wtorek, 2 lipca 2013

Cudowny wynalazek pana Daguerre'a

Który nie powstałby jednak, gdyby nie znaczny wkład niejakiego Josepha Nicéphore'a Niépce'a.
Tak się bowiem składa, że to pan Nicefor jest autorem pierwszej na świecie udanej fotografii. Tej oto, przedstawiającej widok z okna jego pracowni w Le Gras:


Był rok 1826 i aby osiągnąć podobny efekt należało metalową płytkę powleczoną chemikaliami naświetlać przez, bagatela, osiem godzin! [Swoją drogą świetnie, że autor tej metody nie wpadł na genialny pomysł, by za jej pomocą uwieczniać ludzi. ;) ]
Bazując na dokonaniu wspólnika oraz poprzednika w jednej osobie, Louis Daguerre odkrył, że istnieje coś takiego, jak obraz utajony, czyli zapisany na płytce/kliszy ale jeszcze nie wywołany, co doprowadziło do zaprezentowania światu pierwszej "prawdziwej" metody fotografowaniu we współczesnym nam rozumieniu - dagerotypii.

W roku 1838 ekspozycja trwała już "tylko" piętnaście minut [co przecież jest czasem, który człowiek może z powodzeniem wytrzymać bez żadnego większego ruchu; z czego zresztą człowiek zdawał sobie sprawę i czym prędzej zaczął praktykować ;) ]. Od tej pory już nic na świecie, żadne ważniejsze wydarzenie nie było takie samo, jak wcześniej.
Dzięki czemu otrzymaliśmy kolejne świadectwo zmieniającej się rzeczywistości wokół nas, genialne źródło historyczno-antropologiczne. A jeżeli nie mamy naukowych ambicji: po prostu drobne odbicie minionych lat, zakonserwowane na kawałku papieru niczym owad w bursztynie. Ślad na piasku czy dowód życia osób, o których wiemy tylko z rodzinnych opowieści albo ze szkolnych lekcji [kiedy poszukiwałam ilustracji do wpisu, już w pierwszej chwili dosłownie zalały mnie setki kopii dagerotypów Chopina, Mickiewicza, Poego, Lincolna, Puszkina...].
Coś, co jeszcze dwieście lat temu nosiłoby znamiona magii; bo oto widzimy świat, czego na dobrą sprawę nigdy zobaczyć nie mielibyśmy prawa! Za pomocą narządu wzroku w jakiś sposób doświadczamy życia sprzed wielu lat.

Czy możliwe byłoby zatem przeniesienie się w czasie za pośrednictwem węchu? Pytają zapewne wszyscy miłośnicy perfum [a przynajmniej ja pytam ;) ].
Oczywiście, że się da!
O ile tylko dysponujemy odpowiednio starym pachnidłem. ;)


Ile dokładnie lat liczy sobie piękna, ciemnoherbaciana woda o nazwie Quelques Fleurs l'Original, od 1913 roku produkowana pod egidą marki Houbigant, kochana oraz hojna Trzy Ryby nie potrafiła powiedzieć.
Na przesłanym mi samplu napisała tylko: "z miniaturki starej jak świat". :) W co jestem w stanie uwierzyć
bez najmniejszego problemu.

Gdyż dziś takich perfum już się nie tworzy; nawet jeżeli dana firma wciąż produkuje mocarne, aldehydowo-drzewno-skórzane szypry, czyni to raczej prawem kontynuacji bestsellerowego projektu a i tak zwykle nie obywa się bez reformulacji. Wystarczy wspomnieć, jak drastyczna lobotomia spotkała ostatnio klasyczną, podstawową wersję Chanelowej Piątki a i tak będzie to wyłącznie pierwszy, najbardziej banalny przykład z brzegu.
Warto jednak zauważyć, że i testowane przez nas Quelques Fleurs l'Original z całą pewnością nie pochodzi z lat krótko po premierze. Bo któż w tamtych czasach, w roku 1913, wpadłby na pomysł nagłośnienia oraz uwznioślenia otwarcia kompozycji aldehydami? ;) Wszak Coco Chanel dopiero otwierała pierwszy sklep z kapeluszami, zaś mieszkający w Moskwie Ernest Beaux swoim najnowszym pachnidłem włączał się w jubileusz trzech wieków panowania Romanowów nad Imperium Rosyjskim. O powstaniu pierwszego aldehydowca oraz wprowadzaniu modernizmu do świata sztuki perfumeryjnej nikt nawet nie marzył.


Tymczasem omawiany zapach otwierają właśnie aldehydy. Mocne, głębokie, sprężyste; mimo upływu lat wciąż smukłe oraz pełnie iście młodzieńczej gracji. Ostre, pełne przekornej, dosłownie stawiającej na nogi świeżości [nie dziwiłabym się, gdyby zawartość tego flakonika traktowano jako snobistyczną wersję soli trzeźwiących ;) ]. W czym pewnie niemały udział wziął towarzyszący mydlano-musującym chemikaliom akord skórzany. Doskonale ożywczy i dosłowny (czyżby kolejny aldehyd, rosyjska skóra?).
Trzeba czasu, by pachnidło uspokoiło się, osiadło na skórze dosyć grubą, jednolitą acz kruchą warstwą. Wówczas pojawia się trudny do podzielenia na poszczególne elementy, wieloskładnikowy bukiet tytułowych kwiatów. Wiem w zasadzie tylko to, że kompozycja nieco delikatnieje, otoczona aldehydami pozwala ujawnić się zakulisowej ciepłej, roślinnej, abstrakcyjnej słodyczy. Po skórze nie ma śladu, rześki poranek zastępuje dojrzały letni skwar popołudnia, obserwowany z okna ocienionego, chłodnego salonu.

