Perfum grających na nerwach sporej części z Was, bo kojarzących się z latem lub złotą, słoneczną i ciepłą jesienią, ciąg dalszy [mimo, że na kiepskość pogody nie możecie teraz narzekać]. ;) Jednak jest to w pełni uzasadnione, ponieważ ostatnimi czasy żyję w prawdziwym jabłkowym ciągu: jabłka jem, piję [podczas ostatniego wyjazdu próbowałam fenomenalnego cedru domowej roboty], jabłka fotografuję a nawet - jabłkami pachnę, co w moim przypadku zakrawa na ewenement. :D Który jednakowoż średnio mnie obchodzi, ponieważ testowany zapach, Lamsa marki Arabian Oud, to po prostu znakomite perfumy i grzechem byłoby zaniechać ich poznania tylko dlatego, że spis nut mają dosyć zachowawczy. To tylko pozory.
Nawołuję zatem: nie przejmujmy się nimi i razem poszukajmy owocu z drzewa poznania... Eee, zapędziłam się za daleko. ;]
Lamsa to po prostu fascynujące perfumy z kluczem. Proste oraz barrrdzo przyjemne.
Chrrup! [Bardzo proszę, nie naśmiewajcie się z infantylnego nadmiaru spółgłosek. Powiedzmy, ze w ten sposób tworzę/potęguję onomatopeję. ;) ] Otwarcie Lamsy jest świeże, soczyste i chrupkie, o jasnym i zwartym wnętrzu pomimo, że paradoksalnie wcale nie jednoznacznie jabłkowe. To raczej crème brûlée, do którego magicznym chyba sposobem, tuż przed skarmelizowaniem cukrowej skorupki na waniliowym kremie, ktoś włożył cząstki słodkiego, zielonego jabłka. Te zaś nie tylko nie spiekły się ani nie ugotowały ale wręcz pozostały surowe i zimne, ze wszystkimi charakterystycznymi dla tego stanu cechami. :) Właśnie taki deser zachwyca mnie w pierwszych chwilach: chrupiące jabłko schowane w delikatnej cukrowej skorupce i otoczone przez słodziutka, puszystą oraz wilgotną wanilię. Potrzeba kilku chwil abym zrozumiała że to, co początkowo brałam za karmelowa skorupę, jest w istocie miodem; tak delikatnym, ze niemal białym oraz dawno już skrystalizowanym - ale jednak miodem.
Dzięki niemu kompozycja nieco ciemnieje, zyskując przy okazji nieco cielesnego ciepła. Wówczas jabłkowo-waniliowy deser przestaje porażać dosłownością, zaś chrupiący owoc coraz śmielej zbliża się ku akcentom... jabłoniowego drewna. Dokładniej to świeżo obciętych gałęzi, wciąż przesyconych zielonym, cierpkim sokiem. Natomiast im dalej w kompozycję, tym mniej w niej świeżości. Identycznie jak w naturze, jabłoniowe drzazgi schną, zyskując odrobinę akcentów popielisto-pieprzowych a przy tym zlewając się z wanilią nieco już ciemniejszą, okraszoną dosłownie odrobiną słodkiego kwiatowego pyłku. Przy okazji jasnym staje się dla mnie, że wspomniane wcześniej ciepło ludzkiego ciała to w istocie czysty, białopiżmowy puder, ciemniejący pod wpływem jabłkowego drewna oraz wanilii. A może to one korzystają z co bardziej zwierzęcych frakcji piżma...? Bez chromatografu chyba nie ocenię. ;)
Potrafię za to docenić gładkie, spokojne piękno Lamsy, jej bezpretensjonalny urok oraz duchową młodość [nie przesadzam czasem z antropomorfizowaniem zapachów? :] Co rusz się nad tym zastanawiam]. Chyba nie muszę dodawać, że jest to kolejne z olfaktorycznych zauroczeń, jakich dostąpiłam dzięki uprzejmości perfumerii Yasmeen? Przy takim jabłuszku trudno czasem się nie zapomnieć. ;)
Rok produkcji i nos: 2012, ??
Przeznaczenie: pachnidło dedykowane jest kobietom, dla mnie jednak to klasyczny przykład niebanalnego, odświeżającego nasze przyzwyczajenia perfumowe uniseksu. Trzyma się niezbyt blisko skóry, jak to z perfumami arabskimi bywa: najpierw tworzy intensywny lecz krótki sillage, by po kilkudziesięciu minutach zacząć zmieniać się w żywą, zachłanną aurę; następnie redukuje się do aury słabej i tak dalej aż do całkowitego zaniku.
Na niemal każdą okazję.
Trwałość: w granicach dziesięciu-dwunastu godzin, czyli standard jak na olejek.
Grupa olfaktoryczna: gourmand-owocowa
Skład:
Nuta głowy: jabłko
Nuta serca: miód
Nuta bazy: wanilia, piżmo
___
W tej chwili pachnę tym, o czym powyżej.
P.S.
Pierwsza ilustracja to dzieło Łukasza Cranacha Starszego o tytule Adam i Ewa; pożyczyłam ją STĄD.
Trzymajcie mnie, cóż za przecudowny flakonik! Chyba dałabym się za niego nawet pokroić...
OdpowiedzUsuńFlakonik jak flakonik ale jego zawartość..! ;) Hmmm! :)
UsuńBardzo mnie zaciekawiłaś - szalenie lubię kontrasty w perfumach, a kiedy kontrastuje jadalna, gorąca słodycz z chrupkim, soczystym owocem - trudno mi wyobrazić sobie, ze nie zareagowałabym zachwytem. I również lubię jabłka - wąchać w perfumach, bo smakowo najbliżej jabłka, które lubię, znajduje się guma Orbit jabłkowa...
OdpowiedzUsuńOj tak, mnie samą ów kontrast jednocześnie zdumiał i zaciekawił; bo kiedy widzisz w nutach zestawienie "wanilia+jabłko+piżmo" to myśli się raczej o jakimś grzecznym, brejowatym deserku dla małych dzieci; przynajmniej ja tak mam. ;) A tu niespodzianka! Kolejny sygnał, aby nie ignorować żadnego z orientalnych pachnideł nawet, jeżeli skład wydaje się zupełnie nieinteresujący. :)
UsuńZ jabłkami w perfumach miałam do tej pory częściej kłopot niż pożytek, bo zawsze były albo sztuczne, albo nijakie. Dopiero to mnie naprawdę zauroczyło. Kawał dobrej roboty. :)
Orbit jabłkowa jakoś mi dotąd umykała ale teraz będę o niej pamiętać podczas zakupów.
To, że się powtarzam w słowie "lubię" proszę złożyć na karb smakowitej recenzji. Zawsze czytam, co napisałam - a teraz jakoś nie...zamarzyła mi się wyprawa do perfumerii Rasasi...
OdpowiedzUsuńOjtam ojtam. Jedno powtórzenie z nikogo gapy nie czyni. :)
UsuńPrawda? ;)
[A wyprawa na wąchanie arabskich cudności byłaby świetnym pomysłem. W zimie do Emiratów Arabskich? Dopóki będzie taka, jak w tej chwili, dla mnie nie ma większej różnicy i mogłabym - ostatecznie - poświęcić tydzień na taki wyjazd. :) ]
Ja też bym poświęciła - ale czuję, ze nic już nie byłoby takie, jak przedtem :)
Usuń