wtorek, 19 listopada 2013

Scena (nie całkiem) zbiorowa

Ponieważ dawno nie było wpisów impresyjnych, dziś nadrobię ową karygodną zaległość. ;) A pomogą mi w tym pachnidła, które na więcej uwagi z mojej strony czekają nieraz już od dawna, lecz doczekać się nie mogą. Zatem bez dalszych wstępów:

Caron, Pour une Femme

Agresywne cytrusy dodatkowo podrasowane transparentnym oddechem mydlanych aldehydów i wyostrzone suchą, tnącą powietrze wetywerią, z czasem mięknące i przechodzące w lekko słodką, nasyconą głębię kwiatów. Z róży oraz kwiatu pomarańczy wyciągnięto wszystko, co w nich najbardziej zmysłowe oraz cielesne, nie ignorując przy tym jednoznacznie roślinnej genezy akordów. A jeszcze później pojawiają się suche nuty drzewne, pięknie komponujące się z wetywerią i przygotowujące nas na nadejście kadzideł.
Jednak spokojnie, tutaj nic nie ma prawa zacząć się dymić, to w końcu wysmakowany, dorosły kobiecy szypr z niemal osiemdziesięcioletnim stażem na rynku; choć po wielu reformulacjach, nadal czuć w nim ducha, blask oraz namysł epoki sprzed agresywnej samowoli specjalistów od reklamy. Pour une Femme, chociaż z przytępionymi pazurkami, wciąż szczyci się bajeczną, bogatą oraz grafitowo-piżmową, lekko gorzką bazą; wciąż jest Dziełem.
Dystyngowana choć wyraźna projekcja oraz niezła trwałość tylko rzecz potwierdzają.

Skład:
kwiat pomarańczy, mandarynka, bergamotka, tynktura różana, kadzidło, wetyweria, drewno sandałowe, ambra, piżmo


Caron, Pour un Homme

Do ilustracji niniejszej impresji z premedytacją użyłam innej grafiki, niż słynna reklama ze znanym z agresywności francuskim rugbystą. Z dwóch powodów: po pierwsze, Pour un Homme może i jest zapachem oryginalnym, łamiącym konwencję współczesnego perfumiarstwa głównego nurtu, skupionego wokół nut słodkich, nieinwazyjnych, nudnych [więc wizja nieco demonicznego brodacza byłaby uzasadniona], lecz przecież Caron do głównego nurtu perfumeryjnego (już) nie należy; po drugie zaś te perfumy są tak bardzo naturalistyczne, tak kuszące niebanalnym pięknem natury, że próba wtłoczenia ich w jakiekolwiek celebryckie skojarzenia byłaby zbrodnią. To zapach z innej epoki.
Stworzony z organicznie czystej lawendy, współcześnie poza przytuliskami fanów kosmetyki naturalnej niemal niespotykanej. Chłodnej, roziskrzonej, bogatej; jednocześnie gorzkiej oraz pełnej mnóstwa ziołowo-drzewnych konotacji z cudownie animalnym podbiciem. Wyczuwam tu szałwię, tymianek, rozmaryn, odrobinę mięty, kolendrę a nawet szczyptę świeżo startej gałki muszkatołowej. A może to tylko złudzenie...? Trudno orzec. Grunt, że deklarowane w spisach nut wanilia a potem piżmo zdają się wynikać z bogactwa najważniejszego składnika mieszaniny, który przecież potrafi być zarówno słodko-pastelowy (gdy otwarcie przechodzi w  serce oraz trochę później), jak i ciemny intensywną zwierzęca suchością, pazurzasto-futrzany. Dookoła zaś gęsto padają pojedyncze krople tłustego olejku lawendowego.
Klasa i styl same w sobie. Pre-minimalizm dla mężczyzn, którzy nie boją się posądzeń o staroświecki gust.
Świetna trwałość, emanacja raczej skromna, szczególnie w późniejszych fazach.

Skład:
lawenda, wanilia, piżmo


Aedes de Venustas, Iris Nazarena

Kiedyś pisałam, że irysowy No. 18 od Chanel charakterem przypomina mi Płaczące Anioły z serialu Doktor Who. W ostatnich miesiącach świat perfum zaroił się od podobnego, pudrowo-gładkiego, w nieinfantylny sposób pastelowego irysa. Czyli Luca Turin ma rację donosząc o spadku cen komponentów perfumiarskich tworzonych z owego uroczego kwiatka. Choć oczywiście doceniam marki korzystające z okazji, ten konkretny trend zaczął mnie już nudzić.
Pewnie dlatego nie potrafię wykrzesać z siebie nawet cienia entuzjazmu wobec Iris Nazarena, choć to przecież przyjemne, dobrze skonstruowane perfumy. Drzewne, ziołowe, chłodne i wyważone. Na wskroś nowoczesne, potrafiące robić olbrzymie wrażenie bez epatowania luksusem; bogate lecz nie chwalące się rozmaitością tworzących je nut. A jednak nie mam ochoty rozbierać ich na części pierwsze, analizować rozkład poszczególnych elementów, podziwiać i (w razie potrzeby) punktować. No niechce misie po prostu. ;)
Więc zostawiam ów przyjemny, doskonale wyważony uniseks o krótkim sillage w spokoju. Jego twórca, Ralf Schwieger, z pewnością nie jest jednym z moich ulubieńców. :)

Skład:
anyż, jagody jałowca, nasiona piżmianu, irys, róża, goździki (przyprawa), skóra, oud, wetyweria, kadzidło, akordy drzewne oraz ambrowe


Montale, Crystal Flowers

Różany deser na syntetycznych piżmach, z mandarynkowym sokiem, oraz syntetycznie drzewnym błyskiem w tle. Zapach niczego sobie, bogaty oraz wyrazisty jak wszystkie produkty tej marki [tych marek? (tych marek, Montalek? :P )], z czasem topniejący w ambrowo-wanilinowym syropie, jednak czegoś w nim brakuje.
Najpewniej oryginalności. ;)

Skład:
konwalia, mandarynka, róża, ambra, piżmo



Montale, Intense Café

O, już zupełnie inaczej! :) Ciekawiej, jakoś.
Intense Café to ewidentne gourmand i ulep, jak się patrzy. Najpierw czujemy kawę, podrasowaną nutami drzewnymi oraz paczuli (męska linia perfum Muglera się kłania :) ), do których po chwili dołącza gęsta, przemożna róża o kandyzowanych płatkach. Razem tworzą niebezpieczny duet, jednak dopiero dodatek pyłkowej lecz jasnej wanilii czyni z nich prawdziwy gang, zdolny sterroryzować każdego w promieniu dobrych kilku metrów.
Jeszcze później róża zmienia się w bardziej konfiturową, miękką, do wanilii dołącza ambra by stworzyć akord poniekąd budyniowy, zaś paczulowo-drzewna kawa stygnie pozwalając, by ktoś do niej dorzucił jednocześnie lukrecjowe cukierki oraz zdecydowanie zbyt dużo miałkiego cukru.
Jeżeli nie jesteście fanami gatunku, strzeżcie się! ;) A i fanom radziłabym umiar; choć z pewnością przyjemnie będzie delektować się taką mieszaniną w zimne, wilgotne, szaro-wietrzne zimowe wieczory.

Skład:
róża i inne akordy kwiatowe, kawa, wanilia, ambra, białe piżmo

___
Dziś [poza grożącą atakiem w dowolnej chwili Intense Café ;) ] pachnę Elegance marki Avon.

2 komentarze:

  1. Pour Une Femme zmęczyło mnie nie swoją różanością, lecz specyficznym dryndusowym akordem, ktory sprawia, że perfumy są "out of date". jednak mam do tej marki wielki sentyment - z racji świetnej i niedocenianej wg mnie Lady Caron, wstrząsającego Anarchiste'a i przepięknego, charakternego Aimez Moi (fiołek z anyżem).
    Słodkie Montalaki są dla mnie nie do zniesienia. Nazwa Intense Cafe jest pomyłką albo celowym zabiegiem marketingowym. Zawsze doskwiera mi w ichnich słodziakach męcząca, ordynarna, pseudo orientalna, gryząco chemiczna baza. Ew. Chocolate Greedy jest jeszcze jako taki, bo dzielnie i niezmiennie trwa jego smakowitość. I od razu piszę - nie ksreślam tej firmy - Royal Aoud jest świetny, Dark Aoud również, Black Musk - arcydzieło, Full Incense - dumny i piękny.
    Piszę to, bo wiele osób wiesza psy na Montalach, co jest krzywdzące. Mimo stworzenia wielu potworków.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ależ Wiedźmo , Pour Une Femme ani trochę nie jest szyprem ! Dryndus owszem , ale dryndus w rosole - Pour jedzie mi rosołem z natką pietruszki... co nie zmienia faktu że jest całkiem sympatyczne ;) I trwałe jak diabli .

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )