Caron, Pour une Femme
Agresywne cytrusy dodatkowo podrasowane transparentnym oddechem mydlanych aldehydów i wyostrzone suchą, tnącą powietrze wetywerią, z czasem mięknące i przechodzące w lekko słodką, nasyconą głębię kwiatów. Z róży oraz kwiatu pomarańczy wyciągnięto wszystko, co w nich najbardziej zmysłowe oraz cielesne, nie ignorując przy tym jednoznacznie roślinnej genezy akordów. A jeszcze później pojawiają się suche nuty drzewne, pięknie komponujące się z wetywerią i przygotowujące nas na nadejście kadzideł.
Jednak spokojnie, tutaj nic nie ma prawa zacząć się dymić, to w końcu wysmakowany, dorosły kobiecy szypr z niemal osiemdziesięcioletnim stażem na rynku; choć po wielu reformulacjach, nadal czuć w nim ducha, blask oraz namysł epoki sprzed agresywnej samowoli specjalistów od reklamy. Pour une Femme, chociaż z przytępionymi pazurkami, wciąż szczyci się bajeczną, bogatą oraz grafitowo-piżmową, lekko gorzką bazą; wciąż jest Dziełem.
Dystyngowana choć wyraźna projekcja oraz niezła trwałość tylko rzecz potwierdzają.
Skład:
kwiat pomarańczy, mandarynka, bergamotka, tynktura różana, kadzidło, wetyweria, drewno sandałowe, ambra, piżmo
Caron, Pour un Homme
Do ilustracji niniejszej impresji z premedytacją użyłam innej grafiki, niż słynna reklama ze znanym z agresywności francuskim rugbystą. Z dwóch powodów: po pierwsze, Pour un Homme może i jest zapachem oryginalnym, łamiącym konwencję współczesnego perfumiarstwa głównego nurtu, skupionego wokół nut słodkich, nieinwazyjnych, nudnych [więc wizja nieco demonicznego brodacza byłaby uzasadniona], lecz przecież Caron do głównego nurtu perfumeryjnego (już) nie należy; po drugie zaś te perfumy są tak bardzo naturalistyczne, tak kuszące niebanalnym pięknem natury, że próba wtłoczenia ich w jakiekolwiek celebryckie skojarzenia byłaby zbrodnią. To zapach z innej epoki.
Stworzony z organicznie czystej lawendy, współcześnie poza przytuliskami fanów kosmetyki naturalnej niemal niespotykanej. Chłodnej, roziskrzonej, bogatej; jednocześnie gorzkiej oraz pełnej mnóstwa ziołowo-drzewnych konotacji z cudownie animalnym podbiciem. Wyczuwam tu szałwię, tymianek, rozmaryn, odrobinę mięty, kolendrę a nawet szczyptę świeżo startej gałki muszkatołowej. A może to tylko złudzenie...? Trudno orzec. Grunt, że deklarowane w spisach nut wanilia a potem piżmo zdają się wynikać z bogactwa najważniejszego składnika mieszaniny, który przecież potrafi być zarówno słodko-pastelowy (gdy otwarcie przechodzi w serce oraz trochę później), jak i ciemny intensywną zwierzęca suchością, pazurzasto-futrzany. Dookoła zaś gęsto padają pojedyncze krople tłustego olejku lawendowego.
Klasa i styl same w sobie. Pre-minimalizm dla mężczyzn, którzy nie boją się posądzeń o staroświecki gust.
Świetna trwałość, emanacja raczej skromna, szczególnie w późniejszych fazach.
Skład:
lawenda, wanilia, piżmo
Aedes de Venustas, Iris Nazarena
Kiedyś pisałam, że irysowy No. 18 od Chanel charakterem przypomina mi Płaczące Anioły z serialu Doktor Who. W ostatnich miesiącach świat perfum zaroił się od podobnego, pudrowo-gładkiego, w nieinfantylny sposób pastelowego irysa. Czyli Luca Turin ma rację donosząc o spadku cen komponentów perfumiarskich tworzonych z owego uroczego kwiatka. Choć oczywiście doceniam marki korzystające z okazji, ten konkretny trend zaczął mnie już nudzić.
Pewnie dlatego nie potrafię wykrzesać z siebie nawet cienia entuzjazmu wobec Iris Nazarena, choć to przecież przyjemne, dobrze skonstruowane perfumy. Drzewne, ziołowe, chłodne i wyważone. Na wskroś nowoczesne, potrafiące robić olbrzymie wrażenie bez epatowania luksusem; bogate lecz nie chwalące się rozmaitością tworzących je nut. A jednak nie mam ochoty rozbierać ich na części pierwsze, analizować rozkład poszczególnych elementów, podziwiać i (w razie potrzeby) punktować. No niechce misie po prostu. ;)
Więc zostawiam ów przyjemny, doskonale wyważony uniseks o krótkim sillage w spokoju. Jego twórca, Ralf Schwieger, z pewnością nie jest jednym z moich ulubieńców. :)
Skład:
anyż, jagody jałowca, nasiona piżmianu, irys, róża, goździki (przyprawa), skóra, oud, wetyweria, kadzidło, akordy drzewne oraz ambrowe
Montale, Crystal Flowers
Różany deser na syntetycznych piżmach, z mandarynkowym sokiem, oraz syntetycznie drzewnym błyskiem w tle. Zapach niczego sobie, bogaty oraz wyrazisty jak wszystkie produkty tej marki [tych marek? (tych marek, Montalek? :P )], z czasem topniejący w ambrowo-wanilinowym syropie, jednak czegoś w nim brakuje.
Najpewniej oryginalności. ;)
Skład:
konwalia, mandarynka, róża, ambra, piżmo
Montale, Intense Café
O, już zupełnie inaczej! :) Ciekawiej, jakoś.
Intense Café to ewidentne gourmand i ulep, jak się patrzy. Najpierw czujemy kawę, podrasowaną nutami drzewnymi oraz paczuli (męska linia perfum Muglera się kłania :) ), do których po chwili dołącza gęsta, przemożna róża o kandyzowanych płatkach. Razem tworzą niebezpieczny duet, jednak dopiero dodatek pyłkowej lecz jasnej wanilii czyni z nich prawdziwy gang, zdolny sterroryzować każdego w promieniu dobrych kilku metrów.
Jeszcze później róża zmienia się w bardziej konfiturową, miękką, do wanilii dołącza ambra by stworzyć akord poniekąd budyniowy, zaś paczulowo-drzewna kawa stygnie pozwalając, by ktoś do niej dorzucił jednocześnie lukrecjowe cukierki oraz zdecydowanie zbyt dużo miałkiego cukru.
Jeżeli nie jesteście fanami gatunku, strzeżcie się! ;) A i fanom radziłabym umiar; choć z pewnością przyjemnie będzie delektować się taką mieszaniną w zimne, wilgotne, szaro-wietrzne zimowe wieczory.
Skład:
róża i inne akordy kwiatowe, kawa, wanilia, ambra, białe piżmo
___
Dziś [poza grożącą atakiem w dowolnej chwili Intense Café ;) ] pachnę Elegance marki Avon.
Pour Une Femme zmęczyło mnie nie swoją różanością, lecz specyficznym dryndusowym akordem, ktory sprawia, że perfumy są "out of date". jednak mam do tej marki wielki sentyment - z racji świetnej i niedocenianej wg mnie Lady Caron, wstrząsającego Anarchiste'a i przepięknego, charakternego Aimez Moi (fiołek z anyżem).
OdpowiedzUsuńSłodkie Montalaki są dla mnie nie do zniesienia. Nazwa Intense Cafe jest pomyłką albo celowym zabiegiem marketingowym. Zawsze doskwiera mi w ichnich słodziakach męcząca, ordynarna, pseudo orientalna, gryząco chemiczna baza. Ew. Chocolate Greedy jest jeszcze jako taki, bo dzielnie i niezmiennie trwa jego smakowitość. I od razu piszę - nie ksreślam tej firmy - Royal Aoud jest świetny, Dark Aoud również, Black Musk - arcydzieło, Full Incense - dumny i piękny.
Piszę to, bo wiele osób wiesza psy na Montalach, co jest krzywdzące. Mimo stworzenia wielu potworków.
Ależ Wiedźmo , Pour Une Femme ani trochę nie jest szyprem ! Dryndus owszem , ale dryndus w rosole - Pour jedzie mi rosołem z natką pietruszki... co nie zmienia faktu że jest całkiem sympatyczne ;) I trwałe jak diabli .
OdpowiedzUsuń