Za kilka godzin na niebie rozbłyśnie pierwsza gwiazda a my zaaferowani, wystrojeni, wypachnieni, odświętni, może nawet odrobinę stremowani, będziemy łamać się opłatkiem, składać sobie życzenia oraz razem z najdroższymi nam osobami spożywać uroczystą kolację, stworzoną z potraw niespotykanych w naszym codziennym menu, ze składników magicznych, mających - jak wierzyli nasi przodkowie - stanowić pomost pomiędzy naszym światem a zaświatami: z ryb, grzybów, maku, miodu... Później pokolędujemy, rozdamy sobie prezenty i zajmiemy się mniej lub bardziej ożywionym życiem rodzinnym, zaś o północy nasze zwierzęta przemówią ludzkim głosem i biada osobie, która przypadkiem je usłyszy! Bo na kolejną Wigilię Bożego Narodzenia w ogóle nie ma już co liczyć. ;) Czas tradycji, marzeń, nadziei.
Albo i nie. Może Wasza Wigilia wygląda zupełnie inaczej? Może nie jesteście chrześcijanami [albo chrześcijanami obrządku wschodniego ale wtedy zgłoście się za dwa tygodnie ;) ] a wieczór wigilijny to dla Was wstęp przed dwoma dniami ustawowo wolnymi od pracy, coś jak dodatkowy piątek na samym początku tygodnia? ;) Wówczas bardzo możliwe, że nadchodzący wieczór traktujecie jak okazję do błogiego, absolutnie usprawiedliwionego lenistwa w takim towarzystwie, jakie jest najmilsze Waszemu sercu; wtedy możecie po prostu bardziej świadomie cieszyć się pięknem, jakiego doświadczamy każdego dnia lecz nie zawsze mamy czas lub ochotę aby je dostrzec. Robić, co tylko zechcecie: imprezować do upadłego, cieszyć się romantycznym wieczorem sam na sam z ukochaną osobą lub też z rodziną tudzież przyjaciółmi przyrządzić i zjeść kolację złożoną z Waszych ulubionych smakołyków a potem urządzić wieczór karaoke/maraton filmowy/partyjkę pokera... Dla każdego coś miłego. :) Lecz co ja Wam będę mówić, przecież sami wiecie to najlepiej!
W każdym razie: cokolwiek będziecie dziś wieczorem robić, nieważne kim jesteście i o czym marzycie, spójrzcie wszyscy w niebo. Spójrzmy razem.
Niezależnie od tego, co lub kogo spodziewamy się na nim ujrzeć bardzo możliwe, że po naszych głowach przemknie najpiękniejszy banał na temat nieskończoności Wszechświata albo niesłychanej cudowności/ zbiegu okoliczności, jakim jest życie na naszej planecie oraz my sami. Jak to możliwe, że zaledwie półtoraprocentowa różnica w DNA przesądza o tym, kto urodzi się szympansem a kto człowiekiem? Czy w ogóle potrafimy sobie wyobrazić, że gdyby Słońce nagle zgasło - po prostu, jak żarówka - to na Ziemi zauważylibyśmy to dopiero po ośmiu minutach od zdarzenia? Czy to, że wszelkie nadzieje, rozterki, rozkosze i bóle szarpiące trzewiami Tristana i Izoldy, Romea i Julii, Scarlett i Rhetta tudzież rodziny Mostowiaków albo nasze własne daje się sprowadzić do jednej nazwy: fenyloetyloamina oraz wzoru chemicznego: C8-H11-N, okazuje się wiadomością bardziej budującą czy przygnębiającą? Jak zareagowalibyśmy, gdyby jutro okazało się ponad wszelką wątpliwość, że "gdzieś tam, u góry" żyją istoty co najmniej równie inteligentne co my; czy zmieniłoby to cokolwiek w naszym życiu? Skąd w ogóle na naszej planecie wziął się pierwiastek życia? "Kto z gwiazdozbioru Vega patrząc na Ziemię zgadnie, kto pierwszy był człowiekiem, kto będzie nim ostatni?"
Czy zadajecie sobie podobne pytania? Jak często?
Nie chcę Was przypadkiem obrazić ale biorąc pod uwagę coraz szybsze tempo życia oraz zaaferowanie społeczeństwa globalnej wioski dobrami do konsumpcji, raczej nie dzieje się to zbyt często lub też porzucamy rozważania zdecydowanie zbyt łatwo, zniechęcając się niemożnością szybkiego obmyślenia konkretnej, jednoznacznej odpowiedzi. Może więc warto ćwiczyć w sobie chęć filozofowania, choćby miało dotyczyć równie prostych pytań, jak przytoczone powyżej...?
Wówczas zresztą na pewno okazałoby się, iż wcale nie są one ani takie proste ani naiwne, jak początkowo może się zdawać.
Ech, strasznie dziwny i pokręcony jest ów wstęp do dzisiejszej recenzji, nawet jak na moje możliwości. ;) Zresztą czy to nie jest przykład hipokryzji z mojej strony - w opisie perfum popularnych i wciąż obecnych w bodaj każdej perfumerii, czyli jakby nie patrzeć dobra konsumpcyjnego, zachęcać do zwalczania konsumpcjonizmu oraz wiecznej pogoni poprzez filozofię, niechby nawet w wydaniu pop? Tak pewnie mogliście sobie pomyśleć.
Mnie samej przyszło to do głowy dopiero podczas pisania poprzedniego akapitu co, jak sądzę, dobitnie mówi o moim stosunku do perfum. Ostatnio bowiem coraz rzadziej myślę o nich jako o produkcie handlowym, gadżecie do posiadania, o czymś, co można traktować identycznie jak buty albo tusz do rzęs. Może świadczy to o mojej przynależności do pierwszego świata, który już nawet nie zauważa, że konsumuje, trawi i wydala, nie wiem. Na pewno jednak wiem, iż perfumy (flakony, odlewki czy próbki) traktuję jak książki, płyty albo bilety do kina bądź na koncert - bez pieniędzy nie będę miała możliwości biernego uczestnictwa w wydarzeniu kulturalnym, bez uczestnictwa biernego nie będę w stanie udzielać się w sposób bardziej czynny, choćby na łamach tego blogu. Perfumy to Sztuka. Nie kosmetyki, nie gadżety modowe ale dokonania artystyczne, do tego podążające śladem starszych gałęzi sztuki i powoli wychodzące spod zaborczej kurateli mecenasów; ostatecznie niewielu dziś pamięta, na czyje zlecenie powstał Dawid Michała Anioła lub Mona Lisa Leonarda da Vinci, kto opłacał wielkich kompozytorów albo dzięki czyjemu wsparciu Gutenberg mógł wydrukować Biblię. Ten, kto płaci, ma dzieło dla siebie - przez jakiś czas - jednak to pamięć o twórcy jest nieśmiertelna.
Sztuka kwitnie dzięki mamonie ale też potrafi ją koncertowo wykiwać. ;) Tak właśnie postrzegam perfumy.
I dokładnie takiej przyszłości z całego serca życzę ich kreatorom! :)
Tym wyjątkowym - szczególnie mocno. Nie chciałabym, aby pamięć o Aniele Yvesa de Chiris oraz Oliviera Crespa zaginęła w nieskończonym zalewie informacji tudzież nowości. Dziełom magicznym umrzeć po prostu nie wolno.
Nie wolno!
Angel eau de parfum z roku 1992 magiczny jest z całą pewnością. To niejednoznaczny, baśniowo-mityczny eliksir, mogący jednym odebrać życie [a przynajmniej powonienie ;) ], innym zaś ofiarować je na długie, długie lata. Perfumy z innego świata, innej rzeczywistości.
A przynajmniej świata trochę starszego oraz trochę odmiennego od naszej rzeczywistości. Angel to pachnidło z czasów, kiedy piękne bajki, aby trafić prosto do serc słuchaczy, musiały być nieco przerysowane, nierzeczywiste ale zgodne z logiką gatunku, jednocześnie fascynujące i niepokojące, od czasu do czasu zabawne lecz zawsze trochę straszne; z epoki, gdy ludzie świadomi swojego rozwoju wciąż jeszcze starali się równać w górę zamiast w dół [i nie, stanowczo nie mówię o kwestiach finansowych], stawiając przed sobą kolejne wyzwania. Anioł powstał w roku 1992, kiedy popularne perfumy wciąż jeszcze nie wstydziły się pachnieć dorośle [czytaj: głośno], jakość w dalszym ciągu stawiano ponad ilością natomiast wampiry nie błyszczały w słońcu. Kompletnie inna rzeczywistość. ;>
Omawiany aromat pasował do niej znakomicie. :)
Współcześnie często podkreśla się wyjątkowość oraz przełomowy charakter Anioła; to, jak bardzo różnił się od ciężkawych orientali bądź hałaśliwych, nektarowo słodkich kwieciuchów lub to, iż to właśnie on rozpoczął modę na perfumy z grupy gourmand udowadniając przy okazji, że paczuli może być ulepowato wręcz słodkie i zapoczątkowując kolejny, mniej "oficjalny" trend na paczulowe oranżadki w rodzaju Flowerbomb od Viktora i Rolfa, One Million marki Paco Rabanne, Miss Dior Chérie, La Vie est Belle od Lancôme oraz wielu, wielu innych. To wszystko prawda. Angel edp był przełomem, dziełem w swoim czasie niepodobnym do niczego, szokująco wręcz innym.
Kiedyś jednak pomyślałam, że to nie może być cała prawda. Że Anioła, w chwili premiery tak wyjątkowego oraz kuszącego egzotyką nowości, opisywały przynajmniej dwie cechy charakterystyczne dla najpopularniejszych perfum tamtego okresu: silna, nie kłaniająca się nikomu projekcja tudzież ślad zapachowy oraz dokładne, idealne wręcz przemieszanie nut, utarcie ich w moździerzu albo innej makutrze, całkowita reorganizacja ze zmianami w strukturach cząsteczek włącznie. ;) "Bierzemy jedno, drugie, trzecie i mieszamy je tak gorliwie, aż powstaje czwarte, zupełnie różne od swoich części składowych" - w taki sposób tworzono perfumy jeszcze kilkadziesiąt lat temu, układając z nich skomplikowane, wielopoziomowe struktury i dokładnie tak realizowany został Angel [przynajmniej takie mam wrażenie :) ]. Około dekadę po jego premierze ten sposób kreacji odszedł w niemal całkowite zapomnienie i dziś rzadko kiedy bywa praktykowany (o ile nie będziemy nie liczyć niszowych pachnideł tworzonych przez genialnych samouków pokroju Andy'ego Tauera lub Laurie Erickson), wyparty przez modę na perfumy świeże, lekkie, delikatne. I to właśnie z ich perspektywy tak jaskrawa wydaje nam się obecnie inność pierwszych perfum Muglera. Jednak to także nie jest prawda; nie cała.
Wieloznaczność Angela - o której napisano już tyle słów, że nawet teraz zastanawiam się, czy jest sens dokładać swoje trzy grosze - wynika przecież także ze sprzeczności, w które pachnidło uwikłano. Z tego, iż bajkowa, lejąca się, gęsta słodycz paczuli czekoladowego wraz karmelem i wanilią sąsiadować musi z wytrawnością alkoholowego słodu, suchą goryczą kumaryny, lodowo-zimnym roziskrzeniem helionalu a także paczuli niszowym, sucho-piwnicznym. Dokładnie tym, które wielu ludziom kojarzy się z zapachem śmierci.
I choć sama szczęśliwie nigdy nie należałam do osób, które aromat mrocznej strony Anioła przerażał, potrafię zrozumieć ich niechęć. Ostatecznie niewielu z nas ma dziś cierpliwość do perfum, które pachną tak jak im się chce, które najczęściej nie uznają naszych preferencji i, ze złośliwością świadczącą chyba o uzyskaniu przez pachnidło własnej świadomości, prezentują nam akurat nie to wcielenie, którego byśmy sobie danego dnia życzyli. Angela nie sposób zmienić, nie da rady go oswoić; można co najwyżej zaakceptować kapryśnika takim, jakim jest.
Kiedy kilka dni temu postanowiłam zafundować sobie ostatni przedrecenzencki test, miałam nadzieję na wcielenie niszowe oraz mroczne; z gryzącą suchością, orientalnym żarem kumarynowego popiołu, fluorescencyjnym błękitem zimnych ogni [to chyba jeden z nielicznych aromatów, który potrafi być zimny oraz gorący dokładnie w tej samej chwili]. Dostałam - ciepłego, łagodnie orientalnego, pastelowego puchatka z dużą ilością waniliowego budyniu posypanego wytrawnym, sproszkowanym kakao. :] Natomiast dziś, gdy miałabym ochotę na powtórkę gourmandowych wrażeń, ze zgięcia łokcia szczerzy się do mnie bardzo ostry i bardzo suchy, miodowo-paczulowo-piżmowy diablik. Niemożliwy ani do zmycia, ani do zignorowania, nawet w recenzenckiej ilości połowy "psiku" z atomizera. Wczepiający się w ludzką skórę z zachłanną namiętnością a często zaborczością, pozbawiony typowego otwarcia lecz z porażającą bezpośredniością [lub brutalnością; zależy, czy pachnidło lubicie czy nie ;) ] od razu przechodzący do sedna. Nieznający dyskrecji ale przy tym tak bardzo tajemniczy czy też skory do przebieranek, że wprost nie do uwierzenia! :) Gorący ale zimny, wstrętny a przy tym zachwycający, mroczny i niebiański, wulgarny lecz także wyrafinowany - oto perfumy prawdziwie oksymoroniczne, esencja sprzeczności.
Oto Anioł.
Dzieło, którego wielkości nie powtórzą już żadne inne perfumy [i tu uwaga, by nigdy nie mówić nigdy. ;) Kiedyś identycznymi słowy podsumowywano fenomen Chanel No. 5 a potem... pojawił się Angel! :D ], wyśmienite od początku do końca. Zachwycająca, oszałamiająca olfaktoryczna transcendencja.
Mrożąca krew w żyłach ale jednocześnie prowokująca serca do szybszego bicia. ;)
Błękitny błysk geniuszu.
Takim był, dopóki za sterami marki stał Thierry Mugler.
Rok produkcji i nos(y): 1992, Olivier Cresp oraz Yves de Chiris
Przeznaczenie: zapach skomponowany z myślą o kobietach, jednak od czasu premiery często i z powodzeniem noszony także przez mężczyzn. Charakteryzuje się projekcją o naprawdę ogromnej sile; z aurą tak gęstą, że uginającą się pod własnym ciężarem i zwijającą w długi ślad. ;) Z czasem oczywiście perfumy cichną nieco, otaczając ludzką sylwetkę dosyć ciężkim woalem.
Należy uważać z dawkowaniem, szczególnie w godzinach dziennej aktywności (lub starać się nie opuszczać domu przez godzinę od aplikacji pachnidła :) ). Poza tym nie przekażę innych zaleceń; nie mam do tego prawa jako zagorzała miłośniczka Anioła, z lubością używająca go w dowolnych porach dnia i roku [no dobrze, w czasie upałów najczęściej mnie odeń odrzuca; lecz już nie w przypadku dwudziestostopniowego ciepła!].
Trwałość: olbrzymia; od ponad dziesięciu godzin do ponad doby [na ubraniach Angel edp potrafi przetrzymać nawet ze dwa prania].
Grupa olfaktoryczna: gourmand-orientalna (oraz aromatyczna)
Skład:
Nuta głowy: owoce jagodowe, akord cytrusów, helional, miód
Nuta serca: czekolada, kumaryna, karmel, jaśmin, róża
Nuta bazy: paczuli, piżmo, wanilia
___
W tej chwili pachnę tym, o czym powyżej (w ilości testowej) ale za parę godzin wezmę prysznic i wskoczę w starego jak świat Shalimara w stężeniu eau de cologne, z odlewki z flakonu Poli. :)
* * *
Korzystając z okazji, chciałabym złożyć Wam wszystkim życzenia cudownych Świąt Bożego Narodzenia. Niezależnie od tego, co i dlaczego świętujecie, niech nadchodzący czas będzie dla Was okresem spokoju, uśmiechu, życzliwości dla świata i ludzi.
Oby zwiastował nam wszystkim zdrowie, pomyślność, nadzieję na lepsze jutro. Niech spełnią się Wasze zamiary oraz nadzieje, zarówno te oficjalne, jak i cichutkie, wypowiadane po kryjomu.
Bo przecież nigdy nic nie wiadomo... ;)
Życzę Wam pięknych, magicznych Świąt!
P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.justesublime.fr/angel-dream-machine-thierry-mugler/
2. http://www.pinterest.com/pin/573223858791895779/
3. http://www.designfloat.com/blog/2011/05/03/magical-realism-paintings-michael-parkes/
4. http://www.flickr.com/photos/mikegoldstein/2338204874/
6. http://www.etsy.com/listing/84416942/christmas-photography-holiday-decor?ref=tre-984962702-7
Wzajemnie , wszystkiego najlepszego i oby nadchodzący 2014 rok przyniósł spełnienie wszystkich marzeń także tych perfumowych
OdpowiedzUsuńDziękuję i wzajemnie. :) To bardzo ładne życzenia. ;)
UsuńPrzepiękny wstęp, rozwinięcie i zakończenie , powiem krótko odważyłam się sięgnąć po Angela trzy tygodnie temu, i nie wiem dlaczego się tak bała, jest cudowny i już na zawsze zagości na mojej toaletce:)Jeszcze raz gratuluję świetnego wpisu:)
OdpowiedzUsuńJej, dziękuję, nie wiem co powiedzieć [za nic nie zdradzę, że pisałam to po kawałku od kilku tygodni aż do "recenzji właściwej" ;)) ]. W każdym razie zrobiło mi się bardzo miło. :)
UsuńCo do Angela, to w ostatnich miesiącach przeszedł on wyraźną reformulację: ujęto mu sporo z niesławnej "trupiej nuty" i przytemperowano charakterek; sama opisywałam starą wersję. Więc bardzo możliwe, że wąchałaś już coś z nowszego rzutu, przygotowanego z myślą o świątecznych zakupach. Choć prawdopodobieństwo, że gdzieś czekał na Ciebie starszy tester, jest (póki co) nadal wysokie. :)
Wiedźmo czy to co piszesz, znaczy że nie da się już kupić TEGO Angela? Ze wszystkich poznanych tego lubię najbardziej ma najwięcej charakteru jest najbardziej kapryśny...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam z Puszczy Augustowskiej
Pola
Cześć Polu z Puszczy! ;P [Jeszcze raz powtórzę: aaale Ci fajnie!]
UsuńWiesz, to nie jest tak, że się nie da. Tak myślę. W końcu nie wycofano perfum ze sklepów i sądzę, że jeszcze przez jakiś czas będzie można przyhaczyć starszego Angela; tyle tylko, że trzeba będzie wcześniej przeprowadzać trudne rozmowy (trudne bo z niechętnymi rozmówcami) dotyczące konkretnego czasu dostawy flakonów do perfumerii, numerów serii, partii zapachów etc.
Mnie trudno powiedzieć, którego Anioła lubię najbardziej, bo spora część z nich jest naprawdę dobra. Choć oczywiście TEN jest ze wszystkich najgenialniejszy, najbardziej niepokorny, artystyczny i w ogóle wyjątkowy. :D No i mam do niego kupę sentymentu. Zatem wychodzi, że jednak klasyk... ;)
Piękny wpis! Wypatrywałam z Guciem (5lat) pierwszej Gwiazdki - i kiedy się pojawiła, wzruszyłam się jak zwykle. Jestem wierząca, ale przez to nie mniej zdumiona, jak to wszystko się w ogóle mogło stać? Więc zakrzyknę - chwała Bogu!
UsuńPoza tym uhonorowałaś legendę w sposób wspaniały, i cała twoja Trylogia to majstersztyk - pomysł i realizacja, wielka przyjemność czytać twój blog, i choć czas spać - nie dbam o to. Powodzenia, Wiedźmo - realizuj się najpiękniej, jak potrafisz.