A jeśli nie one, to przyjemna, kręcąca się po nosie słodycz.
Trochę wiosenno-letnich impresji.
Głównie na literę A. ;)
Annayake, Hanami
Oto wiosna w pełnej krasie! Lekka, jasna i słoneczna.
Więcej beztroskiego optymizmu z kwiatów już chyba nie da się wyciągnąć. Pachnidło teoretycznie niemal z samych nut kwiatowych, gdzie prym wiedzie ikonicznie japoński kwiat wiśni, współpracujący z lekką piwonią, fiołkami oraz kilkoma frakcjami słodkiego, wielkolistnego jaśminu. Poza nimi czuję jednak coś złociście cytrusowego; chłodne, złociste cedratowe promienie, złagodzone ciepłą goryczką soków grejpfrutowej skórki oraz matowym blaskiem bergamotki. Co ciekawie wkomponowuje się w nuty kwiatowe, zawijając wokół różowych płatków wiśni czy cyklamenu oraz wokół pełnego, okrągłego piniowego pąka tworząc zeń całość niemal symbiotyczną.
W bazie pojawia się trochę jasnego, pseudocielesnego pudru oraz bliżej nieokreślona, jasna drzewna gładkość [nie jestem przekonana, czy rzeczywiście sandałowcowa; choć ani przez moment tego nie wykluczam]. Ładne to.
Szkoda tylko, że mało trwałe; i w sumie nie dla mnie.
Skład:
cyklamen, fiołek, piwonia, kwiat wiśni, jaśmin, drewno sandałowe, piżmo
Arabian Oud, Kalemat
Kolejny już arabski zapach w stylu gourmand, który uderza mi do głowy.
Dzieje się tak głównie za sprawą fantastycznie ukręconej mieszanki jagód z ziołami i przyprawami, który to miks, niczym półprodukt kulinarny, zużyty został do przełożenia suchych ale jednocześnie żywicznych [nie pytajcie o nic ;) ] egzotycznych desek, zaś przyprawiono krystaliczną masą miodowo-ambrową; słodka i cielesną jednocześnie.
Całość okazuje się z początku ciemna, dosyć soczysta i żywa, by w miarę upływu czasu dryfować ku ciepłemu, nieco ociężałemu słodkiemu Orientowi, gdzie naprawdę nie ma sensu dokonywać rozgraniczeń między żywicą, drzazgami a wyidealizowanym zapachem wydzielin ludzkiego ciała [jeśli rozumiecie, o co mi chodzi]. Deklarowanego w składzie anyżu w ogóle nie wyczuwam - i jest to kolejna zaleta Kalemat. :)
Pachnidło okazuje się zachwycające, ciężkie, zmysłowe, bogate; w ogóle skupia w sobie wszystko, co w perfumach tego typu cenię najbardziej (i co sprawia, ze w końcu kupuję flakonik) ale ma jedną, denerwującą wadę - cichnie zbyt szybko, by po ok. sześciu godzinach całkowicie ulotnić się z ludzkiej skóry.
Co z zasadzie nie jest tragedią, jednak od perfum arabskich, pod tym względem, nauczyłam się oczekiwać więcej.
Skład:
anyż, czarna jagoda, rozmaryn, drewno kaszmirowe, słodka ambra, piżmo, stewia
Arquiste, Boutonnière No.7
Piszę sobie niniejszą notkę, wwąchuję w kawałki własnej skóry spryskane wcześniej wspomnianymi zapachami ale co chwilę do moich nozdrzy przedziera się aromat "anyżolukrecji skrzyżowanej z gardenią". Wibrująca maślano-korzenna goryczka połączona z rośliną słodyczą - przedziwna sprawa! Kiedy jeszcze dodać do tego wyraźny lawendowy poblask [z lawendy dosłownej, aromatycznej, gorzkiej, choć o mocno ograniczonym działaniu] i wetyweriową suchość, powstaje nam właśnie Butonierka Siódma. Ależ potrafi werżnąć się w narząd węchu! Niemal przemocą. Co jest tym dziwniejsze, iż pachnidło wcale nie jest killerem; przeciwnie, zdaje się ograniczać swą moc, świadomie delikatniejąc w towarzystwie odświeżających olejków cytrusowych oraz schnąc w bazie.
Mimo wszystko kompozycja nie zdołała zaskarbić sobie mojej przychylności. Jednak to nie jest jej wina.
Skład:
lawenda, mandarynka, bergamotka, gardenia, wetyweria, mech dębowy, wydzielina jednego ze ssaków z rodziny żenet (do której należy m. in. cyweta)
JoAnne Bassett, Marie Antoinette
Coś autentycznego, choć niekoniecznie żywcem wyjętego z czasów Marii Antoniny. Nie potrafię uniknąć myśli, że zapach ów świetnie wpisał się w nurt perfum vintage; jego duch jest naprawdę bardzo, bardzo stary (przynajmniej w ludzkiej skali).
MA to wiązanka staroświeckich kwiatów w ilości doprawdy imponującej. Nawet nie podejmuję się odgadnąć, ile i czego doń wmieszano. Wiem za to, że ów pozorny nadmiar układa się w całość rozgrzaną słońcem choć cienistą, bogatą ale unikającą skojarzeń orientalnych albo cielesnych. Oraz że w miarę upływu czasu mieszanina krzepnie, staje się odrobinę cięższa oraz sucha, przesycona akordami drzewno-ziołowymi, z niewielką lecz wyraźną na kwiatowym tle smużką kadzidła.
Ciepła, nierealna biała magia. Świat bez końca ani początku [czego niestety nie można powiedzieć o samych perfumach, które znikają ze skóry po ok. ośmiu godzinach].
Skład:
neroli, tuberoza, białe róża bułgarska, postarzany jaśmin wielkolistny, rododendron, ylang-ylang, dzięgiel, cytrusy, bazylia, lawenda, akordy kadzidlane (w tym nag champa), labdanum
Yves Rocher, Monoï de Tahiti Eau des Vahinés
Ponoć zapach tropikalnych wakacji zamknięty we flakonie. Może i tak.
Zastanawia mnie tylko, dlaczego coś, co sam producent określa mianem "eau de toilette" jest w istocie olejkiem, do tego upstrzonym złocistymi drobinkami? Rozumiem, że teraz w kwestii nazewnictwa koncentracji pachnideł panuje zupełna samowolka ale proszę, bez takich zagrań! Wszystko ma swoje granice.
Mojej opinii nie zmieni nawet zapach omawianej substancji, rzeczywiście przyjemny choć odtwórczy. Z początku jasny i skrzący się kwiatowo-cytrusowym blaskiem, z czasem coraz bardziej słodki, rozleniwiony kokosem i wanilią, wpadający w nawet przyjemny roślinny puder. Bo wiecie co? Niedawno kupiłam suchy olejek do ciała z tej właśnie serii. Który wykazał się wonią znacznie głębszą, cieplejszą, stawiającą akcent na mieszankę kwiatów, nie na "słodką lekkość" [czy jak inaczej nazwać irytującą mnie właściwość zapachu MdTEdV ;] ], ogólnie ciekawszą. Decydenci YR na nim (w ogóle na serii do opalania) powinni byli poprzestać, nie bawiąc się w produkcję zbędnych pseudo-wód toaletowych.
Tak uważam.
Skład:
kwiat tiaré, ylang-ylang, wanilia, mleko kokosowe
___
Dziś 1932 z Ekskluzywnej linii Chanel.
Ad. Hanami - miałam 2 razy. Za pierwszym nabrałam się na jasną kwiatowość, ale coś wychodziło niepokojącego z tego aromatu. A za drugim razem - natychmiast poczułam tę niekwiatową warstwę - koleżanka mi pomogła w rozwiązaniu zagadki, czemu ów zapaszek tak mi jest znajomy? Maggi i zupa w proszku.
OdpowiedzUsuńZadaję sobie pytanie - czemu pozbyłam się tak przedziwnego śmierdziela? Żałuję, oczywiście.
Maggi i zupa w proszku?? Na twojej skórze to rzeczywiście musi być dziwak nad dziwaki! Aż zazdroszczę, bo jeszcze nie miałam okazji testować perfum pachnących żywnością przetworzoną [może za wyjątkiem Maggi, bo lubczyk tu i ówdzie już spotkałam; jednak zawsze w pierwszej kolejności kojarzyłam go z ziołami]. W każdym razie brzmi faktycznie niepokojąco - oraz fascynująco.
OdpowiedzUsuń