Patrzyłam ostatnio na swoje próbki i czułam, jak ogarnia mnie czarna rozpacz. Ile cudowności do opisania!
Intrygujące, inteligentne lub wredne ale zawsze starannie złożone pachnidła o niszowym rodowodzie, kilka głównonurtowych Klasyków przez wielkie K [znalazłam m. in. nienaruszoną firmową próbkę Gucci Eau de Parfum, więc spodziewajcie się recenzji! :) ] oraz parę przyjemnych, wartych większej uwagi premier z ostatnich miesięcy. Znalazłam też całkiem sporo chłamu.
I to właśnie na jego widok doznałam olśnienia. :) Dlaczego by nie powrócić do pisania o zapachach mainstreamowych, tak dobrych jak i nieudanych? ;> Pierwszych, bo warto, drugich dla zgrywy?
Zatem zgodnie z równie tradycyjnym co stereotypowym polskim pesymizmem oraz skłonnością do schadenfreude postanowiłam w pierwszej kolejności zająć się porażkami - perfumami nędznymi, stworzonymi na odwal się, nudnymi jak flaki z olejem lub po prostu skrajnie nieprzyjemnymi dla mojego nosa. Kiedy więc zobaczycie poniższe logo...
...znaczy to, że możecie już szykować kubeł popcornu, pizzę w rozmiarze familijnym oraz pięć litrów coli i nastawiać się na rzeź. :D Lub choć małe, symboliczne biczowanko. :P
Na pierwszy ogień wystawiam Miss Dupont, marki S. T. Dupont: perfumy o zapachu najbardziej uniwersalnego płynu do zmywania naczyń, jaki istnieje.
Dawno temu pisałam, że klasyczne J'Adore to dla mnie płyn do naczyń o niesłychanej koncentracji i ma się do przypisywanej tym perfumom "uniwersalnej kobiecości" identycznie, jak szorowanie muszli klozetowej. Nieco później było o tym, iż Body od Burberry to praktycznie to samo, co J'Adore, tylko mniej silne. Miss Dupont to trzeci muszkieter do kompletu; lepszy o tyle, że wielofunkcyjny.
Bowiem tym razem stworzono nie tylko płyn do naczyń, zresztą równie świetlisto-świeży co pozostałe dwa przypadki, ale jednocześnie perfumy oraz napój orzeźwiający. A że przy okazji użytkownik będzie cuchnąć tanimi-a-stylizowanymi-na-luksusowe detergentami [Lenor Parfumelle et consortes], nieźle się wpieni a być może nawet otruje, to zaledwie drobiazg. Zmartwienie akurat nie producenta Miss Dupont.
Omawiane dzieuo sztóki jest co prawda mniej inwazyjne oraz trwałe od J'Adore, jednak dzieli z nim ten sam żenujący klimat, błędnie sugerujący użytkowniczkom, że tylko dzięki tej oto, prawdziwie wyjątkowej esencji mityczny świat luksusu oraz glamour stanie się także ich udziałem! Bla, bla, bla...
Iskrzy się toto jak fanty znalezione w gnieździe sroki, pyszni bogatymi nutami kwiatowo-pyłkowymi, pozwala umilić oraz ocieplić mięsistym miąższem brzoskwini, robi co może, żeby skusić czytelniczki tych wszystkich gazetek za pięć złotych, opisujących "Wielki Świat" celebrytów, podróże w egzotyczne miejsca oraz modę czy kosmetyki z najwyższej półki.
Jest miękko, cicho, przytulnie. Ot, nowoczesny pseudo-orient bez przesady: stworzyliśmy zapach zmysłowy ale jednocześnie lekki i świeży, doskonały dla każdej Prawdziwej Kobiety. Bla, bla, bla...
Nudy i tandeta.
Panna Dupątówna ewidentnie nie tylko nie tworzy nowej jakości, ona nawet za wzorcem podążyć nie potrafi, asekuracyjnie wsparta na papierowych drewienkach oraz puderku rodem ze szkolnego laboratorium chemicznego. Z kwiatów został tylko wątły ślad po wyparowanej wodzie, w której stały (dosyć długo zresztą, gdyż zdążyła całkiem prześmierdnąć).
I to wszystko. Strata czasu oraz miejsca na skórze.
Lecz jakby się kto pytał, to nieee! W dalszym ciągu utrzymujemy, że szyk, że klasa, że zmysłowość ale i świeżość, że marzenie, że książę na białym koniu, że wielkie pieniądze i/lub sława... Bla, bla, bla.
Luksus jak sto pińdziesiąt!
Tylko że wcale nie.
Rok produkcji i nos: 2010, ??
[jakoś mnie to nie dziwi :> ]
Przeznaczenie: zapach dla kobiet otaczający skórę zwartą, nieprzejrzystą aurą, po pewnym czasie bliskoskórny oraz rachityczny. Pozwólcie, że na tym zakończę. ;)
Trwałość: w granicach pięciu-sześciu godzin
Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-orientalna
[jaassssneee...!]
Skład:
[skomentowany zbiorczo przez ludzi z czasów, kiedy wciąż pamiętano, że nawet perfumy dla mas powinny być przede wszystkim dobre: KLIK]
Nuta głowy: brzoskwinia, grejpfrut, galbanum
Nuta serca: drewno sandałowe, wetyweria, róża
Nuta bazy: wanilia, ambra
___
Dziś La Yuqawam Tobacco Blaze marki Rasasi.
P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. i 3. mój twardy dysk :)
2. http://www.greensign.pl/plyn-do-mycia-naczyn-domowy-ekologiczny-zrob-to-sam/
Burberry Body nie wydaje mi się podobne do J'Adore - wzbogacony jest bowiem nutą, którą moja Mama nazywa "pacha". Zresztą nie uważam, żeby J'Adore było aż tak złe - co prawda płyny do mycia naczyń bywają całkiem przyjemne.
OdpowiedzUsuńSam pomysł pisania o wpadkach jest bardzo pociągający - szczególnie rażące wydają mi się zapaszki pachnące początkowo 'ładniutko", a potem albo wcale, albo okropnymi, sztucznymi wypełniaczami.
Pacha od pachy? Kurczę, chyba nawet bym chciała poczuć w J'Adore coś takiego! ;) Bo przecież lubię te cielesne klimaty. W rzeczywistości wszystko jest "nie tak": te perfumy to nie taki sobie zwykły płyn do naczyń. Moją recenzję zapachu Diora ilustrował kiedyś wielki, przemysłowy kanister płynu Ludwik. Bo Żador to dla mnie właśnie Ludwik - ale tylko taki sprzed kilkunastu albo dwudziestu lat, irytująco chemiczny. Wyobraź sobie, że właśnie łyknęłaś trochę jego roztworu z wodą a w ustach pozostał Ci jego obrzydliwy, mydlano-chemiczny posmak. Oto J'Adore w moich nozdrzach i na mojej skórze. Sama nie wiem, skąd się to bierze ale na te perfumy reaguję alergicznie.
UsuńI dzięki; też uważam, że miło będzie się czasem rozerwać taką pisaniną z lekką lub większą dozą złośliwości. ;) Z tymi ładniutko-żadnymi masz niezły pomysł, coś wyszukam. :)
Nawet niszowego Ludwika zreformułowali
UsuńNie tylko zreformułowali ale też dokleili mu całą świtę flankerów cytrusowych, zielonojabłuszkowych i tak dalej.
UsuńJestem ciekawa co napisałabyś o Givenchy AoD Le Secret EDT. Dla mnie czeskie landrynki. Co w sumie jest dużym komplementem ;-). Szczególnie jeśli dotyczy produktu z półki w sklepie spożywczym, nieco gorzej jeśli w perfumerii.
OdpowiedzUsuńAoD Le Secret? Hazel, nawet nie wiesz, o co prosisz! ;> :P
UsuńPowiem tylko tyle: wyzwanie podjęte. ;)
Landryny są tam na pewno; co prawda nie zastanawiałam się dotąd nad ich pochodzeniem ale kiedy skoro zasugerowałaś czeskość.. Coś w tym jest. :) I choć generalnie nie mam nic przeciwko ulepowatym perfumom, to faktycznie landrynki tworzą już nadmiar - a już w ogóle wtedy, kiedy ciąg dalszy przebiega identycznie, co w opisie Justyny z poprzedniego komentarza.
Tylko próbki akurat nie mam, muszę najpierw zdobyć ją i zdobyć się na poświęcenie skóry dla testu. Ugh, to będzie ciężkie przeżycie! ;)