piątek, 19 lipca 2013

Patrz sercem, sercem słuchaj...

Sercem także wąchaj. :)
Odczuwaj piękno wszystkimi zmysłami oraz umysłem. Módl się bez słów; nawet nie do jakiejkolwiek boskiej istoty lecz do świata samego, w jego nieskończonej potędze oraz pięknie. Ważne jednak, by okazji do zachwytu, tej uskrzydlającej inspiracji, by mimo wszystko wciąż zmagać się z życiem, szukać we własnym otoczeniu, blisko.
Ponieważ kiedy nie dostrzegamy jej wokół siebie, nie będziemy potrafili docenić nawet podczas podróży w najurokliwsze zakątki Ziemi.

Armenia to piękny kraj. Rzekłabym, że ogłuszająco, oszałamiająco piękny. Żeby to stwierdzić wystarczy obejrzeć zaledwie tych kilka zdjęć. Nie mam problemu ze zrozumieniem, że skojarzenie z nią mogło pasować do pewnych perfum. Sama jednak go nie podzielam.
Wzorem pewnego kompozytora piękna postanowiłam poszukać znacznie, znacznie bliżej.


Ignaz Reimann przez całe życie związany był z okolicami Kłodzka. Właśnie tam realizował się jako pedagog, dyrygent oraz kompozytor o społecznikowsko-religijnym zacięciu.
I właśnie z jego ziemią - która z biegiem czasu oraz zawirowaniami historii stała się także (w sensie bardziej ogólnym) moją ziemią - oraz jego muzyką skojarzyłam Bois d'Arménie z guerlainowskiej butikowej serii  L'Art et la Matière.

Zapach równie spokojny i pastelowy, co zachód słońca nad Kotliną Kłodzką. Oraz Kyrie z Mszy Pasterskiej które, jak sugeruje tematyka liturgii, jest bardziej nostalgiczną kołysanką aniżeli majestatycznym, rozpaczliwym błaganiem.


Bo też nie tego spodziewałam się po dziele o tytule nawiązującym do lasów porastających góry Kaukazu w kraju istniejącym od starożytności, gdzie chrześcijaństwo jest oficjalną religią państwową od czasów, kiedy Konstantyn Wielki nawet nie był jeszcze cesarzem Rzymu. Spodziewałam się mocy, potęgi, może nawet przedwieczności. Dostałam - czystą lecz delikatną pieśń, nawiązującą zaledwie do drzewno-żywicznej głębi.

W otarciu pojawia się niewielka, pozornie swobodna lecz w istocie dokładnie wycyzelowana chmurka sproszkowanych przypraw. Jej granice zostały dokładnie wyznaczone w sposób, który przeczy naszej obecnej znajomości praw fizyki. Jednak jest: swobodna sfera o wiotkim, geometrycznym kształcie [to w ogóle jest możliwe?], lukrecjowo-pieprzowa, świeżo-ostrawa dzięki utłuczonym w moździerzu ziarnom kolendry, niesiona na słodkiej woni nadtopionych żywic, z których jednak nie wznosi się kadzidlany dym.
Zamiast wędrówki ku niebu pojawia się ciepła ziemistość, równoważąca woń przypraw i żywic, z karmelizowanym benzoesem na czele. To paczuli suche, delikatne, miękkie choć łatwe do kształtowania, wznoszące się i opadające w spokojnych, płynnych ruchach. Przywodzi mi na myśl góry które, jakby nie patrzeć, są kawałkiem ziemi niekiedy zbliżającym się ku niebu. ;)

W miarę upływu czasu żywice rozgrzewają się jeszcze bardziej, konsystencją zaczynają przypominać toffi. Jednak paczuli czuwa nad suchością kompozycji, wspierane przez nasycone oraz jakby postarzane, słodko-oleiste drzazgi drewna gwajakowego o delikatnie skórzanym rysie. A może to benzoes lekko zbacza z deserowego kursu? Tak, to chyba bardziej prawdopodobne. :) Być może dlatego w ostatniej fazie zjawia się więcej akcentów zmysłowych. Żywice rozjaśniają się aż do barwy przygaszonych pasteli, paczuli mięknie tak bardzo, że okruszki jego suszonych listków zmieniają się w brunatny pył, zaś ciepła, ledwie zarysowana skóra toruje drogę akordowi piżmowemu. Równie delikatnemu co reszta składników lecz przy tym pełnemu ciepła, przywodzącemu na myśl wspomnienie czystej, ciemnej zwierzęcej sierści. I tylko wspomnienie.
Mijają dziesiątki minut, a Bois d'Arménie rozgrzewa i rozjaśnia się coraz bardziej, omywane złamanym, mało natarczywym światłem zachodzącego słońca. Nawet nie zauważamy, kiedy zapada noc a po łagodnej olfaktorycznej muzyce nie zostaje nawet ślad. Płynie teraz nad innymi krajobrazami, pozwala się usłyszeć innym ludziom lecz jednocześnie - na pewno nie jest już taka sama.
Czas zmienia nie tylko nas.

Rok produkcji i nos: 2006, Annick Ménardo

Przeznaczenie: zapach przez niektóre portale klasyfikowany jako męski, jednak kilka innych twierdzi, iż powstał dla kobiet. Rozsądźmy zatem, że jest to uniseks. :) Tworzący wokół ludzkiego ciała niezbyt wielką lecz z bliska bardzo wyraźną aurę, z czasem oczywiście coraz bardziej przyległy do ludzkiej skóry.
Na okazje oficjalne lub intymne tak czy inaczej, choć nie jest to żadna norma.

Trwałość: nie większa niż pięć, sześć godzin

Grupa olfaktoryczna: orientalno-drzewna

Skład:

Nuta głowy: czerwony pieprz, kadzidło, irys
Nuta serca: kolendra, drewno gwajakowe, benzoes
Nuta bazy: balsam kopaiwowy, białe piżmo, paczuli
___
Dziś Neroli Portofino od Toma Forda.

P.S.
Pierwsza z ilustracji pochodzi z http://www.national-geographic.pl/foto/fotografia/kotlina-klodzka-458567


* * *

Zauroczona kompozycjami Reimanna jadę do Wambierzyc posłuchać więcej. Do następnego spotkania w poniedziałek!

2 komentarze:

  1. Posłuchałam-- i jeden utwór wystarczy bym pozazdrościła Ci podróży. Na pewno chcę poznać więcej muzyki Reimanna, wyobrażam sobie że bazylika w Wambierzycach była wspaniałym miejscem by obcować z tą muzyką.
    Mnie będzie musiała wystarczyć własna kanapa.

    Jak dla mnie to nietypowa muzyka sakralna. Pewnie dlatego że stosunkowo współczesna (a ja preferuję Hildegardę z Bingen, Pregolesiego i Palestrinę) dlatego taka ...kulturalna, wyważona, elegancka. Nie ma w niej emocji, skowytu rozpaczy i zachwytu muzyki bardzo dawnych wieków ale jest spokój. Coś jakby przedłużenie kościelnej ciszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż.. było wspaniale! :) Oczywiście przez weekend nie siedziałam tylko w Wambierzycach, bo program imprezy nie był aż tak bogaty ale i tak co się nasłuchałam i nazachwycałam, to moje. W ogóle bazylika w W. jest na drugim miejscu mojego prywatnego rankingu ukochanych zabytków sakralnych w regionie. ;) [Pierwsze miejsce należy do przecudnego barokowego Krzeszowa, z którym łączy mnie więź sentymentalna].

      Oczywiście, że nietypowa. Reimann żył trochę we własnym świecie, jeśli chodzi o komponowanie. Obok trendów, wychowany na Bachu (jego ojciec był organistą w sanktuarium wambierzyckim) i to też się czuje. Rzeczywiście, jak napisałaś, tworzył dzieła wyważone i eleganckie ale też intymne, niosące ukojenie. A do tego osadzone w tradycji ludowej regionu z jego czasów, czesko-niemieckiej. Mnie tam więcej nie trzeba. Szkoda, że to kompozytor trochę pomijany... Ale nic to! Mamy przynajmniej festiwal, w Jutiube też można się trochę nasłuchać, podobnie jak na stronie festiwalu. :) A muzyka IR wciąż żyje, choć głównie w Niemczech i okolicach (czyli w Wambierzycach też). To się liczy.

      Ty natomiast będziesz miała świetną okazję, żeby odwiedzić moje okolice w przyszłym roku. ;D

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )