piątek, 26 sierpnia 2011

Zawód po dwakroć gorzki

Jak często zdarza Wam się testować perfumy, które po zachwycającym otwarciu zapewniają bolesną, tępą a uporczywą traumę? Migrenogenny zawód, którego obiecujący początek szybko 'strzela focha' i przeistacza się we wrednego poltergeista?
A wszystko dlatego, że raptem - ni stąd, ni zowąd - kompozycja uderza w tony, których nie lubicie najbardziej na świecie.


Mnie taki numer wywinęło kilka zapachów. Od płynu do mycia naczyń stosowanego doustnie w J'Adore Diora, przez co bardziej dosłowne 'piżmaki' po mego dzisiejszego bohatera, którego pobyt na tym akurat miejscu olfaktorycznej skali mocno mnie zaskoczył, przyznaję. :) Tym razem w roli zwodniczego gnoma występuje Eau de Réglisse Liquorice Lukrecja marki Caron. ;)

Przecież tam nie ma niczego, na co zwykle reaguję alergicznie! W upublicznionym składzie ani śladu piżma, irysów, nadmiaru cytruskowej świeżości; ozonowych wodniaków także brak. A jednak.
Początkowe nuty uderzają do głowy ostrą, wściekle soczystą i pozbawioną nadmiaru łagodności słodyczą. Aromatyczna werbena o ziołowo-cytrusowym blasku miesza się z imbirem, czymś na kształt mięty oraz lukrecją. W tej ostatniej, teoretycznie niby słodkiej, wyeksponowano wytrawną przyprawowość, bliskie pokrewieństwo z anyżem. Całość wydaje się być nietuzinkowa i dobrze rokująca. Czyżby następny zdolny do użytku świeżak?

Oj, naiwna.
Kilka minut później soki schną, ogrzewają się, po czym zmieniają w puder. [Paczuli?] Najpierw powoli, jak żółw ociężale... ;) Potem jest już coraz gorzej: pojawia się obrzydliwa piżmowa nuta animalna i zaczyna rozstawiać wszystkich po kątach. Wrzeszczy do ucha, ciska łyżeczkami, nożami i tasakiem; pastą do zębów po ręcznikach a keczupem po białym obrusie wypisuje wyrazy powszechnie uważane za wulgarne, zaś radio uporczywie ustawia na odbiór mikrofalowego promieniowania tła tudzież pewną toruńską rozgłośnię. ;) A do tego śmierdzi jak garderoba osiemnastowiecznego dandysa, który za mydłem i ciepłą wodą, mówiąc oględnie, nie przepadał.
Z czasem czuję już tylko piżmo; traumatyczne, słodkawe piżmo niczym w klasycznym Flower od Kenzo. Na domiar złego zawartość mojej czaszki demoluje właśnie pijany orangutan, ze szczególnym okrucieństwem znęcający się nad węchomózgowiem...

Ogólnie nie polecam. ;)
Idę szorować przedramię, zanim do reszty stracę nie tylko zdolność węchu, ale także popęd płciowy czy umiejętność panowania nad emocjami.

Rok produkcji i nos: 2006, Richard Fraysse

Przeznaczenie: zapach typu uniseks. Jestem pewna, że komuś może się podobać i na kimś układać jak marzenie; ale nie każcie mnie się nad tym zastanawiać...

Trwałość: trwały; po najwyżej godzinnym noszeniu przez następne cztery lub pięć, mimo uporczywego szorowania skóry myjką kąpielową, mokrym ręcznikiem, pumeksem i druciakiem do przypalonych garów trzyma się z podziwu godną wytrwałością.

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-przyprawowa

Skład:

Nuta głowy: werbena cytrynowa, zielona mandarynka
Nuta serca: lukrecja, bazylia, imbir
Nuta bazy: paczuli, wanilia, gałka muszkatołowa
___
Dziś noszę Le Boisé marki Ginestet.

P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://www.psychika.eu/trauma-psychologiczna-jak-z-niej-wyjsc/

20 komentarzy:

  1. Podobny do J,Adore? To może powinnam się zainteresować? ;-) Jak myślisz?
    I gdzie można tę śliczną szklaną tubkę dostać?
    Pozdrawiam
    Rysia

    OdpowiedzUsuń
  2. To znowu ja, Rysia. :-)
    Lubię też nową czcionkę bloga. Jest bardziej czytelna, zwłaszczadla kogoś kto w pracy spędza ponad dziewięć godzin przed ekranem komputera. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No masz, spodziewałam się, że tą recenzją zniechęcisz wszystkich do reszty, a tymczasem skutek odwrotny :D Ja jednak chyba nie wypróbuję, jest tyle pięknych zapachów czekających w kolejce, że szkoda czasu ;)
    Na mnie takie coś wywinęło kilka zapachów też, ale najbardziej pamiętny to chyba Quiet Morning Miller et Bertaux. Przez pierwsze 4-5 godzin testu ledwo sie powstrzymałam od kliknięcia flaszki, całe szczęście dotrwałam do końca testowania, bo zaoszczędziłam sporo kasy :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Rysiu - sęk w tym, że nie podobny! :) Tzn o tyle, że makabrycznie go odbieram. Poza tym Eau de Réglisse jest zapachem znacznie bardziej cielesnym, piżmowym. Zamiast kwiatów "stawia" na zioła. Ale wypróbować zawsze warto. :)
    Dziękuję za miłe słowo. Coraz więcej osób zgłaszało zapotrzebowaniem, głównie z tego samego powodu, co Ty. ;)

    Dominiko - no widzisz; ja też się nie spodziewałam. ;) I dobrze, bo piszę subiektywnie, najwyżej sugerując.
    Jeśli jednak zechcesz poznać, służę próbką. Prawie nieużywana. :)
    Quiet Morning i ja nie pragnę, choć z nieco innego powodu; za mało emocji gwarantuje. :) Tak czy siak, kupowanie perfum bez wcześniejszych testów mija się z celem. Albo robimy to na własne ryzyko! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeszcze raz Rysiu - zapomniałam o Twoim pytaniu:
    nie wiem, czy gdzieś w Pl można stacjonarnie nabyć EdR. Na pewno zapachy Caron ma w swojej ofercie m. in. krakowska perfumeria Lulua, choć tego konkretnego akurat nie widzę (ale może sprawdzaj co jakiś czas?):
    http://www.sklep.lulua.pl/?manufacturers_id=43
    Na pewno jest tutaj:
    http://www.fragrancenet.com/eau-de-reglisse-perfume/caron/womens-fragrances/wf/en_US/12919
    Pozdrowienia! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. trochę się nasłyszałem o marce Caron.czasami potrafi wywinąć nam taki numer...na szczęscie takiego monstrum nie spotkałem.jeszcze:)
    szkoda że cięższe wonie piżmowe nie spotykają się u nas z dobrym odbiorem:(
    MUSC KOUBLAI KHAN,AL OUDH L'Artisana.
    trwałość iście zatrważająca!
    współczuje tego pillingu druciakiem;)
    auć!

    OdpowiedzUsuń
  7. zapomniałem o pozdrowieniach;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Wiedzmo a z jakimi poznanymi wcześniej zapachami miałaś również traumatyczne przeżycia?

    OdpowiedzUsuń
  9. Dla mnie to byłaby raczej nowość, bo dotąd raczej nie mogłam narzekać na jakość naszych wzajemnych z Caron kontaktów. ;)
    Też to zauważyłam. Ciekawa właściwość kulturowa, nie sądzisz? :) Zresztą, z piżmem głównie wiążą się moje perfumeryjne wypadki: Flower Kenzo, Brûlure de Rose PG, Thundra PFR... Przy czym moje traumy nie pokrywają się ze wszystkim, co w jęz. angielskim określane bywa jako "musky" czy "muskiness", czyli na dobrą sprawę nieoficjalnym synonimem "cielesności". Ambra, cywet, kastoreum - je lubię. Jakaś 'kupa' wyłazi często przy okazji testowania dokonań O. Giacobetti [unikałam dotąd tego stwierdzenia, gdyż O.G. ma u nas wielu fanów, którzy mogliby poczuć się urażeni]. Może nie tyle traumatyczne, co zawodne okazały się głośne perfumy świeże.
    To tak na szybko. ;) Skoro pytałeś... :)
    I również pozdrawiam
    Piling druciakiem był.. brr! wolę go nie powtarzać. ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Za próbkę podziękuję jednak na razie :D
    A lutensowy Musk Koublai Khan i L'Artisanowy AlOudh są STRASZNE! MKK pachnie na mnie niczym innym tylko oborą, a przy testach globalnych AlOudh prawie wylądowałam z głową w toalecie ;) Jednak kastoreum i cywet okropnie się na mnie układają, jak na Tobie niektóre twory O.G. :)
    Za to Thundra to piękny grzybowy mech :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Ech, trudno. Próbka prawie nieużywana ;>
    Z MKK dotąd nie miałam odwagi się zmierzyć, dość, że przeżyłam bliski kontakt z Sécrétions Magnifiques. Starczy. ;)
    Al Oudh nie jest zbyt przyjemny, przyznaję. :)
    Czyli pod żadnym pozorem nie testuj Sonomy!
    Wiesz, jakbym chciała, żeby Thundra okazała się opisanym przez Ciebie mchem i grzybami? Byłoby dziko, zimno i ogólnie wiedźmowo. :) A tak kicha..
    Nie to, to coś innego. ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. zgodzę się z Dominkab THUNDRA PROFUMUM również dla mnie jest piękna :) zapach idealny na jesienne wieczory,i nie tylko:)
    podobnie zresztą jak grzybowa OXIANA.
    tak się ostatnio zastanawiałem:czy mógłbym nosić zapach, który w naszym kraju w 99 procentach powoduje bóle głowy,wymioty,może biegunki?
    z litości dla współpasażerów,pracowników i znajomych to chyba jednak zły pomysł
    z drugiej strony jakby ktoś za kim delikatnie nie przepadam kąsliwie zwrócił mi uwagę iż pachnę kupą,odpowiedziałbym wskazując palcem tam gdzie trzeba:
    "to specialnie dla ciebie.poznaj mnie od najlepszej strony"
    :D:D
    p.s.
    testowałem prawie wszystkie L'Artisany Giacobetti i jeszcze żadna "kupa" mi nie wyszła:))
    dziwne.może z moim nosem coś nie tak?
    pzdr

    OdpowiedzUsuń
  13. Naprawdę Wam zazdroszczę. :/ Też chciałabym grzybów i lasu!
    Ech, ludzie to jednak są świnie. ;) [Bez urazy, siebie też mam na myśli :) ]. A wiesz, że mogłoby spotkać Cię zaskoczenie? Kiedyś wymyśliłam, że jak zleję się Ambre Noir SSS, to w małym pomieszczeniu wszyscy popadają jak muchy. I co? Tego samego dnia trzy lub cztery razy usłyszałam pełne zachwytu: "jakie piękne perfumy!" :>
    I bądź tu złośliwa/y!
    Dzing! i Passage d'Enfer to dwie najgorsze; ale smrodki wywijają hołubce także przy Vamp à NY, En Passant czy Philosykosie (małe, ale jednak).
    Z Twoim nosem wszystko w porządku, z moim zresztą też. Decyduje ciąg nieuświadamianych skojarzeń i chemia skóry. Wsio! :)

    OdpowiedzUsuń
  14. właśnie zajrzałem do moich recenzji wraz z ocenami.
    z pośród 40 poznanych L'artisanów te dwa
    dzing i passage kompletnie nie zrobiły na mnie wrażenia.
    Philosykos wywija małą świnię?
    tu mnie zaskoczyłaś:)
    toż to najpiękniejsza figa jaka powstała.
    marka DIPTYQUE nie należy do moich ukochanych ,to jednak zyskała wysokie noty za 4 zapachy: EAU DE LIERRE,PHILOSYKOS,VETIVERIO,L'EAU TROIS,FEU DE BOIS-ta ostatnia jako perfumy do pomieszczeń;)
    Wiedzmo są zapachy które nie znając wcześniej zawartości kupiłbym w ciemno.
    tym zapachem jest własnie Ambre noir SSS,którego nie znam i zazdroszczę i to nie wiesz jak bardzo (zapewne w biurze chodziłbym za tobą cały dzień :D
    ściskam

    OdpowiedzUsuń
  15. Chemia, czysta chemia (organiczna). ;)
    Z figą w ogóle mam problem; dziwna jakaś, ale to pewnie moja wina, bo ja zawsze byłam raczej odporna na chwilowe mody. Philosykos natomiast doceniam: szczerze i głęboko, naprawdę kunsztowne cacko, do którego stworzenia potrzeba było nielichego talentu; tyle tylko, że niezbyt pasujące do mojego typu urody. ;)
    Tam Dao, Eau de Lierre, Eau Lente, l'Eau Trois... Taak, zdolne ludzie. :D
    W paru przypadkach też muszę powstrzymywać się od kliknięcia całej flachy. :) Czasami się, niestety, nie da..
    No masz! Bo ja właśnie spokój lubię i żaden "ogon" nie wzbudziłby mojej sympatii. ;) A już zwłaszcza, gdyby się okazało, że chodzi "tylko" o perfumy. :)
    Trzymaj się

    OdpowiedzUsuń
  16. ja również należę do osób, które cenią spokój w swoim otoczeniu,lecz czasami coś może sprawić, wzbudzić emocje,zachwyt niekiedy pożądanie:)jak na przykład czyjeś perfumy;)
    a wiedz iż nie tylko zapachy ,również konwersacja z tobą sprawia mi dużą przyjemność,więc dlaczego nie można by połaczyć przyjemnego z pożytecznym :)
    cenię sobie diabelsko inteligentnych ludzi o wszelakich upodobaniach,i nie tylko perfumeryjnych:)a nie lubię tracić czasu na pierdoły,choć ostatnio zdarza mi się to częściej :(
    p.s
    już nic nie napisze, gdyż schodzę delikatnie z tematu, a poza tym zrobił się tu mini czat,który po niektórych mogłby "trochu" męczyć:D
    ściskam ponownie

    OdpowiedzUsuń
  17. Wiedzmo czy miałas okazję poznać nowy DE PROFUNDIS Lutensa?

    OdpowiedzUsuń
  18. Czy to nie Jean-Paul Guerlain powiedział gdzieś (tak, ten to ma "talent" do wypowiedzi ;) ), że to perfumy czynią z szarej myszy piękność? :) Lub coś w ten deseń. Dobrze, że działa to w dwie strony: od nijakiego w sumie typa czasem trudno oderwać wzrok, ponieważ pachnie jak marzenie. :)
    Mnie również bardzo przyjemnie się z Tobą gawędzi. Zauważyłeś, że pasjonaci perfum w często straszne gaduły? :) Do tego imponujące stanem umysłu, ducha i tak dalej, coby nie przesadzić z kadzeniem. ;) To JUŻ jest przyjemne z pożytecznym. Siłą rzeczy chce się "doskoczyć" do takiego poziomu. :)

    Zgadzam się z tym, że ludzie z pasją mają w sobie coś, co czyni ich interesującymi osobowościami. Ot, "pasja" w ścisłym znaczeniu. :) A pierdoły.. pierdoły to dla niejednego wszystko, co wykracza poza zarabianie kasy, wieczorny meczyk/telenowelę w TV i lekturę "Faktu". Pierdoły wcale nie są złe, one ubarwiają nasze życie. :)
    Jeśli nasze rozmowa kogoś męczy, zawsze może zrezygnować z jej śledzenia. ;>
    Pozdrowienia

    Aha: nowego Lutensa jeszcze nie znam. W ogóle mam umiarkowane parcie na nowości. Ważne tylko, żeby zapach poznać nim zniknie z półek sklepowych. ;) Czyli zazwyczaj mam ok. roku (w mainstreamie).

    OdpowiedzUsuń
  19. A no widzisz, Dzing i Passage też mi tyłek pokazały :D Ale że Philosykos??? Szok! Toż on taki przyjazny jest :)
    A co do używania perfum uważając na gusta innych to się zgodzę. Też bym chętnie czasem użyła czegoś bardziej kontrowersyjnego, ale nie chcę współtowarzyszy przyprawiać o ból głowy i to w najlżejszym przypadku. Dlatego też często kończę kompromisem (który i tak dla większości znanych mi osób jest hardcorem :)). Ale nie rezygnuję całkiem z moich ulubieńców, po prostu psikam np. tylko na nadgarstek i się potem w niego wwąchuję przez pół dnia :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Wierzę, że przyjazny. Ale ma ten irytujące olfaktoryczny podpis Giacobetti, co reszta; ale - zaznaczam - niezbyt wyraźny. Tak samo, jak w Navegar, Kochanych Marchewkach, Costesie Pierwszym (Drugiego nie kojarzę)... Poza tym Philosykos ma w sobie jeszcze jedną nutę, którą w perfumach ledwo trawię, czyli kokosa. I pewnie on + skatol i spółka uniemożliwiły mi przyjaźń z figą Diptyque. :)
    Z tego samego powodu, co Ty musiałam zrezygnować (czy raczej mocno ograniczyć) Jubilation XXV - w "moich" ilościach doprowadzał współbliźnich do torsji. ;) Poza tym mam szczęście, ze ukochane zapachy układają się na mnie jak trzeba i nikogo nie odstraszają.
    Ale Twój sposób jest dobry i wart zapamiętania. :)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )