wtorek, 12 listopada 2013
Oblicza Bogini
Figurki paleolitycznych Wenus - do czego służyły, kto je tworzył? W ciągu minionych lat naukowcy wyróżnili mnóstwo teorii, od gadżetów pornograficznych po niezbity dowód na uniwersalność kultu Wielkiej Bogini. Do wyboru, do koloru.
Cóż, w mojej opinii posążki równie dobrze mogły pełnić tak pierwszą, jak i drugą funkcję. :) Wszak bardzo możliwe, iż społeczności epoki kamienia charakteryzowała zupełnie inna mentalność, niż nas - skażonych patriarchalizmem, traktujących ludzkie [wciąż jeszcze przede wszystkim kobiece] ciało wyłącznie jako przedmiot seksualny, od stuleci rozdartych przez żałosną, wydumaną, stworzoną na siłę sprzeczność między "świętością" matki a "lubieżnością" kurwy. Ludzie sprzed dziesiątków tysięcy lat zwyczajnie nie mogli myśleć w podobny sposób, gdyż ich świat zbyt silnie powiązany był z prawami natury; przetrwanie "swoich", własnej grupy plemiennej było tak bardzo uzależnione od zdolności reprodukcyjnych, że seks, płodność oraz macierzyństwo po prostu musiały wiązać się z władzą lub choć spotykać się z identycznym społecznym poważaniem.
Dlatego nie lubię szufladkowania ani gradacji teorii odnośnie genezy paleolitycznych Wenus. Zbyt silne jest moje wrażenie, że przekonania jakoby Wenus stanowiły przykład "tylko" pornografii (a więc, stereotypowo patrząc, znaczenie zaniżone) lub "aż" powszechnego pierwotnego matriarchatu (znaczenie zawyżone?), to przede wszystkim całkowicie błędna kalka naszego świata oraz mentalności, stosowana do świata oraz mentalności ludzi sprzed trzydziestu tysięcy lat. O których wiemy zdecydowanie zbyt mało, aby na siłę wpasowywać ich w mentalność antyczno-grecką oraz judeochrześcijańską tylko dlatego, że sami jesteśmy jej tworami.
Skąd nagle dopadły mnie te stare kobiece figurki? Ano, ze stereotypu. :D Z tym, że prywatnego: gdzieś tam, kiedyś, dawno temu skojarzyłam je sobie z kultem Wielkiej Bogini. ;) I kiedy powąchawszy po raz pierwszy Ondę marki Vero Profumo poczułam właśnie owo pradawne sacrum zespolone z macierzyństwem oraz pierwotną władzą nad życiem i śmiercią jednocześnie, od razu pomyślałam o paleolitycznych Wenus. :)
Trudno było mi zresztą od podobnych myśli się uwolnić. Choćby dlatego, że w Ondzie zauważam ducha identycznego, co w Patchouli Noir od Il Profumo, które swego czasu określiłam mianem łona Matki Ziemi. Lecz o ile paczulowa bogini okazała się istotą ciemnoskórą, pochodzącą z Afryki matką nas wszystkich [tą samą, której dziedzictwo wszyscy niesiemy w naszym DNA mitochondrialnym], postać z Ondy wydaje się kimś znacznie bliższym, geograficznie i historycznie. Jednocześnie swojskim oraz bardzo intymnym ale też strasznym, niepokojąco innym.
Onda w ekstrakcie to perfumy o mocy tak nieprzeciętnej, energii życiowej tak silnej, że zdolnej pewno - jeżeli tylko mocno się postara - przeprowadzić fuzję jądrową. :) Tu nie ma mowy o świetle, jasności, delikatnościach. W odróżnieniu od wielu, także niszowych i nawet najpiękniejszych, perfum próżno weń szukać nawet jednej molekuły świeżości albo innego ellenimalizmu. Wszechświatem omawianej mieszanki niepodzielnie rządzi bura pyłkowość; przedziwny, pierwotny miks goryczy gałki muszkatołowej z nietypowym, suchym ale ziemistym ujęciem wetywerii [jestem przekonana, że co nieco paczuli musiało się tu przyplątać!], obu złamanych pikanterią zmiażdżonych moździerzu ziaren kolendry oraz przyprószonych sproszkowanym imbirem o bardzie złamanej, zgaszonej i zagłuszonej, jesiennej żółci. Gdzieś w tle zauważam niezbyt przyjazne, pojedyncze nuty tytoniu zbliżonego do suchych wiórów z Fougère Bengale, jednak jest to akord spokojny, który nigdy nie dostaje szansy aby przebić się na pierwszy plan. Przemożna, nieprzejrzysta chmura z gorzko-matowych przypraw i wetywerii skutecznie to uniemożliwia. Szczególnie, że po kilkudziesięciu minutach z tej doskonale roślinnej, wegetariańskiej, zbierackiej mieszanki wypływa akcent niespodziewany: to cywet, kastoreum lub coś bardzo ale to bardzo do nich zbliżonego. W każdym razie silne wrażenie dosłownej cielesności, zmysłowości w bardzo naturalistycznym ujęciu. Jednak nie zauważam w Ondzie pornografii, nie; to świat jeszcze sprzed tabuizacji zachowań seksualnych, bez ściśle określonych stereotypem ról, które w miłosnym akcie przypadają przedstawicielom obu płci. Choć wyraźny jest weń pierwiastek Kultury, to nie potrafiłabym określić, wedle jakich zasad przebiega owo prehistoryczne uwodzenie. Lecz przecież ono wcale nie jest tu najważniejsze.
To tylko ja dałam zapędzić się w kozi róg, biedne dziecko nowożytnego patriarchalizmu, skażone fiksacją seksualną. :] Faktycznie Onda wcale nie jest o seksie - ani nie o cywecie. W rzeczywistości to niejednoznaczna choć jednolita, trudna do podzielenia gorąca mieszanka wspomnianych wyżej składników, pełna naturalnego piękna oraz grozy, obu doskonale zbilansowanych. Mocy, kryjącej w sobie nieskończone pokłady czułości.
Coś bardzo mocnego oraz pierwotnego. I, jak widać, silnie działającego na emocje czy wyobraźnię. :) Duchem spokrewnionego nie tylko ze wspomnianym wcześniej Patchouli Noir ale również z Incense Normy Kamali, Patchouli marki Mazzolari, Fumidusem Pro Fumum Roma, Habanitą od Molinard, Ambre Sultan Lutensa czy klasycznym Shalimarem. Tą pierwotną, zarzuconą żeńską potęgą, za której ujawnianie jeszcze kilka wieków temu palono na stosach.
Wszystkie jesteśmy Ondą.
Rok produkcji i nos: 2007, Vero Kern
Przeznaczenie: wbrew wszystkiemu, co napisałam wyżej, jest to klasyczny uniseks. ;) Dla miłośników ambitnej, niepokornej niszy. Na wszystkie okazje [no dobra, nie na wszystkie; np. do pierwszej wizyty u przyszłych teściów dobierzcie lepiej coś kwiatowego ;) ].
Uważajcie z dawkowaniem, bo pachnidło emanację ma nielichą i nawet po ładnych kilku godzinach noszenia na skórze potrafi zostawiać po sobie wyraźny ślad.
Trwałość: testowałam wyłącznie czyste perfumy, które nie dają o sobie zapomnieć przez ponad osiem godzin a jako bliższa skórze aura wyraźne są przez co najmniej drugie tyle.
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-przyprawowa (oraz drzewna, bo wetyweria....)
Skład:
kwiat muszkatołowy, kolendra, wetyweria, imbir
___
Dziś noszę Rajasthan od Etro.
P.S.
Dwie pierwsze ilustracje pochodzą z czeskiego portalu Anthropark, którego lekturę szczerze Wam polecam. :) Jeżeli mam być ścisła, grafiki obu wykorzystanych (oraz wielu innych) urealnionych Wenus wzięłam STĄD.
Etykiety:
aromatyczne,
drzewne,
perfumy,
Poczet Wiedźm Świata,
przyprawowe,
Vero Profumo
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Nie znam żadnego z zapachów Vero Profumo ale ciekawa jstem ich choćby z uwagi na fakt, że autorka wypuszcza nowości nieczęsto. Ile ich jest kilka sztuk chyba...
OdpowiedzUsuńBodaj cztery podstawowe, obecnie dzielące się na trzy wariacje o trochę odmiennych składach. Nie znam wszystkich możliwych kombinacji VP lecz te, które już poznałam, są naprawdę bardzo dobre. :)
UsuńPostaram się dorzucić coś do paczuchy, którą dla Ciebie tworzę. [W ślimaczym tempie, wiem... Wybacz].
Kolejna recenzja, po której zapisuję zapach do listy musz-niuch:)
OdpowiedzUsuńVI4
Cieszę się, że Cię zachęciłam. :) Ondę na naszych ziemiach niełatwo wyczaić ale na pewno warto.
UsuńPozdrowienia dla Ciebie!