W miarę upływu godzin cienie stają się coraz dłuższe, spomiędzy kwiatów wyskakują nuty bliżej niezidentyfikowanych przypraw oraz ziół, pogłębiające wrażenie gęstej, brunatnej aldehydowej goryczki a wspomagane drapiącą w gardle suchością mchu dębowego. Zauważam, iż bukiet postawiono na efektownej choć praktycznej komodzie z jakiegoś egzotycznego drewna. Oraz, że wieczór przynosi powrót słodyczy, tym razem we wcieleniu bardziej korzennym, cięższym, wiodącej za sobą gęstą posuwistą chmurę cywetowo-piżmowych oparów. Noc - wśród dławiącego bogactwa drzewnych esencji, uroczej staroświeckości paczuli a także upojnej ciężkości wonnego kwiecia - sugeruje namiętność; samą esencję piękna; parę kochanków, pławiącą się we wzajemnym zachwycie, pożądaniu oraz miłości. Może trochę wyidealizowaną... a może raczej odległą? Doświadczaną niejako przez stulecia, obserwowaną dzięki wiecznotrwałemu zapisowi ulotności, jakim ostatecznie stała się fotografia?

W pewnym momencie zaczynam czuć, że w tej scenie jestem zbędna. Zresztą i tak czuję się niezręcznie, przez przypadek włączona w magiczny krąg cudzego kochania. Odchodzę więc.
Spokojnie i bez żalu czy gniewu. Równie dyskretnie, jak głośnym było moje pojawienie się.
Wszak w owym świecie byłam tylko gościem, przypadkowym przechodniem.
Przez tunel czasoprzestrzenny wracam do swoich czasów.
Otwieram oczy.
Budzę się.
A więc można podróżować w czasie za pomocą węchu. :)

Rybo, jeżeli czytasz te słowa, chciałabym podziękować Ci za umożliwienie tej wędrówki.

Rok produkcji i nos: 1913, Robert Bienaime

Przeznaczenie: zapach stworzony z myślą o kobietach, lecz współcześnie testy polecałabym także mężczyznom ceniącym olfaktoryczne klimaty retro. O ile uda Wam się znaleźć kapkę materiału testowego, rzecz jasna [mnie niestety ostał się już tylko pusty atomizer..].
Charakteryzuje się sporą mocą, szybko redukującą się do wąskiej acz wyrazistej aury. Z daleka wyraźny, z bliska nie męczy a więc kolejny zapach o idealnej projekcji. :)
Na okazje.. a jakie to ma znaczenie? Jeśli kochacie perfumowe starocie, będziecie nosić z przyjemnością niezależnie od okazji, w przeciwnym przypadku pewno nie zapragniecie testów.

Trwałość: od sześciu godzin wzwyż
[sądzę, że na tym punkcie upływający czas odcisnął najsilniejsze piętno]

Grupa olfaktoryczna: szyprowo-kwiatowa (oraz aldehydowa)

Skład:

Nuta głowy: bergamotka, cytryna, bylica, kwiat pomarańczy, aldehydy
Nuta serca: heliotrop, jaśmin, róża, ylang-ylang, goździk (kwiat), kłącze irysa, tuberoza, orchidea
Nuta bazy: bób tonka, wanilia, drewno sandałowe, mech dębowy, paczuli, piżmo, cywet, ambra
___
W tej chwili pachnę właśnie Quelques Fleurs l'Original. :)

P.S.
Trzy pierwsze ilustracje pochodzą STĄD i są niezwykle ważne dla rozwoju tej dziedziny sztuki. Ostatnia np. przedstawia pierwszy w dziejach fotomontaż.

2 komentarze:

  1. Wiedźmo, recenzję przeczytałam dopiero teraz. Bardzo Ci dziękuję za to że napisałaś o Quelques Fleurs l`Original. I za to jak napisałaś o tym pachnidle. Ja jestem nim zafascynowana i oczarowana, cieszę się że i Ciebie zabrało w podróż po czasie.
    (Bo przecież nie tylko w czasie można podróżować, w głąb. Można także ślizgać się po czasowych fałdach, łapać impresje, skojarzenia, wspomnienia, obrazy i dźwięki. I zapachy rzecz jasna)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tą próbkową niespodzianką sprawiłaś mi kolosalną radość, dlatego też zawartość sampla schowałam, traktując jak cenny skarb. Dopiero kiedy zorientowałam się, że perfumy są już na wykończeniu, zrozumiałam, że czym prędzej trzeba je opisać, nim nieroztropnie zużyję resztkę cennego specyfiku. :) Bo trudno uwolnić się od pragnienia podróży w czasie. Naprawdę zazdroszczę Ci tej miniaturki. ;)
      Jeszcze raz dziękuję! :*

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )