Ostatnimi czasy tu i ówdzie można usłyszeć/przeczytać o ministrantkach. Czyli o dziewczętach pełniących służbę przy ołtarzu w kościele rzymskokatolickim; a raczej o tym, dlaczego w Polsce - mimo wyraźnej zgody Watykanu - takowych jest mniej, niż na lekarstwo.
Cóż, odpowiedź jest oczywista, a ja nie zamierzam psuć sobie, i tak już mocno poniedziałkowego, humoru wykładnią na temat kościelnej mizoginii.
W instytucji ministrantki ważny jest dla mnie jeden szczegół: oto dziewczyna mająca oficjalny dostęp do tradycyjnie "męskich" form uczestnictwa w praktykach religijnych. Miłe, nieco staroświeckie, głęboko wierzące dziewczątko. Starannie wyszykowane przez troskliwą mamę na uroczystości z okazji Bożego Ciała czy wizytacji biskupa: ubrane schludnie, miłe, skromne, uprzejme; jeszcze pachnące mydłem, proszkiem do prania, bukietem kwiatów, odebranym z kwiaciarni w drodze do kościoła oraz kawałkiem ciasta drożdżowego z kruszonką, zjedzonego tuż przed wyjściem z domu.
A do tego woń starego drewna, historycznych murów oraz ociupina kadzidlanego dymu. Ministrantka - to Parfum Sacré marki Caron. :)
Przynajmniej taka jest wersja oficjalna.
W odpowiedzi na komentarz Jaroslava pod poprzednim postem napisałam, iż dotąd z produktami Caron nie miałam większych kłopotów. Lecz zaraz sobie przypomniałam, że to nie do końca tak..
Zaliczyłam wcześniej jeden drobny zawód. I o nim chciałabym dziś napisać.
Parfum Sacré było jednym z pierwszych poznanych przeze mnie zapachów od Caron; co miało miejsce dość dawno temu. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że sugerowanie się cudzymi opiniami nie zawsze ma sens, że - realizując podobne praktyki - jesteśmy skazani na częste a gorzkie zawody. Więc naczytałam się o PS, wyobrażałam sobie nie-wiadomo-co i na to też czekałam. ;) Czy można się dziwić, że rozdźwięk między oczekiwaniami a rzeczywistością mocno mnie zasmucił?
Zamiast skoncentrowanej esencji kobiecości otrzymałam jakieś słodkie, obłe, kwiatowo-drzewne mydło i sporą dawkę pudru. To było straszne; zawiodłam się. Bolało. ;) Potrzebowałam czasu, aby swoje stosunki z Parfum Sacré jakoś poukładać, nabrać doń dystansu oraz choć szczypty życzliwości.
Dopiero po kilku miesiącach zdecydowałam się przeprosić z moim dzisiejszym bohaterem. Na szczęście.
Bo choć raczej nigdy nie zawrzemy trwałej a wiernej przyjaźni, zaczynam doceniać jego, lub raczej jej ducha. Choćby dlatego, że dowiedziałam się przy okazji, iż moja ministrantka jest prekursorką. ;>
Jako, że do służby ołtarza (?) przystąpiła już w połowie dziewiętnastego wieku, jako córka umiarkowanie bogatego, szlacheckiego domu z prowincjonalnej miejscowości katolickiej części Imperium Brytyjskiego bądź Austro-Węgier.
Była grzeczną, w sumie przeciętną dziewczynką. Miała powszechnie szanowaną rodzinę, jak trzeba porządną i pokazowo wręcz pobożną, rodzeństwo, z którym czasem darła koty, ale w sumie je kochała (na typowy, pokraczny dziewiętnastowieczny sposób ;) ), starą nianię i anielsko cierpliwą, inteligentną acz niezbyt urodziwą guwernantkę.
Dziewczynka nie miała wcale poczucia, że robi coś wyjątkowo. Nie zamierzała buntować się przeciwko czemu- i komukolwiek. Nie ona, nie tutaj, nie w swoich czasach. Nie myślała także, że robi coś (wówczas) zakazanego, przełomowego; ona po prostu spełniała pokładane w niej nadzieje. Tylko.
Była posłuszną córką, wnuczką, uczennicą i wierną.
Taką właśnie nieuświadomioną, może pozorną rewolucją jest dla mnie Parfum Sacré, kompozycja gładka, puchata, pastelowa. Pudrowa oraz perfekcyjnie bierna. W duchu czasów, jak i perfum poświęconych francuskiej cesarzowej Eugénie de Montijo, znanej tu jako muza Rancé i Géralda Ghislain.
Od początku do końca mieszanina jawi się jako jasna, buduarowa, nieco smutna, potulna. Oraz słodko-mydlana (piżmo plus kwiaty). Z deklarowanych przypraw wyczuwam jedyne szczyptę cynamonu, wanilię oraz śladowe ilości kardamonu [nie zawsze i nie wszędzie]. Dotrzymują im towarzystwa kwiaty, które teoretycznie powinny przypaść mi do gustu, silne i odurzające. Jednak mamy w końcu do czynienia z dziewczynką z zaprzeszłej epoki. ;) O sile - ani tym bardziej o odurzeniu - nie może być mowy. Tak więc róża, jaśmin, tuberoza czy mimoza stają się przede wszystkim zapachami buduaru, jednymi z wielu, obok pudru i mydlin stygnących w wannie. Neroli także jest niebrzydkie, choć bezlitośnie przygłuszone jakby na polecenie ojca dziewczynki, hojnego sponsora lokalnego szpitala dla obłąkanych, głęboko zatroskanego losem kobiet trawionych przez melancholię, globusa czy histeria nervosa [podobno jego pierwsza żona zmarła właśnie tam, po wielu latach oburzających scen urządzanych pracownikom zakładu...].
Ale o tym moja mała bohaterka nie ma bladego pojęcia.
Po prostu czasem wychodzi z buduaru matki obolała, z totalnym mętlikiem w głowie, wsiada do ojcowskiego powozu i jedzie do kościoła, gdzie modli się i uderza w sygnaturkę ku chwale Pana. Mirra, budyniowo słodka ambra, wanilia i piżmo stanowią sens jej istnienia. Od niej nic nie zależy, ona musi być posłuszna oraz słodka. I, choćby miała paść z wycieńczenia oraz nieuświadamianej neurozy bądź mizantropii, będzie. Oczywiście, że będzie!
Tak jej dopomóż Ród! ;>
Nie jestem w stanie identyfikować się z opowieścią, którą dla mnie snuje Parfum Sacré. Uważam ją za, delikatnie mówiąc, obrzydliwą (o części wizji nawet nie napisałam). Lecz z perspektywy czasu i dotychczasowego doświadczenia życiowego jestem w stanie ją zrozumieć. Nie tyle docenić, co współczuć i trzymać stronę dziewczynki choćby nie wiem, co się działo. Bezwarunkowo. Nie osądzając małej ministrantki ni jej bliskich, zaplątanych w sieć powiązań krzywdzących każdego bez wyjątku.
Mając nadzieję, że ciche piekło rozciągnięte między pokojem dziecinnym, rodzicielską sypialnią a zakrystią kiedyś się skończy.
Rok produkcji i nos: 1991, Jean-Pierre Bethouart
Przeznaczenie: zapach dla kobiet. Mam nadzieję, że moje smutne rozważania należą do mniejszości. :) I Paniom miło będzie spryskiwać się PS na Bardzo Ważne Okazje (także dlatego, ze sillage do małych nie należy).
Trwałość: w granicach siedmiu lub ośmiu godzin
Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-orientalna (oraz przyprawowa)
Skład:
Nuta głowy: kolendra, cynamon, kardamon, pieprz, lawenda
Nuta serca: goździk (kwiat), róża, jaśmin, kwiat pomarańczy
Nuta bazy: mirra, piżmo, ambra, wanilia, mimoza
___
Dziś noszę czyste iso e super. :)
P.S.
Dwie pierwsze ilustracje są autorstwa brytyjskiego malarza doby wiktoriańskiej nazwiskiem Abraham Solomon. Pochodzą STĄD, a ich tytuły to:
1. Ministrantka.
2. Portret dwóch dziewczynek i ich guwernantki.
Nuty wyglądają dość przyzwoicie.
OdpowiedzUsuńA tak poza tematem, to wydaje mi się, że kobiety są marginalizowane w kościele jedynie do roli przyśpiewującej gawiedzi. Co za łaska i szlachetność ze strony kleru, że pozwalają im modlić się razem z mężczyznami...
I takie też są. Naprawdę mam nadzieję, że to tylko moja skóra odwala brzydki numer, bo sam zapach wydaje się mieć kolosalny potencjał. :) Szkoda tylko, że nie dane mi było go odkryć..
OdpowiedzUsuńCo do drugiej kwestii, to jesteś w mylnym błędzie. ;P Jest tyyyle pięknych funkcji, w jakich kobiety mogą realizować się w kościele: kościelne, gospodynie księży, członkinie rad parafialnych, chórzystki, potulne i posłuszne zakonnice, członkinie kółek różańcowych... :)
No co? Księża potrzebują groupies! Ciekawe, czy w pełnym zakresie? ;>
A ja wolałabym wyobrażać sobie ministrantkę jako dziewczynkę (młodego człowieka), który z jednej strony ma głęboką, silną wiarę, która ciągnie ją do ołtarza i posługi przy nim, z drugiej strony jako osóbkę na tyle odważną i silną, by tę tradycyjnie męską rolę unieść, po trzecie zaś jako normalne dziecko, które, jak i inni ministranci, czasem psoci, czasem wygłupia się nieprzystojnie, czasem podeżre opłatków. Bo myslę sobie, że mamusia - dewotka ograniczona zabobonami i dyskryminującą kobiety tradycją nie będzie chciała zrobić z córki dziwoląga - ministrantki, tylko raczej wyśle ją do Dzieci Maryi.
OdpowiedzUsuńJak dziecko, głęboko, mocno i szczerze wierzące, a potem jako dziewczyna, wierzące jeszcze głębiej - bardzo pragnęłam móc być bliżej boga w ten właśnie, aktywny, mający znaczenie sposób. Niestety, nie mogłam.
Zatem wiedz, że po wpisaniu w wyszukiwarkę ilustracji hasła "acolyte girl" wyskoczyła mi fotografia dziewczyny w długiej albie, idącej z rozwianym włosem gdzieś na przodzie procesji w słoneczny dzień, wymachującej trybularzem, ale wzrokiem błądzącej gdzieś po bokach, myślami oddalonej o lata świetlne; z jakimś przekornym błyskiem w oku. Nie masz pojęcia, jak żałowałam, że nie mogę tego zdjęcia wykorzystać!
OdpowiedzUsuńDo Twojej wizji pasowałaby idealnie (i do mojej, bo początkowo myślałam, żeby jednak na niej zakończyć; ale postanowiłam nie owijać w bawełnę (za bardzo)). :)
O Dzieciach Maryi nigdy wcześniej nie słyszałam. Prędzej ruch Odnowy w Duchu Świętym czy inne tego typu. Wszystko zależy od rodziców; niektórzy mogliby być dumni z córki służącej przy ich parafialnym ołtarzu, żeby sąsiedzi widzieli [oczywiście w przypaku braku syna.. ].
Też miałam ten kłopot. Jako pięciolatka chciałam w przyszłości być księdzem; nie zakonnicą, a właśnie księdzem. Przeszło mi, kiedy chdzący 'z kolędą' proboszcz (nie wiedzący o moim marzeniu) półserio rzucił, że może kiedyś zostanę zakonnicą. Co TO, to nie! ;>
Czyli w sumie podobna historia.
Ech.. czy oni nie zastanawiają się, ile owieczek tracą przez własną zapiekłość? [naiwna jestem, wiem ;) ]
O! Ty wiesz, że ja też chciałam zostać księdzem?! Nawet bawiłam się w odprawianie mszy zmuszając przemocą współdzieci do bycia wiernymi owieczkami. :)))
OdpowiedzUsuńJeśli zakonnicą, to na pewno nie taką, która "robi nic". BYwałam w domu, w którym mieszkały zakonnice w mojej parafii i było tam rozpaczliwie ponuro. Na parafii super: wielka, ekskluzywna willa z ogrodem w środku osiedla (teraz stoi pod nią nowe Porsche Panamera), z przestronnymi oknami i wielkim hallem, a zakonnice w komunistycznym kanciaku - niby też luksus, bo własny dom, ale jednak nie ten klimat. Taka przejmująca samotność, "niekochaność", jakaś ułomność... A ja chciałam do ludzi!
No i w sumie poszłam. OPP to też wychodzenie do ludzi. I też mam świadomość, ze robię coś dobrego, coś wielkiego, coś, co komuś pomaga. Tylko inaczej. :)
A zdjęcie wygooglałam sobie. Pasuje! A jak!
No, ja terroryzowałam najwyżej trzy osoby. ;)
OdpowiedzUsuńWiesz, nie mam absolutnie nic przeciwko zakonnicom; szczęśliwie czasy, kiedy jedno dziecko z rodziny po prostu MUSIAŁO iść do stanu duchownego, już minęły i dziś nie wiąże się z tym żaden przymus (mam nadzieję, że nie). Tylko kiedy jesteś księdzem to - przynajmniej teoretycznie - otwiera się przed Tobą jakaś ścieżka kariery, masz wiele więcej możliwości realizowania siebie niż w zakonie.
A zakonnice mają prawo i obowiązek być posłuszne przełożonym. Nie daj bóg (czy aby na pewno on? ;) ), żeby jedna z drugą przejawiały jakąś inicjatywę w kwestii innej, jak dzienne menu. ;> Znam przypadek dziewczyny, która jednocześnie chciała pójść do zakonu i studiować, ale jej rodziny nie stać było na utrzymywanie studentki, więc wymyśliła, że odwróci kolejność: najpierw zostanie nowicjuszką. I została; tyle, że przełożona stwierdziła, że nowa siostrzyczka nie musi dalej się kształcić uniwersytecko. Koniec marzeń o ukochanej dziedzinie wiedzy. Zamiast lingwistyki - kurs komputerowy z księgowością, bo zakon potrzebował młodej, otwartej głowy, co komputera się nie boi. ;>
Zdechłabym w takim świecie po roku. Albo i szybciej.
No właśnie. Da sie zaspokoić własne chęci pomocy innym bez święceń.
Z uśmiechem przypatruję się Waszym wypowiedziom.Służę przy ołtarzu 15 lat i nie jestem w stanie opisać jakie to szczęście służyć Bogu. Mówią na mnie ministrantka. Ja raczej nazywam siebie służebnicą Ołtarza. Przygotowałam 10 pokoleń dziewcząt do służby.Żadnej dewocji, żadnego przymusu, tylko łaska dana mi z góry, o którą prosiłam. To moje życie, powołanie,w miłości,w pokorze, skromności, czystości.Siła bijąca z Tabernakulum porywa mnie.Nie zostałam zakonnicą, choć tego pragnęłam, ale Bóg chciał inaczej.Nie oceniajcie więc nikogo, kto służy Panu, gdyż nie wiecie w jakiej jest z Nim zażyłości. Trwam w modlitwie za wszystkie dziewczęta i kobiety.
OdpowiedzUsuńTo tak, jak ja Twojej. ;)
OdpowiedzUsuńCieszę się z Twojego szczęścia, naprawdę, ale przekonywanie doń innych "na siłę" i mówienie im, co mają czuć nie jest chyba najszlachetniejszą z dróg, prawda?
Prosiłabym także o nieocenianie tych, którzy Panu nie służą i nigdy czegoś takiego nie pragnęli, bądź którym takiej łaski odmawiano. Okej? Nie znasz nas; tak, jak my nie znamy Ciebie.