca Opus Siódme z powrotem stało się bardziej ciepłe oraz ciężkie, zajmujące ludzkie myśli i zmysły. A to w perfumach lubię najbardziej! :)

Nawet najgłębsza baza, kiedy wspomniana energetyczna zmysłowość znika powoli pod cienkim płaszczykiem białopiżmowego pudru oraz opada na złociste łoże z powracającej roślinnej, słodkawej ambry, nic nie zmienia się ostatecznie. Drapiąca nozdrza oraz gardło zwierzęco-żywiczno-korzenna ciemność nie daje o sobie zapomnieć.
I tak oto otrzymujemy mieszaninę bogatą i skomplikowaną ale zawierającą przekaz jasny oraz czytelny dla każdego. Gęstą ale łatwą w noszeniu, nawet podczas upalnych dni. Żywą oraz inteligentną.
Amouage po raz kolejny zabrało mnie w niezwykłą, fascynującą podróż!

Rok produkcji i nos(y): 2013, Alberto Morillas oraz Pierre Negrin

Przeznaczenie: zapach typu uniseks, o sporej mocy oddziaływania; śmiało projektujący na nasze otoczenie, by dopiero w najgłębszej bazie skulić się do wąskiej choć i tak gęstej aury.
Na okazje dowolnie przez Was wybrane. :)

Trwałość: od dziesięciu godzin wzwyż

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-orientalna

Skład:

Nuta głowy: kozieradka, różowy pieprz, gałka muszkatołowa, kardamon, galbanum
Nuta serca: paczuli, skóra, oud, szara ambra, ambroks
Nuta bazy: korzeń kostowca, Muscone, olibanum, drewno sandałowe, cypriol
___
Dziś Rasikh od Syed Junaid Alam.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://connectere.wordpress.com/2011/07/18/what-a-card-catalogue/
2. http://hl.wbp.lublin.pl/wbp/index.php/katalogi-i-bazy-danych.html

2 komentarze:

  1. Wygląda na to, że kolejne piękności stworzyli.

    A zdjęcia "szufladek" przywołały miłe wspomnienia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, zdecydowanie.

      Prawda? Zastanawiałam się, czy nie zilustrować wpisu samozwańczymi skanami ekranu z kilku polskich blogów perfumowych (hiehiehie.. ;) ), bo przecież to też są katalogi (podręcznikowo idealne wręcz) ale stwierdziłam, że biblioteczne szufladki będą mniej egocentryczne i butne a dodatkowo rodzą przyjemne skojarzenia. :)

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )