czwartek, 12 grudnia 2013

Steampunk olfaktoryczny

Kurczę, ilość zapachów do zrecenzowania rośnie w zastraszającym tempie, w odróżnieniu od ilości wolnego czasu. No ale cóż; kto jedzie powoli, zajedzie dalej, jak zwykli mawiać bracia Moskale. ;)

Dziś na przykład postanowiłam zająć się dwoma zapachy od najbardziej steampunkowej perfumiarki, jaką znam, czyli od Dawn Spencer Hurwitz. Skąd wzięłam to skojarzenie? Już tłumaczę: choć podpis olfaktoryczny nie jest niczym rzadkim w świecie twórców zapachów, to przecież  charakterystyczny rys kompozycji DSH Perfumes rzeczywiście jest niezwykły a przez to zapadający w pamięć.
Autorka co prawda zdaje się nawiązywać do Wielkich Tradycji Perfumiarstwa, zachodniego oraz wschodniego - i udaje jej się to, dzięki wyraźnemu naturalistyczno-romantycznemu sznytowi jej dzieł - jednak trudno nie zauważyć wyrazistych, rysowanych mocną, tłustą kreską konturów techniczno-futurystycznych. A kiedy dodamy do siebie romantyzm, historyczność tematu oraz fascynację techniką sprzed stu lat otrzymujemy właśnie steampunk. :)

Właśnie je daje się zauważyć w Vintage Patchouly oraz Dirty Rose.


Na początek pachnidło paczulowe, które nawet strona internetowa twórczyni określa jako po prostu Patchouli (choć i pierwsza z nazw się pojawia, na pierwszym zresztą miejscu ;) ); myślę więc, że poprawne są oba tytuły. Lecz to drobiazg, uwaga na marginesie.

Faktycznie należałoby zająć się pachnidłem, ostrym, przejrzystym, drapiącym w nozdrza. Od pierwszych chwil na skórze wyraźnie paczulowym ale i rozświetlonym przez oślepiający blask cytrusów wspomaganych przez różane geranium. Te jednak szybko znikają, ustępując miejsca paczuli piwnicznemu ale przecież suchemu, głównie dzięki dodatkowi naturalistycznego tytoniu, znanego choćby z Fougère Bengale marki Parfum d'Empire. Ów duet początkowo zdaje się dominować nad olfaktoryczną sceną, szybko jednak wraca doń róża gęsta, nieco przyprawowa, rozgrzana ciepłem akordów cielesnych. A także drewna, pojawiające się jako nuty gładkie, pełne, lekko oleiste: charakterystyczny aromat indyjskiego sandałowca (w gatunku Tam Dao od Diptyque albo Santal de Mysore Lutensa), pastelowobrunatne [to w ogóle jest możliwe w naturze?], nienachalnie ciepło-słodkie palisandrowe deski, szacowny, postarzany cedr o nieco drzazgowatej naturze, parę grudek bliżej nieokreślonych żywic... Zlewa się to z tytoniem, paczuli oraz różą, tworząc całość nawiązującą charakterem do klimatycznego India shopu o podwyższonym standardzie - czyli do luksusowego składu mebli kolonialnych. :)

I kiedy wydawać by się mogło, że zaraz utonę w hedonistycznym rozleniwieniu Vintage Patchouly, otoczona nie tylko wspomnianą wyżej mieszanką nut ale dodatkowo i lekką goryczką piżma, złamaną przez słodycz labdanum oraz złocistą pełnię szarej ambry, pojawia się zgrzyt. Jakaś dziwna, metaliczna nuta; rozgrzane opiłki a potem kropla tłustego, ciemnego smaru, która pod wpływem orientalnego ciepła kompozycji rozszerza swoją objętość i brudzi całość piramidy zapachowej. Przegania różę, pozostawiając z niej tylko cień niby-korzennych przypraw, układa cenne zamorskie meble byle jak, na kupie, nie martwiąc się o ich stan i po raz kolejny wybija na pierwszy plan duet paczuli z tytoniem. Łączy je z ledwie zarysowaną słodyczą akordu ambrowego, posypuje szczyptą soli i - podkłada pod spód całkiem sporo metalicznego żaru. Pomyślcie tylko: co za piekielny smar! ;) Nie wiedziałabym, co to za cholerstwo, gdybym już kiedyś nie spotkała na swojej drodze Al Ward Al Musk od Rasasi, piżma czarnego, drapieżnego oraz niemal bliźniaczego do aromatu i klimatu paliw kopalnych. Najwyraźniej Dawn Spencer Hurwitz świetnie wie, skąd czerpać "inne", nieoklepane wzory. :)
A po kilkudziesięciu minutach od aplikacji wszystkie akordy Patchouli czy też Vintage Patchouly i tak zlewają się całość, w jedną, orientalną bryłę o tysiącach ścian i milionach kątów, do cna wysuszoną dodatkiem naturalnego mchu dębowego. To on po raz ostatni zmienia strukturę mieszanki, nieomal liofilizując wszystkie jej składniki; tak, że w ostatnich chwilach czujemy już tylko rozgrzane, drzewno-metaliczne wióry, dalekie wspomnienie słodycz, soli oraz nut cielesnych jak również... paczuli z tytoniem. Kiedy resztę składników pozbawić płynu, ich suchość natychmiast pokazuje się na powierzchni, nawet pomimo ewidentnego osłabienia obu nut.
I jest dobrze. Najpierw zamaszyście, potem dostojnie i z większym umiarem, przez krótki moment anarchii aż po bazę niezbyt pozorną ale energetyczną. Nie mogłam nie polubić Vintage Patchouly. :)


Podobne uczucie żywię zresztą i do drugiej z dzisiejszych bohaterów, Dirty Rose (a raczej, jak chciałaby sama producentka, dirty ROSE), różyczki równie - może nawet bardziej? - skomplikowanej oraz naprawdę, naprawdę niegrzecznej. ;) Jedną z najważniejszych wad omawianej mieszaniny stanowi fakt, że niełatwo o niej pisać. Nie pozwala się, skubana, zamknąć w słowach; umyka próbom "rozbiórki" zarówno merytorycznej, na poszczególne akordy i składniki, jak i tej bardziej emocjonalnej. Róża piękna, o rogatej duszy i naprawdę (jak głosi slogan ze strony internetowej DSH) niepodobna do żadnej innej.

Kiedy w otarciu wyczułam kwiat ciemny, nasycony ale już powoli zmieniający się w suchy olejek albo składnik różano-drzewnego potpourri i otoczony gęstymi splotami tłustych, nieprzejrzystych kadzideł wraz z czymś przypominającym jednocześnie miodowe labdanum oraz kastoreum, podejrzewałam ducha typowo "balowego" [wiecie, od Bal à Versailles marki Jean Desprez ], czyli woni staroświecko-orientalnej ale ciążącej ku gęstej, naturalistycznej stronie ludzkiej zmysłowości. Szybko okazało się jednak, że to błąd. Dirty Rose świadomie trzyma się z daleka od wszelkich jednoznacznie cielesnych klimatów, "brud" zgrzanych i podnieconych ciał zastępując "brudem" kadzideł gęstych oraz podejrzanie oleistych. Zresztą i sama róża zmienia się niczym w kalejdoskopie: z gęstej dąży ku suchości, by potem wtopić się w klimaty wetyweriowo-popielisto-żywiczne (trochę jak opisywana niedawno Bitter Rose, Broken Spear marki D.S. & Durga), jeszcze później nabiera balsamicznej głębi dzięki dodatkowi nut drzewnych o proweniencji identycznej, co w opisywanym wcześniej przypadku, by na koniec zmienić się w drogi, pozbawiony słodyczy i dosyć abstrakcyjny puder do ciała zrobiony z różanego pyłku. Brakuje tu chyba tylko dwóch jej wcieleń: róży słodkiej, konfiturowej oraz zmienionej w najtańszą paczulową oranżadkę [czyli de facto także przesłodzonej :] ].

Na razie opis Brudnej Różyczki był całkiem prosty; teraz dopiero zaczynają się kłopoty. ;) Bo jak mam opisać jej towarzyszy w tych wszystkich fazach, skoro poszczególne składniki owej wody są tak bardzo niechętne analizie? Nie potrafię określić, w którym momencie drewna bogate, o woni nasyconej ale w sumie spokojnej i miękkiej (jak sandałowiec, palisander czy gwajak) przechodzą w bardziej gorzkie tony? I czy robię to same z siebie, wspomagane drzazgami innych drzew a może ich żywicami? Lub jakimś gorzkim, przesuszonym zielem? Bo o ile potrafię określić, że zgorzknienie (jakkolwiek nieprzyjemnie brzmi) następuje gdzieś w dojrzałym sercu kompozycji, zaś żywiczno-mszyste przesuszenie okazuje się zasługą bazy, cała reszta przecież uparcie pozostaje niejasna. Zapach-zagadka. Steampunkowa Enigma [zaraz zaraz, przecież i oryginalna Enigma miała w sobie coś z tej stylistyki! Jej uparta tajemniczość, wszystkie te wirniki, zębatki, przekładki oraz inne naoliwione części to najprawdziwszy steampunk; rzecz jasna dosyć upiorny ale zawsze]. :)
Wielowymiarowa tajemnica o cedrowo-wetyweriowo-żywiczno-metalicznym zakończeniu, pięknie zwieńczonym ciemnością wędzonej skory oraz wiązkami słonego ambrowo-labdanowego światła. Kobieca wersja tytułowej stylistyki...? Nie wiem ale to bardzo możliwe.
Grunt, że mnie zachwyca!

Lorieno, dzięki za próbkę! :*


Vintage Patchouly (Patchouli)

Rok produkcji i nos: ??, Dawn Spencer Hurwitz

Przeznaczenie: zapach uniseksualny dla miłośników perfum niszowych, gdyż trudno inaczej określić pachnidło, w którym akordy balsamiczne łączą się z ambitnie drzewnymi oraz industrialnymi. O sillage z początku dużym, później redukującym się aż do postaci gęstej, wyrazistej aury, by finalnie osiąść na skórze jako zwarta, niemal twarda skorupa.
Na okazje, jakie sobie zaplanujecie. :)

Trwałość: testowałam edp (na skórze wyraźna przez osiem-dziesięć godzin) oraz ekstrakt, który utrzymuje się na ciele od dwunastu godzin aż do doby.

Grupa olfaktoryczna: szyprowo-orientalna (oraz drzewna)

Skład:

Nuta głowy: bergamotka, palisander
Nuta serca: marokańska róża, indyjski sandałowiec, paczuli
Nuta bazy: tytoń, drewno sandałowe [?], drewno cedrowe, szara ambra oraz akord ambrowy, labdanum, mech dębowy, benzoes


Dirty Rose

Rok produkcji i nos: 2010, Dawn Spencer Hurwitz

Przeznaczenie: zapachu typu uniseks (choć spotkałam się także z pozostałymi specyfikacjami ;) jednak przyjmijmy, że dane perfumy są męskie albo kobiece w zależności od płci osoby, która aktualnie z nich korzysta :) ). Początkowo tworzy gęstą oraz bogatą aurę, skracającą się w miarę upływu czasu by ostatecznie zawisnąć tuż nad ludzką skórą.
Na okazje Bardzo Ważne oraz oficjalne - ale równie dobrze sprawdza się podczas ich całkowitych przeciwieństw, zatem jak zwykle: musicie osądzić sami. :)

Trwałość: nieco słabsza od VP, choć co prawda poznałam tylko wodę perfumowaną; ogólnie utrzymuje się na moim ciele od sześciu do ośmiu lub dziewięciu godzin.

Grupa olfaktoryczna: drzewno-kwiatowa (oraz orientalna)

Skład:

Nuta głowy: bergamotka, egipskie geranium, czerwony pieprz, ziele angielskie, mastyks, palisander
Nuta serca: drewno Buddy, zwane też fałszywym sandałowcem, absolut róży majowej, destylat róży francuskiej (czyli po prostu dzikiej róży :) ), kłącze irysa, olibanum, labdanum, paczuli, drewno sandałowe, drewno cedru wirginijskiego
Nuta bazy: absolut tytoniu, mirra, oud, styraks, pąk czarnej porzeczki, wetyweria, drewno gwajakowe, drewno cyprysa japońskiego Hiba, szara ambra, mech dębowy, skóra
___
Dziś Silver marki Al Haramain.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.wallpaperpin.com/wallpaper/1615x1052/steampunk-fun-steampunk-wallpaper-20847.html
2. http://pintaw.com/hallway-paper-victoriana-uploads-content-steampunk-wallpapers-for-desktop/

5 komentarzy:

  1. O żesz. Tak opisałaś owe kompozycje, że aż pomyślałam - co za pokusa, by je zilustrować obrazkowo! To by były duftarty - pomieszanie realizmu i abstrakcji, przewidywalności i tajemnicy. Format zdecydowanie duży, zamaszysty artystyczny gest - pędzel najgrubszy i najcieńszy byłyby w robocie, wiele warstw farby, spod jednej prześwieca druga.
    O żesz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, duftarty z tego byłyby boskie! :) Tak sądzę, znaczy się. ;) Nawet zaocznie opisujesz te obrazy tak pięknie, że chyba już nie mam innego wyjścia, jak poprosić Cię o przesłanie mi na mejla Twojego adresu. :)

      Usuń
  2. Wiedźmo, mój mail jest na stronie - wpisz neyman.pl i w kontakcie będzie wszystko, bo już nieraz próbowałam napisać do Ciebie ale pojawiają się techniczne problemy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Techniczne? O kurczę, ale przecież wystarczy skopiować adres do swojej poczty (przynajmniej ja tak zawsze robię, nie uznaję programów do pisania mejli).
      W takim razie postaram się skrobnąć coś do Ciebie przed końcem weekendu. :)

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )