Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że Sabbath doczekała się kolejnych - po casusie pierwszego Idole od Lubin - naśladowców własnych olfaktorycznych skojarzeń. Przynajmniej jeśli chodzi o mnie. ;)
Ponieważ nie potrafię uwolnić się od bajecznych, wielokolorowych abstrakcyjnych ilustracji, które posłużyły jej w opisie Mystic Oud marki Historiæ. No po prostu nie jestem w stanie. Także wyczuwam sporo ciepła i ciemności, mąconych jednak przez transparentny blask. Grę przeciwieństw tak naturalną, jak następstwo dnia i nocy. I podobnie jak ono - pozostającą w stanie idealnej równowagi, doskonale pasującą do siebie oraz z siebie wzajem wynikającą.
Można byłoby pomyśleć o grze składników, że stanowi kwintesencję odwiecznej jedności przeciwieństw i trudno weń znaleźć jakikolwiek element zaskoczenia gdyby nie jawna, prosta w kształcie (bo nie w budowie ;) ) nowoczesność mieszaniny.
Ujawnia się ona już na samym początku, w ciemnoszarych, naelektryzowanych splotach drewna agarowego z aldehydami. Lecz nie z mydlaną, wyniosła wieżą rodem z pachnideł w stylu retro ani nie pojedyncze, smukłe i pastelowe nutki w stylu Enchanted Forest od The Vagabond Prince (tudzież większości świeżo powstałych dzieł z aldehydami w składzie) ale wysoka choć rozłożysta chmura naelektryzowanego, gorącego powietrza wśród rześkiego chłodu suchych cytrusów oraz balsamicznej róży pomieszanej ze świeżym paczuli oraz ziemistym geranium [co razem daje efekt podobny do róży w Portrait of a Lady]. Przy czym wśród tych aldehydów wyczuwam jeden wiodący akord.
Sabb twierdzi, że jest to niejakie C-12, a ja nie mam powodów, by jej nie wierzyć. :) Problem w tym, że twórca owego składnika, Givaudan, proponuje swoim klientom dwie odmiany pachnącej molekuły: C 12 MNA Pure oraz C 12 Lauric Food Grade. Pierwszy opisywany jest jako "Aldehydic, Dry, Amber, Warm", drugi natomiast jako "Aldehydic, Intense, Woody, Fresh, Clean". Jeżeli miałabym strzelać, obstawiłabym mieszankę obu tych nut. Najpierw pojawia się Lauric Food Grade - ożywcze i drzewno-wawrzynowe [ ;) ], o strukturze szarych kryształków na brzegach akwenu o bardzo wysokim zasoleniu - podkreślające lizolowe piękno oudu i tworzące ciekawy kontrast wobec mieszanki kwiatowo-cytrusowej.
Dopiero po pewnym czasie, kiedy kompozycja rozsiada się na ludzkiej skórze, pojawia się drzewne ciepło, zaś róża jakby bardziej wybija się na niepodległość choć jednocześnie pozwala otulić egzotycznym przyprawom, wówczas mogłoby pojawić się C 12 MNA Pure: suche, rozgrzewające, dodające otuchy, krzepkie. Lecz jego czas szybko przemija, ponieważ drewno agarowe zdaje się bardziej interesować towarzystwem szafranu czy stopniowo ogrzewanych żywic. Kompozycja dosyć gwałtownie ciemnieje, nabierając bardziej orientalnego wydźwięku. W tym momencie zauważam dalekie podobieństwo do bazy Saffron Rose marki Grossmith. Lecz nawet w tej chwili, czuć wewnątrz świata Mystic Oud pewną sztuczność; jednak nie myślcie, że jest to jakiś zarzut. Nie w perfumiarstwie. :) Tu swoboda, jaką daje nowoczesna chemia, jest zjawiskiem pożądanym. Chodzi o to jedynie, że baza omawianej mieszaniny, choć drzewna oraz lekko skórzana, okazuje się uformowana za pomocą high-tech, czyli wyniesiona na wysoki poziom abstrakcji. Prawie futurystyczna. Choć przecież wiadomo, że "prawie" robi wielką różnicę. ;) Na pewno okazuje się sucha, ciemna lecz półprzejrzysta, o tle złożonym z równoważących się akcentów słodkich oraz gorzkich. A oud?
Jego już dawno nie ma. Odszedł gdzieś po drodze albo wtopił się w drzewno-żywiczną pastę albo utonął w wąskim strumyku kastoreum, bo to z niego pochodzi wspomniana przed chwilą przyjemna goryczka.
Wkrótce podąża za nim reszta bohaterów opowieści o Mistycznym Oudzie.
Rok produkcji i nos: 2013, Bertrand Duchaufour
Przeznaczenie: zapach uniseksualny, o mocy początkowo znacznej, z czasem zmieniającej się w szeroką choć niemęczącą aurę.
Na wszystkie okazje.
Trwałość: słaby punkt zapachu; nigdy nie wytrzymuje dłużej, niż pięć-sześć godzin
Grupa olfaktoryczna: aldehydowo-drzewna
Skład:
Nuta głowy: pomarańcza, bergamotka, róża, kwiat dawana, aldehydy
Nuta serca: geranium, piwonia, róża, goździki (przyprawa) , szafran, oud
Nuta bazy: benzoes, paczuli, wetyweria, mech dębowy, wanilia, drewno sandałowe, kastoreum, ambra, mirra
___
Chwilę temu przerzuciłam się na Chanel No. 18. :)
P.S.
Pierwsza ilustracja to Gold and Black autorstwa osoby o pseudonimie Infradel. Zapożyczona z serwisu DeviantArt.
Bardzo mnie zainteresowały te dwie odmiany molekuły. Zdecydowanie muszę o tym więcej poczytać. Czyli dokształcić się ;)
OdpowiedzUsuńMnie zainteresowało bardziej, jak one rzeczywiście pachną. :) Różnice pewnie są nieznaczne ale porównać organoleptycznie by się chciało. :)
UsuńJa odebrałam Mystic Oud NIECO inaczej :)
OdpowiedzUsuńAle masz rację, jest taki moment gdy zapach od Historiae układa się podobnie do Saffron Rose (acz nie jest aż tak kwaśne jak Grossmith). Tyle że Saffron Rose też mi się nie podobało.
Rzeczywiście; ale tylko trochę. ^^
UsuńSkoro potwierdzasz podobieństwo mam już niemal pewność: odbiór tego zapachu zależy od "czynników wewnętrznych" każdej z nas (typu skóra czy pamięć zapachowa), nie zaś od samej kompozycji.
Tak, wiem: Ameryki nie odkryłam. ;)
Toż to komplement! Mieć skojarzenia takie, jak Ty jest mi bardzo miło. :)
OdpowiedzUsuńI nawet podobieństwo do Saffron Rose gdzieś mi się plątało, jednak na mnie Saffron Rose jest mocniej agarowa. Pisałam, ze SR spełnia życzenia. ja sobie życzyłam agaru.
Ciekawy ten oud, czyż nie? Choć... to jeden z oudów, które mnie nie pociągają. Intryguje, ale nic więcej.
I mnie też jest miło. :) [Ale my jesteśmy grzeczne, kadzimy sobie wzajemne, pełen Wersal! ;)) Lecz co z tego, skoro odpowiadający rzeczywistym odczuciom? :) ]
UsuńSR to rzeczywiście zawodnik cięższej wagi, bardziej mroczny (nie do końca ale na szybko nie potrafię tego inaczej ująć) i jednoznacznie orientalny. Lecz MO ma z tym zapachem tylko trochę wspólnego - i późno. Ogólnie zapach ciekawy, bo inny; przyjemnie się go nosi. Ale dla mnie zbytnio cywilizowany.
Kurczę, nie pomyślałam żadnego życzenia! ;)) Zmarnowałam okazję. :)
Wersal nie wersal, w końcu piszemy i tych samych perfumach. Podobieństwo odczuć jest wręcz wskazane. :D
UsuńPrzy okazji, jak Ci się podobał "Diabeł na wieży". Imho to jedna ze słabszych książek Ani (co nie znaczy, że słaba). Przeczytaj "Czarne". Na moją odpowiedzialność, przeczytaj "Czarne". :D
No to Zamek Królewski w Warszawie w takim razie. ;D
UsuńJeśli chodzi o "Diabła.." to miło się go czytało, bardzo lekko. Choć nie ukrywam, że czekałam, kiedy zza pleców głównego bohatera wyskoczy Indianin - spec od sztuk walki a następnie obaj wyruszą na poszukiwanie przebranego za demona lwa-ludożercy i jego porytego pana. ;)) Konstrukcja opowiadań też zostawiała trochę do życzenia. Spodobało mi się za to osadzenie akcji w rzeczywistości o korzeniach oświeceniowych, co jest trochę złamaniem stereotypu.
"Czarne" już czytałam. Noo, robiło wrażenie! :D