piątek, 22 lipca 2011

Kraj Kwitnącej... Śliwy


Tak, w porze kwitnienia chińskiej śliwki, zwanej też japońską morelą, Japończycy świętują podobnie do chwil, gdy kwieciem pokrywa się sakura. Czyli zajmuję się kolejną kultową rośliną. ;) Jako, że jej ducha we flakon perfum postanowiła uchwycić Keiko Mecheri. Tak powstało Ume, co też jest popularną nazwą rzeczonego śliwkowego drzewka.

Zapach to prosty i słodki, niezwykle łatwy w pożyciu. Jeden z tych, które z powodzeniem mogłyby stać na półkach popularnych perfumerii i nie byłyby w stanie narzekać na brak popularności. Prosty i łagodny, nieprzesadnie świeży; kremowy i waniliowy. Kolejna kaszmirowa zawiesina.
Mile widziana na skórze nastolatki jak i czterdziestolatki, uniwersalna i urocza. Nieśmiało zarumieniona, a jednak kryjąca w sobie zalążek tajemnicy.

Z całą pewnością jest Ume mieszaniną w rodzaju "nowoczesnego Orientu": oto nic innego jak świeże, absolutnie niesportowe nuty stereotypowo dedykowane dziewczętom, a jednocześnie lekkostrawne; niskokaloryczne choć zjadliwe gourmand, wystarczająco puchate i ciepłe jak należy. Oraz słodkie, z czasem coraz bardziej pudrowe.

Od początku mam wrażenie obcowania z ciężkimi owocami albo lekkimi kwiatami - a wszystkie utopione w gwajakowo-sandałowej śmietance. Choć nie, najpierw wyczuwam lekko skórzaną bergamotkę, ślad aktywnego życia, który z czasem zaczyna zbliżać się ku słodkawym kwiatom oraz soczystej brzoskwini; obłym i ciepłym, błogim woniom. Gdzieś z boku wygląda nawet niezbyt soczysta mandarynka.
Potem do głosu dochodzą akcenty jakby pieprzowe, choć i tak jasne, przesycone sokami wypływającymi wprost ze skaleczonych roślin, dopiero z czasem nabierające pastelowego zabarwienia i pierza (może boa?) z jakiegoś egzotycznego nielota, hodowanego ku uciesze najbogatszych warstw społeczeństwa. Oto duet złożony ze skromnej, niewinnej debiutantki oraz jej pęczniejącej z dumy mamusi. ;) Podobne niczym siostry, które dzieli kilka(naście) lat i pasujące do siebie pod każdym innym względem. Przynajmniej z wierzchu. ;)

Przez co chcę napisać, że pod koniec kompozycja robi się ciepła, nieco bardziej cielesna, drzewno-żywiczna, bieliźniana w stylu satyna plus koronki. :) Plastyczna, spokojna, pełna wdzięku. Megakobieca, choć nie tylko dla pań z trisomią chromosomu X. :) Żywa, umiarkowana i życzliwa. Natomiast w ostatniej fazie przeistacza się w nowoczesny, owocowo-przyprawowy szypr. Mrr... ;)

Dobra, choć - zacytuję film Czekolada - nie moja ulubiona.
W każdym razie powinna spodobać się miłośniczkom słodkich pudrów oraz nienachalnego, kremistego drewna.

Rok produkcji i nos: 2003, Yann Vasnier

Przeznaczenie: zapach stworzony dla kobiet, o niezbyt dużym sillage. Dobry na wszelkie okazje mało formalne oraz na Naprawdę Ważne. Ani lekki, ani ciężki, niesztampowo świeży.

Trwałość: średnia - w porywach do sześciu godzin

Grupa olfaktoryczna: owocowo-orientalna (i szyprowa)

Skład:

bergamotka, mandarynka, persymona, liście brzoskwini, piwonia, glicynia, kamelia, osmantus, jaśmin Mórz Południowych [?], mahoń, drewno hinoki, mus pieprzowy, paczuli
___
Dziś noszę Dark Aoud od Montale. [uwaga: nie mylić z różanym Black Aoud!]

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.growingwithplants.com/2008/03/ume-plum-festival.html
2. http://onlyicecream.com/view/75121/Chunky_PlumandGinger_Ice_Cream


* * *
A teraz Was opuszczam. Ponieważ wczoraj we Wrocławiu zaczął się festiwal filmowy Nowe Horyzonty. :) Zaś na tutejszych Bielanach trwa wystawa motoryzacji rodem z II Rzeczypospolitej. Ciekawość aż mnie pali. ;)
Na razie!

I nie zapomnijcie o Centaurusie!

3 komentarze:

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )