W mijającym właśnie roku miało premierę całe mnóstwo zapachów (TUTAJ macie wymienioną drobną część z nich), z których wielu nie dążyłam poznać a większości pewnie nie poznam nigdy. Ponadto przez kawałek roku świadomie ignorowałam pachnidła z głównego nurtu, co pewnie jeszcze silniej wypaczyło moją opinię o zapachach AD 2013. W takich warunkach nie sposób ogarnąć całości rynku ani upewnić się, czy aby tworzone w przeciągu ostatnich miesięcy teorie mają mocne oparcie w rzeczywistości.
A na rzetelnym opisaniu rzeczywistości perfumowej zależy mi najbardziej.
Dlatego też zmuszona jestem zrezygnować z prób podsumowania roku 2013 w naszej "branży", skupiając się za to na dziedzinie, do której przejawiam o wiele lżejszy stosunek. ;)
TROLOLOLOLO! :D
Dodatkowym plusem rezygnacji z podsumowania perfumowego na rzecz filmów, które mnie zauroczyły w czasie ostatnich dwunastu miesięcy jest fakt, że mój gust filmowy okazuje się znacznie bardziej powszechny - a więc zwiększa się prawdopodobieństwo, iż moje zachwyty w jakimś stopniu pokrywać się będą z zauroczeniami innych użytkowników kultury popularnej. :) Pora zatem porzucić wyjaśnienia i zająć się produkcjami, które w 2013 zrobiły na mnie największe wrażenie, wszelako niekoniecznie powstałymi w mijającym roku.
Takie moje prywatne wiedźmoskary. :>
S-F:
Pacific Rim
Wielkie roboty sterowane przez dwie osoby połączone mózgami kontra gigantyczni kosmici z morskich głębin - czy można spodziewać się bardziej bzdurnego pomysłu na fabułę? Chyba nie.
A jednak! Kupa fantastycznej zabawy w towarzystwie nieprawdopodobnej techniki, dzielnych pilotów, zwariowanych naukowców, majestatycznej demolki oraz humoru równoważącego patos. Bez wątku romantycznego za to z Idrisem Elbą w roli heroicznego marszałka na dokładkę - czy od letniego przeboju kinowego można chcieć więcej? Z całą pewnością nie! :D Bo wszystko, co już dostaliśmy, to wcale nie jest mało.
No tak, trailer trailerem a mnie i tak najbardziej podoba się fenomenalna Uczciwa Zapowiedź filmu [przy okazji, znacie ten cykl? Jeśli nie, koniecznie to nadróbcie! :) Znakomita rozrywka na chwilę krótką lub trochę dłuższą]:
Kongres
Kiedy pada granica między rzeczywistością a wirtualem, między "klasycznym filmem" a kreskówką - wtedy wszystko jest możliwe. A człowiek zawsze pozostanie człowiekiem, z jego zaletami oraz wadami.
W filmie izraelskiego reżysera Ariego Folmana na podstawie powieści Stanisława Lema, Robin Wright grająca Robin Wright znakomicie nam to uzmysławia.
Raport Europa
Przez chwilę zastanawiałam się, czy jako trzeci film nie wybrać przypadkiem Grawitacji z Bullock i Clooneyem w rolach głównych ale tak naprawdę nie miałam większych wątpliwości. Raport Europa to obraz kilka miesięcy starszy od hollywoodzkiego hitu i moim zdaniem ciekawszy, choć oba podejmują zbliżone tematy odpowiedzialności czy samotności człowieka w przestrzeni kosmicznej.
Raport jednak skupia się na wzajemnych interakcjach grupy ludzi, wystraszonych nie mniej od bohaterki drugiego filmu. Kiedy grupa astronautów wybiera się w kilkuletnią misję na Europę, lodowy księżyc Jowisza aby poszukać tam śladów życia, nawet przez myśl im nie przejdzie, że już po kilku tygodniach... całkowicie stracą łączność z bazą. (Spokojnie, spojleruję w stopniu minimalnym, ponieważ film zaczyna się od tej właśnie informacji). Co dalej? Należy zawrócić i zmarnować tym samym lata przygotowań oraz miliardy dolarów inwestycji czy mimo wszystko kontynuować misję, zachowując się, jakby do awarii nie doszło i starając się odzyskać łączność z Ziemią? A Wy, jak byście postąpili? ;>
Raport Europa mnie zachwycił mimo, że nie należę do ortodoksyjnych miłośników nurtu hard science fiction (acz z roku na rok wciągam się w niego coraz bardziej :) ). Prostymi środkami i przy skromniejszym niż Grawitacja budżecie ukazano większy zakres reakcji na skrajną sytuację a także więcej możliwości wybrnięcia z niej. Tym silniej zaakcentowano zderzenie człowieka z przerażającą potęgą kosmosu. Dla mnie to w ogóle jeden z najciekawszych filmów roku 2013.
Katastroficzny:
World War Z
No dobra, to w zasadzie również film fantastycznonaukowy ale można nań spojrzeć także i przez pryzmat reguł rządzących produkcjami katastroficznymi: mamy tu kataklizm na skalę globalną oraz heroiczną walkę z nim, akcent położony na sensacyjny przebieg fabuły [niezniszczalny Brad Pitt przetrwa nawet katastrofę samolotu (widać zombiaki nie dysponują trotylem ani snajperami ;P )] czyli akcję pędzącą przed siebie na łeb, na szyję. Do tego jednak mamy przede wszystkim zagadkę, skąd właściwie pochodzi śmiertelna choroba, której początkowo nikt nie chce nazwać, połączoną z poszukiwaniami pacjenta zero.
A ponadto całkiem przyzwoite aktorstwo, dynamiczne zdjęcia oraz muzykę czyli kolejny wakacyjny hit! ;) Z kina wyszłam w znakomitym humorze.
Akcja:
Olimp w ogniu
Wiosną w polskich kinach pojawiły się dwa filmy eksploatujące wątek "duchowych spadkobierców Johna McClaine'a" [bezczelnie pomijam film o spadkobiercy prawdziwym, czyli czwartą część Die Hard, ponieważ go nie widziałam ;) ] broniących amerykańskiego prezydenta oraz ichni Biały Dom przed zagrożeniem terrorystycznym: Świat w płomieniach i Olimp w ogniu. Tak się złożyło, że najpierw obejrzałam pierwszą produkcję - której powszechnie wytykano kretyński, dziurawy scenariusz, niepotrzebny patos, kiepskie aktorstwo, mizerną reżyserię i co tam jeszcze - pomyślawszy po seansie: "no i co z tego? To miała być sensacyjna nawalanka, guilty pleasure dla dużych dzieci! E tam, nie tylko nie ma tragedii ale nawet kiedyś zobaczyłabym ten film ponownie". A potem wybrałam się na sens Olimpu w ogniu - i już nie pamiętałam o jego idiotycznym konkurencie. ;) Olimp przynajmniej ma scenariusz, aktorzy naprawdę w nim grają a nie tylko wypowiadają wyuczone kwestie, wszystkie sytuacje komiczne są zamierzone zaś reżyserowi najwyraźniej "chciało się bardziej", ponieważ całość mniej więcej trzyma się kupy.
Ja jestem prosta widzka, mnie do szczęścia więcej nie trzeba. :)
Historyczny:
Obława
Pierwsza polska produkcja na mojej liście jest co prawda filmem z 2012, jednak obejrzałam ją dopiero w tym roku i powiem Wam jedno: cieszę się, że mi nie umknęła, choć to dzieło zdecydowanie nie do śmiechu. Jakby ktoś z Was przypadkiem interesował się historią drugiej wojny światowej a Obława jakimś cudem mu lub jej umknęła, dobrze radzę: rozejrzyjcie się za płytą! Zróbcie to koniecznie, zanim lukrowana szmira w rodzaju Czasu honoru do reszty wypaczy nasze postrzeganie tamtych czasów.
Lat, kiedy podział na czarne i białe, złe i dobre został czasowo zawieszony i naprawdę mało kto mógł poszczycić się mianem tytana moralności (najpopularniejszy wojenny typ we wschodnioeuropejskiej popularnej narracji historycznej). Czasu, gdy nie każdy partyzant z AK miał możliwość zimowego zadekowania się w rodzinnym domu lub innej bezpiecznej kryjówce zaś tym, którzy zostali w lasach, środki na zahamowanie popędu płciowego pomagały jako tako funkcjonować w dusznym środowisku zamkniętej grupy. Oraz świata, którego guzik obchodziły ich małe dramaty czy dylematy. Bo żołnierz nie jest od rozważania dylematów, tylko od wypełniania rozkazów; nawet, jeżeli czuje się jak zając uciekający przed nagonką. To nie były dni herosów ale bohaterstwa prawdziwego, bo wynikającego z pokonywania strachu oraz własnych demonów, dni bohaterów tragicznych.
Obława to film, po którym z wyprzedzeniem pokochałam reżyserię Marcina Krzyształowicza [identycznie, jak kiedyś sztukę Smarzowskiego po Weselu] a jego imiennikowi Dorocińskiemu wybaczyłam popieranie akcji Ratujmy maluchy. A niech se facet popiera co chce, byle dalej budował swoje postaci z podobną konsekwencją! ;)
Horror:
Obecność
Na początek uczynię wyznanie: nie-na-wi-dzę filmów gore i slasherów. Prowokowanie w widzach obrzydzenia nie jest i nigdy nie będzie straszeniem. Nie i już. Koniec dyskusji.
Jedynymi produkcjami horrorowymi, które oglądam z przyjemnością (ekhem.. ;) ) są filmy, przy których boi się moja głowa a nie żołądek. Obecność jest przykładem dokładnie takiej produkcji. Wiedziałam to od chwili, kiedy tylko zobaczyłam pierwszą zapowiedź. Kiedy zaś usłyszałam, iż dla twórców film ów miał być hołdem wobec klasycznych produkcji gatunku, wszystkich Poltergeistów, Egzorcystów, Omenów i innych w tym stylu, wówczas pozostało mi tylko udać się do kina.. z kimś, kogo będzie można chwycić za rękę w kluczowym momencie. ;) Nie zawiodłam się; choć w Obecności przewijają się dosłownie wszystkie chwyty stosowane w filmach o nawiedzonych domach i rodzinach, które niszczy paranormalna siła, ani razu nie odebrałam ich jako przesadzonych tudzież nadużywanych. Przeciwnie, składało się to na całość spójną, wielowątkową, przemyślaną. Będącą tylko i aż (po raz kolejny) kawałem dobrej zabawy dla tych, którzy lubią się czasem wystraszyć.
Jeżeli zaś chodzi o zamieszczony poniżej trailer, to bardzo proszę, nie oglądajcie go, jeżeli macie niski próg tolerancji na horrory, bo nawet on potrafi porządnie wystraszyć.
Naprawdę.
Mówię poważnie: zastanówcie się dwa razy.
Mama
Wbrew pozorom nie była filmem rewelacyjnym ale w moim zestawieniu znalazła się z dwóch powodów: niestereotypowej a przy tym oddanej opiekunki dzieci, w którą ładnie wcieliła się Jessica Chastain (zdeklarowana pankówa jako jedyna osoba odpowiedzialna za bratanice swojego chłopaka? Dlaczego nie?) oraz postaci demonicznej, którą chyba każdy amerykański twórca przedstawiłby jako egocentryczną lub z gruntu złą ale nie... głęboko samotną. Do tego trzeba było koprodukcji kanadyjsko-hiszpańskiej i postkatolickiego rozumienia świata nadprzyrodzonego.
To dzięki nim tak dobrze zapamiętałam Mamę.
Komedia:
Królowie lata
Czas drastycznie zmienić klimat. :) I to pomimo faktu, że zbyt wielu dobrych komedii w tym roku nie widziałam: ostatni Straszny film jest poniżej wszelkiej krytyki nawet jak na tę serię, Millerowie mnie znudzili zamiast rozbawić zaś Stażyści mieli szansę stać się ciekawym filmem pomimo bycia dwugodzinną reklamą Google ale całkowicie ją zmarnowali. Na wiedźmo-komediowym placu boju pozostali więc świetni Królowie lata, którzy formalnie są raczej komediodramatem.
Przepis na ten film jest prosty i stary jak świat: oto dwóch nastolatków ma dosyć życia oraz reguł wymyślonych przez dorosłych, więc przy okazji końca roku szkolnego postanawiają uciec z domów i na odkrytej w głębi lasu polanie wybudować swój własny dom, gdzie panować będą ich zasady. Jeszcze tylko dołączy do nich trzeci, nikomu bliżej nieznany chłopak, o którym powiedzieć "dziwak" czy "ekscentryk" to zdecydowanie zbyt mało i - zaczyna się jazda! :) Z jednej strony nasi bohaterowie poszukują swojego sposobu na życie z dala od cywilizacji, z drugiej obserwujemy reakcję ich rodzin, zmagających się z nagłym zniknięciem synów.
Z czasem klimat opowieści się zmienia, akcenty powoli ale systematycznie przesuwają się od umowności i lekkości komedii ku powadze dramatu a wszystko to pokazano z wielkim wyczuciem całej ekipy [od scenarzysty i reżysera po specjalistów od scenografii czy charakteryzacji] oraz intuicją młodych aktorów. Sympatyczny lekko-ciężki i słodko-gorzki film o dojrzewaniu.
Dramat:
Chce się żyć
Trochę się tego filmu bałam, spodziewając się ujrzeć kolejny odcinek telewizyjnego cyklu Okruchy życia [kilka lat temu było coś takiego w TVP, o ile dobrze pamiętam] ze scenariuszem usiłującym manipulować moimi emocjami (zazwyczaj nieudolnie, ponieważ najczęściej odczuwałam coś przeciwnego zamierzeniom twórców) i wcisnąć mi opowieść fatalnie wykonaną pod względem merytorycznym oraz technicznym. Pomyliłam się całkowicie!
Chce się żyć okazało się bowiem historią opowiedzianą w sposób prosty ale poruszający, angażujący widza od pierwszych minut, sprytnie przeplatający emocjonalny ciężar historii niepełnosprawnego bohatera i jego (nie)relacji z otoczeniem wyważonymi dawkami humoru. Jednak tym, co najbardziej ujęło mnie w dziele Michała Pieprzycy to brak taniej ckliwości, której tak się obawiałam: życie jest jakie jest i trzeba cieszyć się tym, co mamy. Tak po prostu. Nie łamać się - a nawet jeśli czasem łamać, to po chwili się podnosić. I podążać dalej. Bez tandety i naiwności, za to z dużą ilością światła; tego wewnętrznego ale też zewnętrznego, będącego zasługą Pawła Dyllusa. :) A Dawid Ogrodnik w roli Mateusza to już w ogóle jedno wielkie och i ach! ;)
Przeszłość
Ludzie łączą się w pary, zakładają rodzinę a potem niekiedy się rozstają. Tylko dlaczego? Jak ta decyzja wpływa na życie ich oraz ich bliskich i co do niej doprowadziło? Jak będzie potem? Filmów psychologicznych usiłujących wyjaśnić nasze pogmatwane rozumowania oraz zakręty w życiorysie jest całe multum. Choć sporo z nich doceniam, nie potrafię oglądać produkcji z tego gatunku, zbytnio mnie nużą. Trzeba talentu artysty pokroju Asghara Farhadiego, bym mogła skupić się na psychologicznie ciężkiej opowieści o ludziach zupełnie bezinteresownie raniących siebie nawzajem.
Jednak reżyser i scenarzysta w jednej osobie odwalił tu tylko część roboty; spora część moich zachwytów obejmuje też fenomenalną trojkę odtwórców głównych ról: Bérénice Bejo, Alego Mosaffę oraz Tahara Rahima, odtwarzających swoje postaci z zaangażowaniem oraz psychologiczną prawdą. "Kupiłam" tę opowieść z całym dobrodziejstwem inwentarza choć wiedziałam, że będzie długo dręczyć moje myśli.
Biografia:
Papusza
Wszyscy znamy stereotypy dotyczące Cyganów, wielu z nas wciąż w nie wierzy i przekazuje dalej, mylnie nazywając Romów Rumunami. Sama przecież pochodzę z miasta, które podczas ostatniego listowego maratonu Amnesty International, poświęconego obronie łamanych praw człowieka zyskało w świecie wątpliwą sławę jednego z adresatów owych apeli, wysyłanych właśnie w sprawie koczujących w we Wrocławiu Romów.
Papusza urodziła się ponad sto lat temu, sławę zyskała w pierwszych latach PRL-u ale od jej czasów w stosunkach między Polakami etnicznymi a Romami dużo się nie zmieniło. Historia genialnej poetki moim zdaniem opowiada o jednym z wielu powodów tej wzajemnej niechęci. Poznajemy bowiem przedstawicielkę społeczności, dla której maksymalna możliwa izolacja od otoczenia stała się powodem do dumy; przedstawicielkę na tyle nietypową, że pragnącą od życia "czegoś więcej", obdarzoną wielkim talentem, który bez zaangażowania Jerzego Ficowskiego (oraz Juliana Tuwima) dziś żyłby jedynie w romskiej pamięci - a i to niekoniecznie. I właśnie za te pragnienia, za poetyckie ambicje przyszło Papuszy zapłacić okrutną dla niej cenę. Być może zbyt wysoką.
Czarno-biała opowieść Krzysztofa Krauze i Joanny Kos-Krauze pozwala nam wejść głęboko w klimat cygańskiego taboru oraz mentalność tworzących go ludzi. Czujemy życie i fatum pulsujące gdzieś tuż pod powierzchnią zdarzeń, przenikające się przeciwności, na które nałożono opowieść o życiu pewnej dziewczyny, potem kobiety, która po prostu musiała pisać, przelać własną duszę w wiersze.
Mam wrażenie, że gdyby Papusza była filmem kolorowym łatwo dałoby się zarzucić jej kicz, tak energetyczną i nostalgiczną, łagodnie pogodną ale też smutną i straszną jednocześnie jest historią, tyle przeplata się w niej emocji. I gdyby rolę tytułową zagrał ktoś inny niż Jowita Budnik bardzo możliwe, że nie zauważyłabym, jak bardzo poetka odstawała od swoich pobratymców, będąc jednocześnie nieodrodną ich córką.
Cudowny, piękny film.
Wyścig
Historia dwóch kierowców Formuły 1 z pozoru nie wygląda na film, który mógłby przypaść mi do gustu [umówmy się: żaden film o motoryzacji nie zachęci mnie do seansu samą tylko obietnicą ryku silników :> ]. A jednak chciałam obejrzeć Wyścig jako historię dwóch osób o skrajnie różnym podejściu do życia. Brytyjczyk James Hunt spalał się intensywnie (i, jeśli wierzyć informacji z końca filmu, zgasł zdecydowanie zbyt szybko), flirtując z każdą kobietą i każdym ryzykiem w zasięgu jego wzroku, pędząc ku nim niczym ćma do światła: more action, more fun! Jednak ciężki wypadek dotknął jego największego sportowego rywala, Nikiego Laudę, skupionego na celu, wycofanego introwertyka, przedstawionego jako człowieka chłodnego a nawet wyniosłego. [Tu poniekąd-dygresja: w jednej z recenzji Wyścigu przeczytałam, że podobno o wiele łatwiej przychodzi nam lubienie Hunta aniżeli Laudy. Co za bzdura! Mnie ten lekkomyślny i krótkowzroczny błazen najczęściej irytował, za to od razu poczułam rodzaj więzi z Laudą, w którym rozpoznałam sporo z mojego własnego charakteru]. Chris Hemsworth i Daniel Brühl całkiem nieźle poradzili sobie ze swoimi postaciami, pierwszy z nich chyba nawet lepiej. ;)
Wyścig to historia dwóch różnych osobowości oraz odmiennych życiowych wyborów, które jednak w najważniejszym dla fabuły punkcie kręciły się wokół jednego celu: namiętności do wyścigów tak wielkiej, że ocierającej się o szaleństwo. Oraz uznania dla przeciwnika niezależnie, czy darzymy go przy okazji sympatią, czy niekoniecznie. ;)
Fantasy:
Hobbit: Pustkowie Smauga
A gadajcie sobie co chcecie! Kiedy Peter Jackson zabiera mnie do Śródziemia, zaczynam zachowywać się jak dziecko przed swoją pierwszą długą podróżą. ;) Co znaczy, że nawet nie ma co marzyć o chłodnym, obiektywnym spojrzeniu na jego filmy. Z Pustkowiem Smauga nie było inaczej. Tym bardziej, że nie spodziewałam się zobaczyć filmu przed 2014 rokiem ale skoro znalazłam bilety pod choinką... ;) Miałam zatem najprawdziwszą Unexpected Journey. ;) Jednak wróćmy do środkowej części Hobbiciej trylogii.
Przygoda w Śródziemiu jest szałowa! Thorin mniej jednoznaczny za to bardziej niepokojący, Thranduil piękny i wyniosły [niczym stereotypowy elf w krasnoludzich porzekadłach, o ile takowe istnieją; a znając tę rasę istnieją na dwieście procent ;) ], Bilbo powoli dojrzewający do misji, która okazuje się czymś znacznie poważniejszym, aniżeli przygodą z dreszczykiem a smok... smok! Smok jest najpiękniejszym przedstawicielem swojego gatunku od czasów Ostatniego Smoka i Draco, mówiącego głosem Seana Connery'ego [trzeba Wam wiedzieć, że Smaug głos ma od Draco jeszcze piękniejszy]. :D Poza urodą cechuje go również buta oraz zły charakter, aż nadto dobitnie dające nam do zrozumienia, z kim owo stworzenie jest powiązane i jaką grozę przepowiada.
Nie opisałam jednak nawet połowy wrażeń i emocji związanych z seansem Pustkowia Smauga. Po więcej zgłoście się do kin! ;)
Komedia romantyczna/romans:
Dzień w Middleton
No i tu klops, ponieważ nie oglądam zbyt wielu filmów mieszczących się w tej kategorii. Przez jakiś czas myślałam, że do grona romansowych faworytów dołączy także rekomendowana mi francuska Wspaniała, jednak film ten zawiódł mnie na całej linii. Ostał się więc jedynie Dzień w Middleton, czyli Vera Farmiga i Andy Garcia, którzy poznali się przy okazji dni otwartych uczelni, w której zamierzają studiować ich dzieci a następnie oddzielili się od reszty wycieczki i ruszyli w samotną podróż po kampusie, stopniowo dowiadując się o sobie oraz więcej, od niechęci zmierzając ku sympatii i może czemuś poważniejszemu...?
Sympatyczna, pełna ciepła i nostalgii opowieść o tym, co przydarzyło się dwójce osób w średnim wieku podczas jednego słonecznego dnia. :) Dzieło może i pozbawione błysku geniuszu ale za to z dużą dozą sympatii do bohaterów.
Dokumentalny:
Rezolucja ONZ nr 1960
"Brak możliwości rozładowania napięcia seksualnego wśród żołnierzy frontowych jest bardzo frustrujący i może prowadzić do zachowań skrajnych, których przykładem może być plaga gwałtów, rozpętana przez czerwonoarmistów w Niemczech w 1945 roku " - z podobnym myśleniem w Polsce spotykam się powszechnie, nawet w poważnych opracowaniach naukowych. Żołnierze podążający wgłąb wrogiego terytorium gwałcą, "bo im się baby chce" i za bardzo nie mają jak rozładować pobitewnych emocji. Gówno prawda!
Żołnierze podążający wgłąb wrogiego terytorium gwałcą, bo to najtańszy i najprostszy sposób jednoczesnego poniżenia wroga oraz kontroli nad jego ludem: tej bliskiej, za pomocą terroru napaści seksualnej oraz długofalowej, płodząc dzieci mające w przyszłości samym faktem swego istnienia przypominać o minionej hańbie. Tej kwestii społeczność międzynarodowa długo nie chciała zauważyć, choć korelacje między przemocą wojenną i przemocą seksualną występują niemal od zawsze. Trzeba było dopiero zdobyczy dwudziestowiecznego feminizmu, aby cierpiącym poniżenie osobom pokrzywdzonym gwałtem wojennym przyznano status ofiar, zaś ich gwałcicieli oficjalnie uznano za zbrodniarzy wojennych. Jednak w ustawodawstwie niczego nie można załatwić na piękne oczy i nawet najbardziej poruszająca opowieść pozostaje tylko opowieścią. Potrzeba faktów: dowodów, świadków oraz odwagi, by mówić o prawdopodobnie najbardziej traumatycznych chwilach swojego życia z podniesionym czołem. Żeby zaś zdobyć takowe zeznania, należy wykazać mnóstwo taktu, stanowczości i jeszcze więcej cierpliwości. Zadania doprowadzenia do uznania przez Radę Bezpieczeństwa ONZ wojennych przestępstw seksualnych za zbrodnię ludobójstwa i jako taką - za przestępstwo nieulegające przedawnieniu podjęła się wysłanniczka Narodów Zjednoczonych, Margot Wallström. O staraniach jej współpracowników, jej samej oraz wolontariuszy wielu światowych organizacji związanych z pomocą ofiarom wojennych gwałtów, opowiada właśnie Rezolucja ONZ np 1960, znana także jako Wallströms Resolution. [W Polsce można ją było obejrzeć w połowie roku 2013 na kanale Planete +].
Animacja/krótkometrażowy:
Warszawa 1935
Rety, żeby obejrzeć ten film, musiałam kogoś zabić! [Oczywiście żartuję ale bardzo ograniczona dostępność oraz żadna, dosłownie żadna dystrybucja animacji z roku 2011 zmusiły mnie do iście karkołomnych zabiegów, abym mogła wreszcie ją poznać. Udało się dopiero we wrześniu tego roku. ;) ] Jednak warto było.
