poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Mehndi Oud


Mehndi, czyli w myśl zasad rodzimej fonetyki mehendi, to ceremoniał tworzenia naskórnych aplikacji za pomocą henny, wywodzący się z islamskiej Afryki i wędrujący po świecie wraz z ekspansją religii. Jednak stereotypowo wiąże się go z Indiami [uwaga: chodzi o "Indie" w rozumieniu dawnych europejskich kolonizatorów, co znaczy, że trzeba doń zaliczyć także dzisiejszy Pakistan], gdzie faktycznie szybko się przyjął. W dużej mierze dzięki istniejącym już wcześniej antycznym, rodzimym zwyczajom wywodzącym się z tradycji wedyjskiej.
Co oznacza, iż kojarzenie mehendi wyłącznie z Indiami nie do końca da się wpakować do szufladki z napisem "nadużycie". :) Z całą pewnością zaś euroamerykańska fascynacja tatuażami z henny jest czystym przejawem orientalizmu.
Jakby na to nie spojrzeć mehendi związane jest z czasem niezwykłym, ze świętowaniem, z obrzędami przejścia. Nie robi się henny ot tak, z kaprysu. Choćby dlatego, że przy okazji pracy takiej czy innej łatwo uszkodzić misterne arabeski. ;) Tak więc dłonie pokryte mehendi miały świadczyć o wysokim statusie społecznym, czyli o niekonieczności pracy fizycznej (nawet, jeśli trwa ona jedną chwilę), a więc o doniosłości przeżywanych aktualnie chwil. Czego - w nieco innej formie - doświadczamy wszyscy. I wszyscy doceniamy, nie tylko będąc na wakacjach. :) W końcu globalna wioska i dramatyczne kurczenie się świata sprawiły, że każdy z nas miał okazję spojrzeć na dłonie i stopy hinduskiej panny młodej.

Czemu o tym piszę? Z powodu ewidentnej odświętności perfum, którymi dziś pachnę, z racji ich orientalnego charakteru, dzięki ich duchowi, jednocześnie parząco słonecznemu jak i skrytemu w cieniu, mokremu od monsunowego deszczu i błogo chłodnemu, niczym wykute w skale świątynie.
Zapach jednocześnie sprzeczny i zrównoważony. Oto Incense Oud by Kilian. ;)

[przy okazji: dlaczego perfumy tej marki znane są jako "by Kilian"? To "by" naprawdę jest w oficjalnej nazwie? Bo brzmi potwornie, jak domniemana rozmowa w typowej perfumerii:
- Dzień dobry, w czym mogę Pani/Panu pomóc?
- Dzień dobry. interesują mnie perfumy "przez Chanel" lub "przez Prada", choć "przez Van Cleef & Arpels" też nie są wykluczone. ;)
Okropność.
Dlatego też informuję, iż od tej pory zamierzam konsekwentnie ignorować te dwie literki. :) Przezkiliana u mnie nie zobaczycie.]


Nazwa marki do kitu, za to sam zapach jest wielce przyjemny. :)
Oleisty, krystaliczny, z wyczuwalną nutą sypkiego popiołu. Dogłębnie kobiecy, choć nieobcy męskiemu pierwiastkowi. Jednocześnie silny i łagodny.

Przede wszystkim (wbrew nazwie) jeśli ktoś spodziewa się intensywnego kadzidła srodze się zawiedzie. Podobnie ma się rzecz z tymi, którzy agarową normę wyrabiali sobie dzięki kompozycjom Montale i Nejmana. Gdyż - jeśli chodzi o oud - IO Kiliana znacznie bliżej do 10 Corso Como. To agar rozmyty, różany, upojnie miękki, podejrzanie kaszmirowy, skąpany w gęstych kroplach złocistego labdanum. Doskonale cielesny, subtelniejszy i bardziej cichy.

W otwarciu dominuje coś dziwnego: akcent nieco świeży, oporny, skórzany. Suchy i przyprawowy: czy możliwe, żeby tak mogło ułożyć się spotkanie geranium, mchu dębowego i kardamonu? A może to pieprz z papirusem lub syntetyczny akord o wdzięcznej nazwie methyl pamplemousse, skrzypiąca i skrząca się wariacja na tematy grejpfruta oraz wetywerii? W tej samej chwili wyczuwam nieco starego kadzidła (?), pokrytego kurzem i skorodowanego; żywiczne grudki poddane erozji, pozostawione samym sobie.
W miarę upływu czasu kompozycja zaczyna nurzać się w dwugłosie róży i labdanum. Pojawia się sandałowiec, nieco więcej kadzidła, nietypowe połączenie papirusu, paczuli i cedru: wytrawne, wiekowe, dystyngowane. A może to wetyweria..? Nie wiem. Ten zapach to zagadka. :) Szczególnie, że w myśl wszystkich dostępnych danych brak w nim tytułowego oudu. A jednak wyczuwam jego wątły cień. Przygłuszony przez wypunktowane wyżej składniki, ale jednak obecny; w duchu wspomnianego już Corso Como.

Agar i róża. Popularne połączenie, znane jeszcze z Aoud Man M.Micallef bądź Black Aoud Montale. Nie wróży to dobrze oryginalności Incense Oud. Szczególnie, gdy weźmie się pod uwagę fakt, że w istocie mamy tu do czynienia z czystkiem i różą, które dominują w niekończącym się finale kompozycji. Labdanum lejące się, gęste, działające na zmysły. Boskie. Chyba nie umiem być wobec niego krytyczna. ;) Zwłaszcza, gdy towarzyszą mu takie piękności, jak bordowa, esencjonalna róża, dyskretne acz zauważalne kadzidło frankońskie, kapka elemi i ta obłędna, pieprzowo-pergaminowa suchość.

I wiecie co? Nie przeszkadza mi marna emanacja IO ni długa lista krewnych, paradująca po mojej głowie: Labdanum Karan, Incense Kamali, Wazamba Parfum d'Empire, Rose Musc Sonomy, Aoud Queen Roses Montale... Mam mnóstwo szacunku dla najwyższej jakości składników tworzących mego dzisiejszego bohatera. Przeszkadza mi tylko jedna, drobniutka rzecz: cena. ;)
Ponieważ - choć w rodzimych warunkach podobne wyznanie raczej nie przysporzy mi popularności - kwotę powyżej 500 zł gotowa jestem wyłożyć na perfumy, które zwalą mnie z nóg oryginalnością lub mocą towarzyszącej im wizji. Nie ma nic przeciwko Kardynałowi Heeleya, Black Afgano, Jubilation XXV czy New Haarlem, naprawdę. Lecz agarowe Kiliany nie są ani mediacyjne, ani tym bardziej - oryginalne. Piękne, ale to wszystko.
Nie chcę mehendi dla kaprysu.
Jednak moja próżność ma swoje granice. ;)

Rok produkcji i nos: 2011, Sidonie Lancesseur

Przeznaczenie: zapach typu uniseks; dla miłośników cichego kadzidła, widmowego agaru, różanej kusicielki i pościelowego labdanum. Ech, te mylące nazwy.. ;) Na wszelkie okazje, bliski skórze.

Trwałość: ponad dziesięć godzin

Grupa olfaktoryczna: drzewno-orientalna

Skład:

różowy pieprz, kardamon, methyl pamplemousse, geranium, róża turecka, papirus, paczuli, sandałowiec, drewno cedrowe, olibanum (olejek i absolut), labdanum, mech dębowy, piżmo
___
Dziś noszę to, o czym powyżej.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://sahumadhu.blogspot.com/2010_11_01_archive.html
2. http://goshaenur.blogspot.com/2010/11/henna-use-as-adornment-healing-in.html

3 komentarze:

  1. Ja tu się staram zeuropeizować, a Wiedźma z orientem wyjeżdża...:)
    Przyznaję bez bicia, że mnie tylko jeden Kilian zachwycił - Cruel Intentions, tempt me(stąd też nazwa bloga).
    Ja się na flaszkę Kiliana na pewno nie szarpnę, bom jeszcze biedna studentka, ale może kiedyś...;)
    P.S: Wiedźmo, bardzo mi się podoba banner po lewej, pod obserwatorami...

    OdpowiedzUsuń
  2. Tfu, banner jest po prawej. Ale wstyd :D

    OdpowiedzUsuń
  3. A starasz się..? Mnie się "jakoś tak samo" nasunęło. :)
    Tempt Me nie znam, za to przypadł mi do serca Back to Black - takiego żywicznego miodu dotąd nie znałam. :) Straight to Heaven też jest niczego sobie.
    Problem polega na tym, że i mnie na Kiliana kompletnie nie stać, musiałabym zbierać forsę, jak na Jubilata czy Memoir Woman Amouage, ale aż tak mnie nie ciśnie. ;)

    Dziękuję; baner jest istotny. A że trochę populistyczny..? Nie tylko prawicowcy mogą posługiwać się skrótami myślowymi. ;> Wzięłam go stąd:
    http://seksualnosc-kobiet.pl/wiadomosci/wscieknij_sie_i_powiedz_o_tym_sejm_wczoraj_nie_odrzucil_ustawybubla_ktora
    Żaden wstyd. Wiele osób czasem musi się zastanowić, która strona jest prawa, przez jakie "u" pisze się "który" lub ile jest trzy razy cztery. :) Zupełnie normalne. :)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )