wtorek, 16 sierpnia 2011

Za murami

Coś się dzieje. Coś dziwnego: najpewniej strasznego, ale przecież intrygującego, wciągającego, drażniącego i męczącego. Coś istotnego. Jednak mnie wzbroniono dostępu. Mam się nie wtrącać i grzecznie na wszystko godzić.
Może to najlepsze rozwiązanie?


Chciałabym, żeby było inaczej: by coś mną wstrząsnęło i do tego miało odwagę się ujawnić, żeby przestało irytować, nakłaniając jednocześnie do rozwiązania zagadki, żeby co bardziej pokraczny kadłubek wreszcie mnie rozśmieszył! Tymczasem nic. Zero. Nul.

Perfumując ciało Incensi od Lorenzo Villoresiego czuję się trochę, jak mąż głównej bohaterki Silent Hill [uwaga: nie znam gier z tej serii, więc moje skojarzenia opierają się tylko i wyłącznie na filmie].
Tuż pod powierzchnią zjawisk namacalnych, zaraz za ścianą, po drugiej stronie jakiejś denerwująco niewidzialnej granicy dzieją się rzeczy, od których włosy stają dęba i zależy cała moja przyszłość. Wiem to i czuję, ba! jestem pewna, tylko co z tego? "Miejscowi" - jak zwykle w horrorach - staną na rzęsach i zaklaskają uszami, bylebym tylko nie odkryła, co mnie tak bardzo męczy i dlaczego właściwie to robi. ;]

A ja chcę, pragnę, muszę zrozumieć, co to takiego!


Chciałam, i mam. Tyle, że i tak nic z tego nie rozumiem. :)
Wyczuwam mrok, dużo lepkiej krwi, śliny i w ogóle płynów ustrojowych człowieka. Jakiś industrialno-okultystyczny horror z akcentami eksperymentów genetycznych w tle. Dużo wrzasku, jeszcze więcej skłębionych emocji, kapka sensu i - już. To wszystko.
Intrygująca narracja, za którą stoi jakaś totalnie pokręcona logika, rozszarpana na skrawki i sklecona na powrót w barwną, frapującą lecz wyrwaną z kontekstu opowieść.

Nie chciałabym być źle zrozumiana: nie "pojeżdżam" po Incensi, które naprawdę potrafię docenić a czasem nawet i ponosić na skórze. Wszak nie od wczoraj uwielbiam pasjami bogate, wielostopniowe, agresywne i barokowe w wyrazie zapachy. :)
Drugiego tak głębokiego kadzidło-zioło-przyprawowca niełatwo będzie znaleźć [uładzoną jego wersją jest Kadzidło od Annick Goutal, nawet 2Man CdG pod tym względem nie dorasta Incensi do pięt].
Potrafię zanurzyć się w prezentowaną historię, nie mam problemu z załapaniem rządzących nią praw. Tak Silent Hill, jak i Incensi potrafią ukazać się jako plastyczne, estetyczne i wciągające baśnie. Jednocześnie piękne i okrutne, zgodnie z najbardziej klasycznym duchem gatunku; jakby wprost spod pióra późnego wnuka (lub wnuczki) braci Grimm.

Tylko, że...

No właśnie. Tylko, że. Niczym wspomniany ojciec rodziny z nietypową córką wbrew własnej woli tkwię poza obrębem zamkniętej klatki.
A kiedy już, jakimś cudem, dostanę się do środka nigdy nie wejdę na stadium wyższe od chaotycznej szarpaniny, nerwowego miotania się po ekranie tudzież resztek wiary we własny zdrowy rozum czy racjonalne wyjaśnienie zagadki.
Wiem, że od kadzideł, żywic i ciężkiego ziołowo-przyprawowego kowadła trudno uciec.


Kompozycja wżera się w nozdrza i pozostawia po sobie trwałe ślady niczym kwas wylany na skórę. Rozdyma aurę uperfumowanej osoby, po czym rozbija ją niczym rozsadzający czaszkę mózg, udręczony przewlekłą migreną. Nie bierze jeńców, nie pozostawia świadków.
Niczym czarna dziura niszczy wszystko w swoim zasięgu. Jest wiecznie głodna.
I ciężka. I głęboka. I powoli wchłaniająca Cię w siebie.

Z początku nieprzejrzysta, pochłaniająca nawet światło (jeszcze raz czarna dziura ;) ), gęsta i zimna, dopiero po dłuższym czasie ogrzewa się i zaczyna spalać. Na tym etapie kusi mnie najmocniej. :) Cynamon, pieprz, skórzana bergamotka oraz dwanaście ton żywic z elemi, styraksem i benzoesem na czele skutecznie bronią sekretów swego twórcy. Nawet, kiedy całość powoli, cichaczem zaczyna przepuszczać poszczególne promienie światła dziennego, gdy do gorzkiej masy bitumicznej [n-no., prawie..] dołączają ciche akcenty słodkie, typu opoponaks oraz jakiś upojnie jasny, dziewczęcy kwiat. Rzut oka na spis składników i już wiem, iż jest to mimoza.

W każdym razie na żadnym etapie rozwoju Incensi nie potrafię do końca zaakceptować pachnidła, ale nie mam nic przeciwko. :) Tajemnicze, tak przez nas cenione ulotne "coś", magiczny składnik jest, ale jakby go nie było. A może rzeczywiście wcale się nie pojawił, tylko ja wmawiam w siebie jego obecność?

Coś się dzieje. Coś dziwnego: najpewniej strasznego, ale przecież intrygującego, wciągającego, drażniącego i męczącego. Coś istotnego. Jednak mnie wzbroniono dostępu.
Może to najlepsze rozwiązanie?

Rok produkcji i nos: 1997, Lorenzo Villoresi

Przeznaczenie: zapach typu uniseks, dla miłośników naprawdę mocnych wrażeń. ;) Na wszelkie okazje, choć stosowniejsze wydają się te bardziej oficjalne, szczególnie w przypadku mężczyzn (po prostu wypadają "bezpieczniej"). Uwaga na sillage!

Trwałość: od dziewięciu godzin wzwyż

Grupa olfaktoryczna: drzewno-aromatyczna (i orientalna)





Skład:

Nuta głowy: galbanum, elemi, nuty zielone, bergamotka, jabłko, cytryna
Nuta serca: labdanum, imbir, cynamon, mimoza, pieprz
Nuta bazy: olibanum, mirra, styraks, balsam Tolu, benzoes, opoponaks, drewno sandałowe
___
Dziś noszę 2 od Comme des Garçons.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.compleatseanbean.com/silenthill.html
2. http://www.miastogier.pl/news,ps3,12522.html
3. http://preparationsforbirth.wordpress.com/tag/silent-hill/

2 komentarze:

  1. Incensi - czarna dziura?! Najczarniejsze skojarzenie, jakie mam to mydło Alep czy jakoś tak. Dostałam kiedyś od znajomej, ale było tak niemydlane, że nie mogłam zmusić się do użycia. Incensi jest mydlane, ale używać też się nie da. :p

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm... O tym, że może pojawić się jakieś mydło, przeczytałam dopiero po napisaniu własnej opinii, przy tradycyjnym przeglądzie netu (do Cię też dotarłam :) ). I wiesz co? Poczułam je. ;) Ono tam było, ale w tak małej ilości, jakiejś aldehydowo-zielonej, że uzupełniania notki nie uznałam za stosowne. Naprawdę, "na czysto" nie zarejestrowałam ani grama mydła. Aż niesamowite! :)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )