Jestem osobą biegnąca za uciekającym czasem.
Ostatnio spóźniłam się na Światowy Dzień Książki, natomiast wczoraj zdałam sobie sprawę, że gdzieś bokiem minął mi pierwszoczerwcowy Międzynarodowy Dzień Dziecka. Na który przecież zaplanowałam tematyczną notkę wspominkową o moich pierwszych "dorosłych" perfumach. No trudno. Skoro ów dzień przepłynął gdzieś koło mnie, dziś postaram się jedynie nawiązać do jednego z nie-opisanych zapachów. :)
Zamierzam bowiem pochylić się nad dwiema kompozycjami, które okazały się pachnieć podobnie do nieodżałowanej Glorii marki Cacharel. Przy czym podobieństwo to jest bardziej umowne niż ewidentne (nie wykluczam nawet, że istnieje tylko w mojej głowie), ułożone wokół charakterystycznego dotąd tylko dla Glorii wrażenia roślinnej, pudrowo-musującej, nieco mineralnej słodyczy. Trochę jakbyście wąchali wszystkie te witaminy w pastylkach które, wrzucone do wody, rozpuszczają się z sykiem a pite smakują matową, chemiczną słodyczą. :) Tak kiedyś pachniała Gloria [choć nie zawsze i nie do końca; jeszcze o tym napiszę; za jakiś czas], tak obecnie pachną Dolce Riso od Calé Fragranze d'Autore oraz Amber Ylang Ylang z Prywatnej Kolekcji marki Estée Lauder.
Wszystkie trzy zapachy łączy również roślinna, wściekle różowa aura; co prawdę mówiąc jest uroczym oraz przedziwnym kontrastem wobec chemicznej słodyczy rozpuszczalnego wapna czy witaminy B. ;) Lecz cóż poradzić? Perfumy należy brać takimi, jakimi się ukazują - szczególnie wtedy, gdy ich ważnym elementem składowym są nasze wspomnienia.
O moich dzisiejszych bohaterach jednak wspomnień nie mam. I chyba nie zdołam ich uzbierać, ponieważ czas podobnych kompozycji dla mnie już minął. Mówiąc wprost: no, nie zachwyciły.
Dolce Riso na przykład rzeczywiście może pachnieć ryżowym deserem, doprawianym kilkoma szczyptami korzennych przypraw i podanym w towarzystwie wieloowocowej konfitury, której głównymi składnikami są kandyzowane plastry mango, marcepan, cytrusy oraz zarodki pszenicy, wszystkie porządnie osłodzone wanilią oraz pojedynczymi frakcjami jasnego miodu. Całość ułożono na masywnym i jasno-cedrowym, troszkę cierpkim postumencie, następnie oprószono pudrem z białego piżma.
Zaiste, ciekawe połączenie. Dzięki akordom zbożowym oraz gorzkim, dzięki cierpkiej świeżości drewna z cytrusami i miodem twórca pachnidła sprytnie uniknął banału oraz mdlącego przesłodzenia. Dla mnie jednak jego dzieło jest zbyt jednoznaczne i toporne.
Dolce Riso to Gloria w wydaniu intense, z chemicznym musowaniem i przepychanką słodyczy z goryczą w miejsce miękkości i jasnej słodyczy bazy. Zbyt monotonna, zbyt prosta, mało zmieniająca się w czasie, zatem i męcząca.
Trochę szkoda.
Amber Ylang Ylang okazało się nieco inną "interpretacją" signature scent piętnastoletniej wiedźmy. :) Powiedzmy, że tym razem mam do czynienia z Glorią w modnym kilka wiosen temu wcieleniu eliksirowym [pamiętacie eliksirowego Angela i Aliena, trzy diorowskie Trucizny, Hypnose od Lancôme czy Amor Amor Tentation?], pogłębiającym akordy roślinnego musowania z otwarcia, korzenno-alkoholowe niuanse rozwinięcia oraz ambrowo-drzewne ciepło bazy. Znacznie przyjemniejszym od poprzedniego puntu na liście.
Z uwerturą seledynowo-słodziutką dzięki ylang-ylang, sprytnie złamaną akordem świeżego, taninowego geranium oraz matową jasnością bergamotki. Co niemal od razu staje się półprzejrzystą zasłoną, zza której coraz śmielej wyziera esencjonalna róża (ukazana identycznie, jak w Glorii), otoczona przez ciepłe przyprawy oraz akordy drzewne: aromatyczne balsamy, sandałowcowe drzazgi, ciepłą ambrową - czy raczej bursztynową - chmurę. W miarę upływu czasu akordy ambrowe i drzewne stabilizują się, nabierając większej głębi albo ściślej zespalając z ludzką skórą. Pojawia się delikatne wspomnienie po jakimś wytrawnym alkoholu (brandy? średnio udany koniak? może calvados?), wplecione między żywiczne, sandałowcowe oraz ambrowo-korzenne nuty a z czasem całkowicie przykryte słodyczą, wynikającą już nie z tytułowego kwiatu lecz z waniliowych lasek, suchych oraz ciemnych.
Wszystko to układa się na ciele w ciężkich splotach, otula je szczelnie acz niekoniecznie przywiera do ludzkiej skóry. Jest ciekawe ale - no cóż, Glorią nie jest. :] Dlatego trochę męczy mnie swoim ciężarem, konwencjonalnie "kobiecym" pięknem, brakiem finezji; w zasadzie trudno powiedzieć, czym. :) A może tylko się czepiam?
Ostatecznie czasu nie da rady cofnąć [prawdę mówiąc, nie bardzo miałabym na to chęć :) ]. Nie jestem tą nastoletnią dziewczynką, którą bez trudu oczarowywał słodki puder Glorii, Flower od Kenzo czy Far Away Avonu. Ich czas już minął, czego nie mogą zmienić współczesne skojarzenia.
Lecz obiecuję wrócić jeszcze do swoich późnodziecięcych pachnideł. Co prawda ich sample do następnego Dnia Dziecka z pewnością nie dotrwają ale dlaczego nie miałabym zrobić sobie recenzenckiego prezentu za kilka miesięcy? Przecież urodziny mam już w grudniu! ;)
Calé Fragranze d'Autore, Dolce Riso
Rok produkcji i nos: 2008, Silvio Levi
Przeznaczenie: zapach uniseksualny oraz bliskoskórny, z czasem niemal sklejający się z nią.
Na okazje, eee... jakie zechcecie. ;)
Trwałość: nie większa, niż pięcio- sześciogodzinna (z czego połowę spędzimy z nosem przy skórze)
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-przyprawowa
Skład:
Nuta głowy: bergamotka, jabłko, bylica
Nuta serca: ryż, pszenica, pieprz
Nuta bazy: wanilia, bób tonka, piżmo
Estée Lauder, Private Collection: Amber Ylang Ylang
Rok produkcji i nos: 2008, ??
Przeznaczenie: zapach stworzony dla kobiet; układający się wokół ciała w przyjemną, kilkunastocentrymetrową aurę, oczywiście z czasem coraz bliższy skórze.
Na okazje formalne (choć nie tylko).
Trwałość: od siedmiu do przeszło dziesięciu godzin
Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-orientalna
Skład:
Nuta głowy: bergamotka, ylang-ylang, geranium
Nuta serca: bułgarska róża, kadzidło, cynamon
Nuta bazy: wanilia, drewno sandałowe, ambra
___
Dziś Le Parfum Denis Durand Couture od M. Micallef.
P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://www.featherofme.com/justin-gaffrey-sculptures-of-paint/
Mnie Gloria podoba się wciąż - choć nigdy jej nie używałam, lubiłam tylko wąchać.
OdpowiedzUsuńAmber Ylang Ylang lubiłam, ale pamiętam, że uwiodło mnie coś gardeniowego
A co do czasu - od kiedy rzuciłam pracę w agencji reklamowej, przysięgłam sobie, że postaram się nigdy się nie śpieszyć. I oto dostałam prezent - czas płynie mi wolno, czasem wydaje mi się, że od rana upłynęła cała epoka. A tydzień wstecz wydaje się tak odległy, jak wcześniej miesiąc.
Cenę się za to płaci - wiadomo, wolny zawód.
Jednak jak dla mnie - warto.
Glorię poznałam krótko po premierze i od razu zachwyciła. Jakieś półtora roku temu ponownie się na nią natknęłam ale przeżyłam spektakularne rozczarowanie (ech, to uczucie, kiedy rzeczywistość nie wytrzymuje w konfrontacji ze wspomnieniami ;) ). Obecnie traktuję ją z większą wyrozumiałością, dzięki czemu znów jestem jej przychylna. Jednak nie na tyle, aby wydawać małą fortunę na flakon. ;)
OdpowiedzUsuńGardenii w AYY nie wyczułam choć jej nie wykluczam. W takim ciepłym kwieciuchu coś spokojnie mogło zagrać w podobny sposób.
Jeśli chodzi o czas, jest z nim dokładnie tak, jak piszesz. Szczególnie przy obecnym tempie życia, kiedy subiektywne odczucie potrafi czasem miesiąc "skrócić" do kilkudziesięciu godzin a lata przepływają gdzieś poza nami nie wiadomo, jak i dlaczego. :/ Też mam za sobą etap pracy w domu wariatów, gdzie wszystko musi być na przedwczoraj i w ogóle motywujmy się do ciągłego zmotywowania. ;> Nigdy więcej.
W każdym razie podzielam Twoją opinię; także tę o cienie, którą warto zapłacić.