Ponieważ żyję w mieście, które ostatnie miesiące drugiej wojny światowej zmieniły w dymiące morze zgliszczy i najprawdziwszego urbanistycznego upiora; jednak zdaję sobie sprawę, że Breslau na swój los niejako zasłużyło (choć z powodzeniem mogło go uniknąć ale mniejsza o to), Warszawa jednak została niemal starta z powierzchni ziemi tylko dlatego, iż sprawiała swoim okupantom "troszeczkę" zbyt dużo kłopotu. ;) A po wojnie zamiast prawdziwej odbudowy czekała ją dekonstrukcja i próba zamiany w potworka na wzór miast radzieckich. Z Warszawy przedwojennej, z miasta, nad którego urodą rozwodziło się wielu, zostało kilka symboli. Co ważniejsze budynki, Łazienki, których nie sposób zaorać i zabudować blokami oraz parę innych miejsc, które warszawiacy z pewnością kojarzą nieporównanie lepiej, niż ja. Jedak to wszystko, co świadczy o prawdziwym duchu miasta, czyli kwartały ulic, kamienice, parki i skwery, charakterystyczne punkty na mapie codziennych tras jego mieszkańców - to wszystko podległo najpierw zniszczeniu a po wojnie: ścisłej cenzurze komunistów. Jedyne, co nam po "tamtej" Warszawie zostało, to jej współczesny, nieporadnie i mozolnie odtwarzany kikut oraz garść fotografii czy nagrań filmowych. Właśnie dzięki nim Tomaszowi Gomole udało się zrealizować tę magiczną, fascynującą podróż w przeszłość.
Świteź
"Ktokolwiek będziesz w nowogródzkiej stronie,
Do Płużyn ciemnego boru
Wjechawszy, pomnij zatrzymać twe konie,
By się przypatrzyć jezioru."
Kto chodził do polskiej szkoły z pewnością świetnie kojarzy utwór, rozpoczynający się od takich właśnie słów [jeżeli ktoś przypadkiem do polskiej szkoły chodził ale nie kojarzy, to niech lepiej się nie przyznaje, bo za ignorancję stąd przepędzę i na dokładkę poszczuję stadem jaszczurek bojowych! ;] ]. W roku 2011 Kamil Polak stworzył do słów ballady Mickiewicza oraz muzyki Iriny Bogdanowicz krótkometrażową animację, w której rzeczywistość z przełomu XVIII i XIX wieku spotyka nagle widma z odległej średniowiecznej przeszłości. Oczami młodego chłopca (nastoletniego Adama Mickiewicza?) i jego nadprzyrodzonej "przewodniczki" obserwujemy, jak po raz kolejny odtwarzana jest dramatyczna historia najazdu Rusinów na miasto Świteź oraz cudowne ocalenie (?) jego mieszkańców.
Historia miasta, jego obywateli oraz najeźdźców ukazana została z werwą i magią, która wciąga nas bez reszty. Jaka szkoda, że Świteź tak szybko się kończy!
I to chyba wszystko. :) Co prawda planowałam pochylić się także nad serialami, które miały premierę w roku 2013 a które wzbudziły moje zainteresowanie ale w tej chwili jestem na to zbyt zmęczona [uwierzcie, nie chcecie wiedzieć, ile godzin zajęło mi przygotowanie niniejszego wpisu ;) ]. Pozwólcie więc, że tylko wspomnę Hannibala, Broadchurch, Sleepy Hollow, Masters of Sex oraz Almost Human. Wszystkie są w swojej klasie świetne, zatem z całego serca Wam je polecam. :)
Rok 2013 uważam więc za zamknięty, aczkolwiek niekoniecznie z perfumowego punktu widzenia. ;)
___
Dziś (a raczej wczoraj) była Ambre Noire od SSS.
* * *
Wszystkim Wam natomiast życzę ostatnich godzin starego roku spędzonych w taki sposób, jaki lubicie najbardziej z tymi, bez których nie wyobrażacie sobie tej chwili. I w ogóle samych dobrodziejstw losu na rok 2014! Łutu szczęścia, niezniszczalnego zdrowia oraz nadziei, która nigdy nie umiera.
Wszystkiego, czego sami byście sobie życzyli! :)
P.S.
Źródła ilustracji:
1. http://www.elle.com/news/beauty-makeup/new-perfumes-from-jimmy-choo-dries-van-noten-chanel-dolce-gabbana
2. http://hdw.eweb4.com/wallpapers/6337/
Suuuper pomysł na podsumowanie! ;P
OdpowiedzUsuńKto wie, może dzięki temu łaskawszym okiem spojrzę na kilka pozycji? ;)
A na Pustkowiu Smauga też wylądowałam zadziwiająco wcześnie, bo w drugi dzień Świąt; skutkiem koleżanki i jej głębokiego przekonania, że "ona musi już, natychmiast". Cóż, nie trzeba było mnie długo przekonywać :P
I wyznam, że moje podejście do rzeczonego dzieła jest zadziwiająco podobne; jeszcze przed obejrzeniem pierwszej części nastawiałam się, że obejdzie się bez większych emocji, spokojnie, na chłodno... Ech, po kilku, może kilkunastu minutach złapałam się na tym, że po prostu siedzę i gapię się w ekran z dziecięcym zachwytem w oczach i szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy. Koniec, po raz kolejny przepadłam na amen ;P
I niech do Wiedźmy trafią rykoszetem jej własne życzenia, bo ujęła wszystko tak, jak trzeba ;)
Prawda, że genialny? ;P
UsuńSpojrzeć i obejrzeć na pewno warto - najwyżej się wyśpisz, co też może być niewątpliwą korzyścią. ;)
Znam to uczucie, że "człowiek musi, inaczej się udusi"; zazwyczaj bywa wstępem do świetnych przeżyć oraz miłych wspomnień. :) Na pierwszą część Hobbita czekałam równie niecierpliwie, co na drugą, ponieważ przeczuwałam, co reżyser chce osiągnąć stworzeniem trylogii [na marginesie: imo to ciekawy pomysł na kryzysowe czasy. Ostatecznie byle ciul potrafi stworzyć pokrzepiającą historyjkę o dobrym zakończeniu - ale pokazać, że mała stabilizacja też może być dobra aczkolwiek złudna (i przy okazji opowiedzieć o narodzinach zła) to już jest sztuka]. Ale to przecież szczegóły; grunt, że znowu było się Śródziemiu! :D
Dzięki za życzenia. ;) Oby spełniły się nam wszystkim.
he he przewrotna istoto... :) nie ukrywam, że jestem trochę rozczarowany odstępstwem od wątku przewodniego, bo bardzo liczyłem, na możliwość skonsultowania własnego widzimisię... nie rozumiem też czemu świadomie ignorujesz główny nurt, skoro coraz częściej pojawiają się tu koncepty mogące teoretycznie kojarzoną z topową jakością niszę, najzwyczajniej w świecie zawstydzić... znalazłem kilka takich premier w mijającym roku i mam nadzieję, że to nie chwilowy kaprys, będący dziełem przypadku, a stały trend... w dzisiejszych czasach nie wszystko jest niszą co do miana niszy aspiruje - bo o przynależności do grupy zadecydował biznesplan producenta i misternie zbudowana wokół marki otoczka, którą najłatwiej obala konfrontacja rzeczywistości z dopieszczonym w każdym detalu dossier... w moim odczuciu granica niszy i mainstreamu jest równie płynna co sztuczna i marek potrafiących obronić swą niszową pozycję, za pomocą wianuszka cnót i przymiotów dotąd z nisza kojarzonych jest coraz mniej... to coraz częściej biznes a nie pasja, a w biznesie nie ma miejsca na szczytne idee i sentymenty... i właśnie dlatego pojawienie się każdej perełki w szeregach bardzo trudnego segmentu selektywnego - nieodmiennie mnie cieszy i wzbudza nadzieję, na lepsze olfaktoryczne jutro... szczególnie, że w kategorii tzw. murowanych niszowych pewniaków, coraz częściej próżno szukać legendarnej inwencji, jakości i bezkompromisowej odwagi w kreacji, coraz częściej zarzucanej w imię pogoni za modą i sukcesem rynkowym... mnie osobiście nisza coraz częściej rozczarowuje, zwłaszcza w kontekście owczego pędu za oudomanią, czyli pogoni za łatwym pieniądzem... mam nadzieję, że nie zanudziłem... :)
OdpowiedzUsuńUważaj, więcej takich reakcji a na podobne złudne wpisy będziecie mogli liczyć częściej. :P
UsuńNatomiast co do reszty: czytaj proszę ze zrozumieniem: "Ponadto przez kawałek roku świadomie ignorowałam pachnidła z głównego nurtu". Ignorowałam - czas przeszły. ;)
I to był raczej foch, powodowany zniechęceniem wobec popularyzacji miernoty oraz kierowania się wyłącznie kwestiami finansowymi przez marki głównego nurtu. Choć oczywiście masz rację, że podobne praktyki coraz częściej spotykamy w konwencjonalnie rozumianej niszy (o tym zresztą tez kiedyś pisałam); ponadto chwilę po tym, jak zrezygnowałam z wizyt w Seforach i Daglasach, na ich pólkach zaczęły pojawiać się perełki lub wody "tylko" porządne, jak męska Bottega Veneta, damskie i męskie Rouge Bunny Rouge, Si Armaniego, Encre Noire Sport, Modern Muse od Estée Lauder, dwie wody od L'Occirane, z których recenzjami grzebię się od dwóch tygodni: Ambre & Santal i Fleur d'Or & Acacia, trojaczki od Michaela Korsa także są znośne... Jak zwykle w podobnych przypadkach. :]
Więc dałam sobie spokój i przeprosiłam się z mainstreamem, czego dowód także można było znaleźć na moim blogu, choćby przy okazji recenzji Aniołów Muglera. :)
Aha: świetny jest jeszcze Sir Avebury. Jak mogłam o nim zapomnieć? :)
UsuńZ filmów, o których piszesz, widziałam World Z (rozczarowujący), Obecność (taki sobie), Mama (podobał mi się - taki sentymentalny) i Olimp w Ogniu (niezły).
OdpowiedzUsuńNatomiast moim niekwestionowanym królem jest Tylko Bóg Wybacza - z rewelacyjną Kristin Scott Thomas a la Donatella Versace i niesamowicie sugestywnym nastrojem. Film okrutny, gdzie sen (wizja?) miesza się z jawą, jak u Lyncha. Duże wrażenie zrobił na mnie Labirynt - świetna gra!
Komedią - dramatem, który mnie i mojego męża urzekł, był ostatni film z Gandolfinim (mogę robić błędy - to przepraszam) - genialnie zagrany, bardzo prawdziwy i po prostu piękny - Ani Słowa Więcej. Sympatyczne Najgorsze Najlepsze Wakacje też utkwiły mi w pamięci.
teraz czaję się na Kamerdynera i Wilka z Wall Street.
Pomysł na podsumowanie świetny! Uwielbiam podsumowania - mnie też to czeka w Brulionie. Posumowanie obrazkowe.
Wiesz.. mnie się wydaje, że w przypadku popularnych filmów kluczowa jest kwestia nastawienia: idąc na Wojnę Światową Z spodziewałam się kretyńskiego filmu o zombie, okraszonego akcją i być może absurdalnym humorem, takiego jakich wiele - a dostałam całkiem porządne kino sensacyjno-katastroficzno-medyczne (o ile tylko odrzucimy uprzedzenia wobec najbardziej nieprawdopodobnego wątku scenariusza; zresztą... czy wiek temu za absurdalną fikcję nie uznano by epidemii choroby, która niszczy cały układ odpornościowy człowieka? ;) ). Z Obecnością miałam tak samo: wybierałam się na horror zawieszony gdzieś pomiędzy oldschoolowymi klimatami Egzorcysty z Duchem a cyklem Paranormal Activity a finalnie dostałam cudowną, popkulturową grę z klasycznymi wątkami gatunku, coś zawieszonego na skraju pastiszu ale też ani razu go nie przekraczającego. Cholera, chwilami naprawdę się bałam!
UsuńTylko Bóg wybacza zignorowałam z powodu przesytu filmowymi psychologizmami (akurat obejrzałam Przeszłość i miałam dosyć) ale nawiązaniem do Lyncha zaintrygowałaś mnie na dobre. :) Teraz trzeba będzie się rozejrzeć. Ani słowa więcej nawet chciałam obejrzeć; nie wiem, czemu w sumie zrezygnowałam ale to też jest, mam nadzieję, do nadrobienia. :) Najlepsze najgorsze wakacje przegrały u mnie z Królami lata (mogłam niestety wybrać tylko jeden film).
Wilk z Wall Street i mnie ciekawi, w odróżnieniu od Kamerdynera, który jest podobno kolejną zmarnowaną okazją na ciekawy film. Oprócz nich czekam także na Ratując pana Banksa o tym, jak wytwórnia Disneya ekranizowała Mary Poppins a także na 12 Years as a Slave. Oba filmy w kinach od końcówki stycznia.
Nastawienie jest faktycznie bardzo ważne - czy w moim przypadku aż kluczowe? Chyba jednak nie.
UsuńMam za sobą wiele horrorów, na których chciałam się bać - i rozczarowały mnie czerpaniem z różnych gatunków, z pastiszem w roli głównej. Gdybym o tym wiedziała wcześniej, wybrałabym co innego. Jednak Mama była ok.
Po "Tylko Bóg wybacza" spodziewałam się filmu mi obcego - a tu sam miód, możnaby rzec.
Na Obecności się nie bałam - i w ogóle w 2013 r. w kinie się nie bałam wcale, co dla mnie, miłośniczki tego rodzaju emocji (podczas seansu!) jest beznadziejne.
Świetne i zaskakujące podsumowanie! Po tytule byłam przygotowana na przegląd perfum,a tu proszę jaka niespodzianka! Większość tytułów, które opisałaś, wcześniej nie znałam, ale Twoje opisy są tak zachęcające, że planuję pod koniec tygodnia wycieczkę do videoteki. Jeśli chodzi o "Hobbita" - mam podobnie. Nie mogąc się doczekać premiery, wylądowałam w kinie już w Święta. I ku zdziwieniu całej rodziny, aż przebierałam nogami z niecierpliwości na świątecznym obiedzie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię i życzę Ci pachnącego Nowego Roku :)
Ha! Powiem Ci jeszcze, ze nawet fotkę premierowych perfum z 2013 roku znalazłam tylko po to, aby zwieść osoby wchodzące po blogrollach uwzględniających miniatury fotografii z postu, takich jak Twój czy mój. ;> Krótko mówiąc: strollowałam własnych czytelników. :D I, jak napisałam Piratowi u góry, spodobało mi się to!
UsuńPrzebieranie nogami w oczekiwaniu na seans Hobbita powinno być całkowicie usprawiedliwione; żebyś tylko widziała mnie jadącą do Wrocławia 27 grudnia! ;))
Dziękuję za życzenia; wszystkiego pachnącego i Tobie! :)
Widziałam dziś "Wyścig" i średnio mi się podobał, może dlatego, że jestem niezmotoryzowana :)
OdpowiedzUsuńDla mnie premiera roku - "Blue is the warmest color", za doskonale naszkicowane psychologiczne portrety bohaterek.
Wszystkiego naj!
Też jestem niezmotoryzowana i nawet więcej: temat motoryzacji śmiertelnie mnie nudzi jednak Wyścig przypadł mi do gustu. Przede wszystkim postaciami dwóch zupełnie różnych charakterów; choć to prawda, że w fotel nie wbijał. Prawdę mówiąc, zdecydowałam się umieścić go w zestawieniu także dlatego, iż w 2013 roku nie widziałam zbyt wielu dobrych filmów biograficznych. Części nie widziałam w ogóle aczkolwiek nie z własnej winy (jak np. Wałęsy). ;)
UsuńBlue czy tez Życie Adeli kompletnie mi umknęło. Może kiedyś nadrobię. :)
I Tobie życzę samych sukcesów!
Wzajemnie . Wszystkiego dobrego.
OdpowiedzUsuńDziękuję. Tobie również wszystkiego najlepszego!
UsuńNapisałam do Ciebie maila droga wiedźmo :)
OdpowiedzUsuń