środa, 31 lipca 2013

Jutro zaczęła się wojna*

Nie, nie zaczęła; ona trwała już od blisko pięciu lat - o pięć lat za długo.


The Beatles ze słynnej okładki płyty Abbey Road? A może wzorujący się na nich bohaterowie ostatniej [oby... ;> ] części filmowego cyklu Kac Vegas?
Nie, ci z powyższego zdjęcia byli od nich o całe niebo ciekawsi. Te z powyższego zdjęcia [bo przecież mogą być na nim kobiety, przynajmniej jedna] były o wiele ciekawsze. Oni wszyscy byli znacznie ciekawsi. Byli.
Ich dzieje zaś poruszają mnie nieskończenie mocniej, niż historia Czwórki z Liverpoolu [choć przecież w swojej kategorii również  fascynująca]; nie tylko dlatego, że dotyczą mojego państwa.

Miało sens czy nie miało?
Było niepotrzebne czy konieczne?
Należy rozpatrywać je w tych samych kategoriach, co Powstanie w Getcie warszawskim [tzn. walki o honor i prawo do śmierci na własnych warunkach], czy może nie do końca?
Jego przywódcy to bohaterowie narodowi czy zbrodniarze wojenni?
Przysłużyło się Stalinowi, Hitlerowi czy - mimo wszystko - Polakom?
Należy je upamiętniać jako jedną z najważniejszych państwowych rocznic czy może traktować niczym kolejne rocznice Powstania Listopadowego - jako jeszcze jedną historyczną ciekawostkę?

Wbrew pozorom nie jest to zajawka kolejnego nudnego programu publicystycznego z udziałem skaczących sobie wzajemnie do oczu polityków, historyków i dziennikarzy, lecz skrótowy zapis kłótni, którą od blisko dwudziestu lat toczę sama ze sobą. :) I wiecie co? Poza ostatnim zagadnieniem daleka jestem od osiągnięcia jakiegokolwiek porozumienia. ;)


Dlatego Wam przedstawić mogę tylko trzy elementarne aksjomaty:

Po pierwsze, Powstanie Warszawskie to czas przeszły dokonany. Już się wydarzyło i choćbyśmy nie wiem, jak się wytężali, tracili nerwy i strzępili języki, w tej chwili ani mu nie zapobiegniemy, ani nie pomożemy.

Po drugie, niezależnie, jak oceniamy działania polityczno-wojskowych decydentów, ich podkomendni, dzielni mężczyźni i kobiety, zasługują na nasz bezsprzeczny szacunek. [Nawet, jeżeli zachowywali się "mało podręcznikowo"; nawet, jeśli postępowali w sposób moralnie dwuznaczny. Ostatecznie, jak Wy zachowalibyście się na ich miejscu? I nawet nie próbujcie mi wmówić, że znacie odpowiedź. ;> Bo nikt z nas jej nie zna.]

Po trzecie, los ludności cywilnej zasługuje na równie ogromne poważanie. Z ludźmi, którzy w tych strasznych dniach starali się po prostu przeżyć i, w miarę możliwości, ochronić życie swoich bliskich, nawet łatwiej się utożsamić a tym samym zrozumieć ich cierpienia. Oraz współodczuwać w bólu, gniewie, strachu - ale i tych początkowych momentach obłędnej radości. [Lecz i tu uważam za istotne, by nie dokonywać pochopnych ocen (a najlepiej nie oceniać wcale)].



Współcześnie mniej powinny liczyć się frakcje, koterie czy partie, zakulisowe rozgrywki ówczesnych ministrów oraz generałów; jutro warto wspomnieć tych wszystkich, których nazwiska trudniej przywołać (ponieważ większość z nas najczęściej kojarzy ich zaledwie kilka) - zwykłych warszawiaków, rzuconych przez los prosto w jedną z bram piekła.
Któż nich o piątej po południu, 1 sierpnia 1944 roku mógł odgadnąć, co będzie później?


Z podobnego założenia musieli wyjść członkowie zespołu Lao Che, którzy blisko dziesięć lat temu przedstawili światu album Powstanie Warszawskie. Co roku o tej porze po raz kolejny robi się o nim głośno nie tylko dlatego, że tematyką pasuje do zbliżającej się rocznicy. To po prostu znakomita płyta.

Nawet, jeżeli do jej treści podchodzimy sceptycznie, i tak potrafi wedrzeć się nam do samego środka; przez bebechy do serca, że się tak wyrażę [skutek ponownego odsłuchania albumu]. A do tego stanowi znakomity przykład dzieła absolutnego, przemyślanego w każdym szczególe. Szum fal radiowych i odgłos serii z erkaemu, echem odbijającej się od budynków miasta, partyzanckie "mruczanki", znane z klasyki filmowej oraz  siarczyste przekleństwa, ryk syreny albo "krowy" i krople, powoli opadające na powierzchnię ścieku w stołecznym kanale, lękliwy szept oraz przejmujący wrzask, szał bitewny oraz szybkie staczanie się w otchłań obłędu, powstańcy, cywile oraz "oni": gapy, maciory, wilczury [jak powiedział jeden mój znajomy: "motyw Komisarza-pieprzonego-Rexa"]. Szesnastowieczna pieśń rycerska przeplata się z tekstami Chłopców z Placu Broni, powstańczą poezją czy modlitwą oraz... pastorałką "kolędników" z obozu jenieckiego w pierwszej części filmu Jak rozpętałem drugą wojnę światową. ;) Wtręty z przemówień Stanisława Mikołajczyka, "reprezentanta Londynu" w pierwszym powojennym komunistycznym rządzie Polski, stanowią tak ironiczny, że aż gorzki komentarz do wszystkiego, co mamy okazję usłyszeć, w co możemy się.. wczuć.

Ponieważ o to właśnie chodzi. Powstanie Warszawskie Lao Che to nic innego, jak zapis chwili, najbardziej prawdopodobny, przypuszczalnie najbliższy faktycznym reakcjom: tam właśnie tak musiało być. Nie mamy do czynienia z dziełem poprawnym politycznie, bo też album takim po prostu być nie mógł. Nie, jeśli jego twórcy chcieli uwolnić się z gorsetu bogoojczyźnianego patosu, który przy podobnych okazjach zazwyczaj nam się serwuje. Rzecz udała się znakomicie; żadna z osób, z którymi o Powstaniu rozmawiałam, nie miała problemów z właściwym odczytaniem intencji muzyków oraz konwencji płyty.

Mnie samą poruszyła do głębi. Może nie wstrząsnęła, ponieważ w chwili premiery albumu dosyć dobrze orientowałam się w powstańczej historii, jednak pozwoliła w jakiś sposób dotknąć tamtych wydarzeń. Co rzecz jasna nie było miłym odczuciem [ostatniego utworu wysłuchałam niemal płacząc a musicie wiedzieć, że już jako nastolatka byłam niespecjalnie podatna na wzruszenia z byle powodu], jednak nie wyobrażam sobie, by miało mnie ominąć. Doświadczyłam artystycznego katharsis?
Zapewne. :) Jednego z najsilniejszych w dotychczasowym życiu.

Od pierwszego utworu, który dla własnych potrzeb zatytułowałam alternatywnie "Walczykiem okupacyjnym", po finalną nie-do-końca-kompilację szesnastowiecznych Dumy rycerskiej z  Pieśnią o żołnierzu tułaczu wsłuchujemy się w historię, która w cywilizowanym, pooświeceniowym świecie nie miała prawa się wydarzyć - a jednak się wydarzyła.
I wcale nie była najgorszą z możliwych.

...gdziekolwiek się znajdujecie...

[W tym miejscu znajdował się film z omawianą płytą, lecz musiałam go usunąć, gdyż dzięki nadgorliwcom - którzy, jak wiadomo, gorsi są od faszyzmu - z zasobów YouTube zniknął zarówno on, jak i konto udostępniającej go osoby].
___
W tej chwili noszę Hayati marki Arabian Oud.

P.S.
Źródła ilustracji:
1. http://polskiedzieje.pl/ii-wojna-swiatowa/powstanie-warszawskie.html
2. http://www.flickr.com/photos/spzabt/6037826811

* Tytuł notki jest parafrazą tytułu pewnego australijskiego filmu dla młodzieży, który od losów bohaterów powyższych ilustracji czy utworów moim zdaniem odróżnia tylko kilka szczegółów (niezbędnych, aby uatrakcyjnić fabułę).

12 komentarzy:

  1. Olbrzymi szacun Wiedźmo!...a wrażenie - niesamowite!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szacun? Oj tak, choć bardziej im niż mnie. Wychodzę z założenia, że o sprawach poważnych warto pisać na poważnie (choć przecież nie wyłącznie), stąd powyższy post.
      Płyta faktycznie wbija w ziemię i jeszcze na dodatek przyklepuje łopatką. :) Mocna rzecz.

      Usuń
  2. Dzięki Wiedźmo. Za wpis i za płytę.
    Słuchanie jej trudno uznać za przyjemne, zrobiła na mnie znacznie większe wrażenie niż wizyta w Muzeum Powstania Warszawskiego. Jak napisałaś, mocna rzecz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również dziękuję.
      Może chodzi o to, że muzeum stara się za bardzo...? Albo, że nie jest zarządzane przez odważnych artystów o konsekwentnej wizji? [Żeby nie było: grupy Lao Che wcale nie uważam za geniuszy, poza PW lubię (o ile to właściwe słowo) jeszcze ich pierwsze dzieło, Gusła; reszta kompletnie do mnie nie trafia] Zresztą nieistotne.
      Grunt, że płyta zrobiła to, co zazwyczaj nie udaje się nauczycielom w szkole i nachalnym edukatorom telewizyjnym: przekonała ludzi do samych powstańców, namówiła, by nie mieszać ich z błotem. Bo jakoś tak się składa, że dziś mniej słychać głosy nawołujące do zbiorowej odpowiedzialności (które nawiasem mówiąc mnie kojarzyły się zawsze z echem komunistycznej propagandy) niż jeszcze te osiem lat temu...

      Usuń
  3. Piękny wpis Wiedźmo .

    OdpowiedzUsuń
  4. I ja też dziękuję. Wolałam pisać o obiecanych g... niż pochylić się nad PW. Dziękuję.
    Moi dziadkowie byli w powstaniu. Jako cywile. Mówili, że nie mogli się doczekać, wszyscy, kiedy się zacznie.
    O wiele nie zapytałam. Byłam dzieciakiem.
    Jaka szkoda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i ja, za Twój komentarz.
      Ale dlaczego g**? Może o to właśnie chodzi? Obecnie zastanawiasz się nad kondycją nowoczesnej sztuki oraz tworzysz nowy prąd w malarstwie, ponieważ możesz. Masz luksus dysponowania własnym czasem, swobody wypowiedzi czy wstępu, gdziekolwiek chcesz (o ile najpierw kupisz bilet, rzecz jasna). Oni 69 lat temu o tej porze, w dokładnie tak samo upalne lato, byli pozbawieni tego wszystkiego, co dziś uważamy za oczywistość tak wielką, że nawet się nad nią nie zastanawiamy. My dziś możemy sobie dyskutować o perfumkach, im wtedy przyszło "strzelać do wroga diamentami".
      To, co obecnie robisz, jest jakąś formą hołdu; dla żołnierzy, dla Twoich Dziadków oraz reszty cywilów. Dla wszystkiego co musieli przeżyć od początku sierpnia do początku października (wielu nie udało się wcale) i później, kiedy porozwożono ich (cywilów) po obozach i na roboty do Rzeszy.
      Swoich dziadków też o wiele rzeczy nie zapytałam a co mnie zaciekawiło, pewnie i tak w części było ocenzurowane dla uszu dziecka. Również żałuję.

      Usuń
    2. Mój dziadek walczył w Powstaniu , babcia z ojcem całe Powstanie przeżyli w Warszawie .Dziadek zmarł gdy byłam zbyt mała by pytać , babcia i ojciec nie chcieli mówić , jeżeli coś wspominali to bardzo rzadko i niewiele . Wiem dlaczego , i żałuję że byłam zbyt młoda by móc pytać .

      Usuń
    3. Ju - Wiedźma ma rację . Tępienie g... też jest walką z wrogiem - bylejakością , miernotą , arogancją i butą , zalewającymi nas i niszczącymi to , co pozostało po poprzednich pokoleniach - i materialnie i duchowo .

      Usuń
    4. Tragiczne wspomnienia z tamtego okresu w mniejszy czy większy sposób zatruły chyba każdy umysł, który jakiekolwiek wspomnienia w ogóle zachował (a nie np. wyparł). Wierzę, że zawsze zatruwały, zatruwają i zatruwać będą, niszczyć człowieka od środka. I jak tu nie być pacyfistką??

      Jak wspomniałam Justynie powyżej, chyba każdy z nas zastanawiających się nad przeszłością żałuje, że nie zapytał bliskich o to i owo, kiedy jeszcze mieliśmy okazję. Coś tam możemy wywnioskować z analogicznych opowieści kogoś innego, ze wspomnień, filmów dokumentalnych etc. ale to nigdy nie będzie całkiem TO. To nie będą wrażenia, odczucia, przemyślenia naszych dziadków, babć czy innych bliskich osób. Choć obiektywnie patrząc, są równie ważne - albo nawet i ważniejsze od relacji naszych przodków (o ile "ważność" w takim wypadku daje się stopniować i o ile ma to jakiekolwiek znaczenie).

      Co do drugiej wypowiedzi - tępienie miernoty to walka z wrogiem a patriotyzm to m. in. dbanie o wspólną przestrzeń oraz płacenie podatków. :) Niby banał ale przecież jaki prawdziwy!

      Usuń
    5. Gorzej , jak z tych podatków jest finansowany wróg czyli to co Ju opisuje u siebie :->

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )