wtorek, 2 lipca 2013

Pokój z widokiem na Everest


Mt. Everest, Czomolungma, Bogini Matka Ziemi, Czoło Nieba, Dach Świata - przez stulecia najwyższej górze naszego globu nadaliśmy wiele nazw oraz honorowych przydomków. Nadając imię, staraliśmy się ją oswoić, objąć wyobraźnią coś, co w sposób jawny wyznacza granice ludzkiej wytrzymałości [przynajmniej jeśli chodzi o pięcie się pod górę; w schodzeniu w dół, zwłaszcza podwodnym, wciąż jesteśmy ciency ;) ].
Jeśli wierzyć himalaistom, pokonując ostatnie metry dzielące od szczytu, człowiek zaczyna powoli umierać. Ciśnienie jest zbyt niskie, podobnie jak temperatura powietrza, zaś atmosfera wokół zbyt rozrzedzona.
Dopiero małe oszustwo w postaci butli tlenowych, umożliwiło dotarcie oraz powrót z punktu, który stanowi ostateczną granicę osiągalną dla ułomnych ludzkich organizmów [bez latających wspomagaczy, rzecz jasna].

Zawsze marzyłam, aby tam dotrzeć.
Wciąż wierzę, że kiedyś się uda. :) Może nie na sam szczyt, z powodów zdrowotnych i tak dla mnie nieosiągalny, lecz by spojrzeć na tę Górę z dystansu oraz z bliska, stojąc u Jej podnóża i podnosząc wzrok na wyobrażony, ginący w chmurach wierzchołek. Spojrzeć w oczy himalajskiej bogini oraz oddać hołd Górze Gór.

Ów istotnie podtrzymujący nieboskłon szczyt (8850 m n.p.m. i wciąż rośnie!) przyszedł mi na myśl, kiedy po raz pierwszy wpiłam chciwie nozdrza we własną skórę spryskaną Kabul Aoud marki Montale, z Jarkowej kolekcji miniatur (dzięki! :* ).


Prawdę mówiąc, mam pewien kłopot z wyjaśnieniem Wam tego skojarzenia. Ponieważ nie są to wcale ani najpiękniejsze, ani najpotężniejsze perfumy oparte o akord drewna agarowego, jakie znam. Jednakże mają w sobie coś takiego... Coś, co każe mi myśleć o powolnym zbliżaniu się do Everestu albo spoglądaniu na niego z w miarę bezpiecznego miejsca w oddali.
Kiedy po plecach zaczynają chodzić nam ciarki a z wrażenia aż brakuje tchu, jednak nie paraliżuje nas lęk ani nieśmiałość. Gdy doświadczamy sacrum ale nie boskiego gniewu.

Czy to mocny, krystaliczny i ciemny, drapiący wnętrze naszego nosa oud z otwarcia, w miarę upływu czasu coraz bardziej gęsty  i gładki? Startujący z punktu, w którym miejsce dla siebie znalazł Dark Aoud tej samej marki by finalnie zawędrować w okolice molvizarowskiego Black Cube? Bardzo możliwe. :) Zanim jednak Oud z Kabulu bez reszty zatopi się w gładkiej, aksamitnej, chwytającej światło nocy owinie się wokół goryczy zbyt mocno wypalonej kawy oraz suszonych ziół, pogłębi się i dodatkowo wyostrzy.
Później jednak przyjdzie uspokojenie: sucha, drzewna słodycz oraz ciemna tłustość gwajaku, ożywiona skromnym acz energizującym dodatkiem mirry. Dzięki nim zarówno agar jak i kawa cichną, kładąc się powoli na całej powierzchni ludzkiego ciała, oblepiając je niczym naturalna, jedwabna satyna w czarnym kolorze, jednocześnie odbijająca oraz pochłaniająca światło miliardów gwiazd, rozpostartych wysoko ponad olbrzymim choć pięknym, skrytym w mroku organizmem.
W bazie gorycz znika niemal całkowicie, zastąpiona wrażeniem [niekoniecznie zapachem!] znanym mi ze wspomnianego już Black Cube. Pozostaje gęsty i głęboki, przyjaźnie ciemny oud otoczony ciepłymi, krystalicznymi żywicami oraz słodko-pikantno-gładką drzewną miazgą. Lecz niech Was nie zwiedzie jego spokój! To wciąż jest agar mocny, dziki, pierwotny, wyłącznie dla miłośników gatunku. ;) Zachwycająco piękna bestia, mroczna i czysta jednocześnie. Pojawiające się u schyłku jej życia labdanum tylko podkreśla ów animalny czynnik.

Kabul Aoud nie sposób lekceważyć. Podobnie, jak Czomolungmy.
Nawet jej podnóże, choć sporo poniżej strefy śmierci, znajduje się jakieś pięć tysięcy metrów nad poziomem morza. ;)
To i tak wiele ponad europejską średnią.

Rok produkcji i nos: 2011, oficjalnie Pierre Montale

Przeznaczenie: zapach typu uniseks, silnie projektujący na otoczenie oraz zostawiający za sobą niemały ślad.
Dla miłośników składnika tytułowego świetny na wszelkie okazje, całej reszcie z Was polecałabym stosować KA w sytuacjach zupełnie nieformalnych lub wieczorowo-oficjalnych; oczywiście, w cieplejsze dni zważając na dawkę. :)

Trwałość: ponad dwunastogodzinna
[podejrzewam, że podczas upałów jest w stanie wytrzymać dłużej, niż dobę tudzież parę pryszniców dla ochłody :) ]

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna (oraz orientalna)

Skład:

Nuta głowy: drewno cedrowe, tymianek, mirra
Nuta serca: paczuli, labdanum, nostrzyk, kawa
Nuta bazy: drewno gwajakowe, oud

___
Dziś to, o czym powyżej.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://500px.com/photo/12467385
2. http://500px.com/photo/14084629

4 komentarze:

  1. Też bym chętnie zawitała w pobliże Czomolungmy! Szczytu nie miałabym ochoty atakować z przyczyn mało-romantycznych i pragmatycznych - skutecznie odstrasza mnie wizja odmrożonych paluchów ;P
    Ale mogłabym zostawić Cię medytującą na wysokości +/- 5 tysięcy metrów, a sama zrobiłam szybki wypad w najbliższe okolice (no, w promieniu jakichś kilku tysięcy kilometrów...) Ha, to by dopiero było coś.... ;)

    A, odczucia co do Kabulskiego Oudu w pełni podzielam ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Odmrożone paluchy to stanowczo nie jest coś, o czym się marzy ;> Choć w takich sytuacjach chyba się powinno, bo czasy, kiedy majętnych "zdobywców" gór wnoszono na ich szczyty w lektykach na szczęście już minęły. :D Więc odrobina realizmu w marzeniach nie zawadzi. [Swoją drogą lektykę na szczyt najwyższej góry świata zdołaliby wtargać chyba tylko Waligóra z Wyrwidębem. ;) Albo inne Supermeny ].
    A w ogóle: sugerujesz, że osiągnęłabym pod Everestem nirwanę? ;) W takim razie stanowczo wolę robić z Tobą te wszystkie "szybkie wypady w najbliższe okolice" (do Kerali i Pekinu na przykład... ;) ).

    Kabul Aoud to zapach naprawdę piękny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Teraz na Mont Evereście podobno ustawiają się kolejki do zdobycia szczytu. Długość przebywania na nim (i robienia pamiątkowych zdjęć) jest ściśle reglamentowana bo przecież w kolejce czekają inni, też chcący się uwiecznić.
    A nad wszystkim czuwają Szerpowie, wchodzą na szczyt co roku bez zabezpieczeń (aby je założyć) i bez butli. I nie robią z tego zamieszania.

    Kabul Aoud to pierwszy chyba Montalak którego jestem w stanie uznać za dzieło sztuki perfumeryjnej. Oudy od Montale, zwykle lizolowe, z gruba ciosane i toporne, nie uwodzą mnie wcale, Kabul Aoud natomiast rozkochał mnie w sobie bez trudu, nasz romans kwitnie bo nie odnajduję w tym oudzie nawet sugestii montalowej "zgrubaciosaności". Zapach wydaje mi się misterny i bogaty a zarazem tak wyważony że mam wrażenie ciągłości i pełni. Doskonale czarnej i aksamitnej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem o tym od dawna. Myślisz, że ta wiadomość w jakikolwiek sposób wpływa na moją chęć podróży? W końcu nie zamierzam wdrapywać się na sam szczyt. :) Chodzi o samo "być-tam", a nie o odhaczenia ważnego celu wyprawy? Wisi mi też, czy Everest wśród turystycznych trendów jest obecnie trendy czy passé.
      Choć Szerpów chyba nigdy nie przestanę podziwiać [i cóż z tego, że ich organizmy przyzwyczajone są do życia - a więc i wysiłku - na dużych wysokościach?]. :)

      Oj, tak, to piękny zapach. I zażyczyłam go sobie własnie pod wpływem Twojej recenzji, więc pamiętam, jak wielkie wrażenie na Tobie wywarł. :) Inna sprawa, że trudno, by tego wrażenia nie robił. :)

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )