wtorek, 4 czerwca 2013

Kryzys i węgiel

Dziś będzie o dwóch zapachach, które szturmem zdobyły moje serce. Oba są niszowcami penetrującymi zbliżone olfaktoryczne obszary, oba też ujrzały światło dzienne w przeciągu ostatnich kilkunastu miesięcy.


Kryzys - słowo od kilku lat odmieniane przez wszystkie przypadki. Przekleństwo, które w taki czy inny sposób, mniej albo bardziej, dotknęło nas wszystkich. A może... nie tyle "przekleństwo", co "okazja"?
Możliwość, by poprzestawiać sobie w głowie to i owo. Aby zamiast niecierpliwie czekać na sposobność ponownego zatracenia się w konsumpcji oraz traktowania Ziemi jak wielkiego supermarketu, w którym panuje nieustająca promocja i gdzie można używać życia za nic nie płacąc (nie pieniądze mam na myśli) na nowo nauczyć się żyć ze świadomością, że nie będziemy mieć wszystkiego, że nie możemy być wszędzie ani wszystkiego doświadczyć.
Może - może - nadejdą kiedyś takie dni, gdy zamiast bez ustanku dzielić i dzielić dobra, nauczymy się je łączyć? [BTW, w tym miejscu widzę ogromne pole do popisu dla społeczeństwa globalnej wioski, powoli acz konsekwentnie zmieniającego utarte znaczenia słów takich, jak "własność". I zanim oskarżycie mnie o marksistowskie ciągoty zastanówcie się, ile radości daje Wam korzystanie z serwisów takich, jak YouTube czy Pinterest lub z aplikacji w rodzaju Spotify albo WiMP; gdzie przecież w żaden sposób nie stajecie się stricte "właścicielami" pobieranych plików a jedynie płacicie - o ile w ogóle - za swobodny dostęp do ogromnej bazy danych. Tylko patrzeć, jak pojawi się paleta abonamentowych "domowych kin na życzenie" z równie imponującym wyborem, co wspomniane aplikacje muzyczne. Także ebooki czy cyfrowe wydania gazet bywają znacznie tańsze od swych papierowych odpowiedników].

Zatem kryzys może stwarzać nowe możliwości, nie zawsze musi być czymś tylko i wyłącznie złym. Zmierzam do tego, że kryzys potrafi kojarzyć się dobrze. Czy zdaje sobie z tego marka Comme des Garçons, której najnowszy zapach, Black, ma jakoby symbolizować przełamanie złej passy ekonomicznej? Chciałabym tak myśleć. :)

Na pewno z radością przyjęłam powrót marki do korzeni. Po leciuchnej serii Play, po roślinnym świeżaku Amazingreen wróciło nareszcie stare, dobre Comme des Garçons. Powrót do najlepszych czasów serii "kolorowych" czy Kadzidlanej lub do efektów współpracy z marka Monocle (czemu jeszcze ich nie opisałam??): zapach drzewny, delikatnie przyprawowy, delikatnie acz stanowczo rozwibrowany, gorący, za to później stygnący w aksamitną gładź.
Otwiera się akordem pikantnym, pieprzowo-drzewnym; równie uroczym, co Opus 1870 od Penhaligon's i optymistycznie-bezpośrednim, jak Hinoki CdG. Czarny pieprz wiruje zgodnie z przemyślaną, nieomal baletową choreografią, ogrzewając pojedyncze srebrzyste smugi olibanowego dymu. Tak ujawnia się ogromna przestrzeń, którą charakteryzuje ład w każdym fragmencie oraz świetna akustyka. Idealna harmonia między Naturą a Kulturą (może jakaś polodowcowa dolina szwajcarskich Alp? :) ).
Później Black uspokaja się; wiatr cichnie, zaś przyprawy oraz kadzidlany dym powoli opadają na ludzkie ciało. Pachnidło przestaje piąć się w górę a zaczyna płożyć - i jest to ciekawy efekt, jednocześnie sympatyczny oraz przyziemny, w najprzyjemniejszym tego słowa znaczeniu. Pojawiają się akcenty cieplutkie, równocześnie czysto-cielesne oraz delikatnie słodkie, skryte przemyślnie między suchymi szczapkami drewna oraz pojedynczymi frakcjami ciemnej, aromatycznej skóry. Zresztą słodycz też jest cokolwiek dymna. Po kilkudziesięciu minutach pachnidło staje się jeszcze bardziej gładkie, spokojne niczym tafla atramentowego jeziora. Resztki pieprzu mieszają się z nutami drzewnymi (cudna brzoza, trochę w typie dawnego Cuir de Russie od L. T. Piver), omywanymi przez dym kadzidlany i bez pośpiechu układają na jasnej, suchej wetywerii. Wszystko to trwa na skórze wyjątkowo - jak na CdG - długo; miękko przyległe, ciepło-chłodne, jednocześnie dystansujące oraz poufałe. Ach, jak ja lubię perfumowe oksymorony! :)

Oby panujący nam kryzys otworzył drzwi nowym możliwościom, większej empatii dla bliźnich i przyrody, nieograniczonym, odnawialnym źródłom nadziei na lepsze jutro. I żeby w ogóle okazało się, że strach ma wielkie oczy. ;) Czego Wam i sobie życzę.


Skoro problemy naszej rodzinnej planety już za nami, proponuję byśmy teraz na chwilkę oderwali się od niej i ulecieli w przestrzeń kosmiczną. Jednak niezbyt daleko; ot, kilka może kilkanaście tysięcy lat świetlnych wgłąb Drogi Mlecznej, bliżej centrum galaktyki. Tam bowiem ukrywają się skaliste światy, których podstawowym budulcem jest jeden z najcenniejszych [z cywilizacyjnego punktu widzenia] pierwiastków Ziemi; zapraszam na planety węglowe.


Wyobraźcie sobie świat, w którym zamiast skał występuje węgiel kamienny, rzekami płynie ropa, zaś z nieba pada skroplony metan; ciśnienie panujące na powierzchni planety część węgla zamienia w czyste diamenty. Choć nie przeżylibyśmy na tym globie nawet minuty, rząd niejednego państwa z pewnością dałby wiele, żeby wejść w posiadanie podobnego składu surowców, jak myślicie? ;>

Nas jednak interesuje nie ziemska wartość owych planet, tylko tworzący je minerał. A dokładniej jego olfaktoryczne odzwierciedlenie, kryjące się w zapachu o nazwie Carbon [6C] marki Nu_be. Który rzeczywiście ma w sobie sporo z innych kompozycji, zapożyczających to i owo z zapachu paliw kopalnych: pieprzową świeżość Carbone od Balmain, lekką skórzaność Garage Comme des Garçons czy ciepłą głębię Pétroleum od Histoires de Parfums. Jest jednak od każdej z tych kompozycji delikatniejszy, cieplejszy, bardziej stereotypowo kobiecy (choć to przecież uniseks pełną gębą).

W otwarciu Carbon wydaje się znacznie bardziej miękki, delikatniejszy od opisywanego wcześniej Black; choć przecież trudno zarzucić mu brak niepokornego, typowo niszowego charakteru. Wszystko przez przyprawy: udaną, harmonijną mieszankę eugenolowego kardamonu z cielesnym kminkiem, rześkim ale ostrym imbirem oraz mocnym, piekącym czarnym pieprzem, występującym jednak w ilości dosłownie paru kulek. I jeszcze zanim porządnie rozgoszczą się na skórze, od spodu już maci je dodatek czegoś chłodnego,  trochę gorzkiego, gładziutkiego oraz maślanego - to miks podsuszonych ziół oraz masła irysowego, pomysłowo wygładzającego przyprawowe kanty. Pojawia się również pojedyncza, wysoka nutka paprykowej pikanterii, w stylu suszonej chilli; jest to jednak dodatek nieznaczny, umiejętnie wpleciony w przejścia miedzy etapami rozwoju Carbon, więc łatwo go przegapić.
Bo też i przepływ nut omawianego zapachu jest jak najbardziej dosłowny. :) Ledwie zdążymy przywyknąć do gładkości i pikantnej goryczki irysów, przypraw oraz ziół ( z chilli w tle), a już o swoje miejsce w szeregu zaczynają dopraszać się bazowe drewna. Gładkie drewno sandałowe (trochę z Sensuous ale więcej z Tam Dao czy lutensowskiego Santal de Mysore), troszkę garbnikowy tek oraz otaczające to wszystko akcenty żywic tudzież lekkiego zamszu. W tym momencie mieszanina staje się znacznie bardziej sandałowcowa, niż przyprawowa czy paliwowa. Za to jeszcze później ogrzewa ją swobodne, nienarzucające się jasne piżmo w niewielkiej ilości. Perfumy odchodzą z gracją, coraz jaśniejsze, coraz bardziej senne, rozwiane ciepłym południowym wiatrem.

Carbon miał stanowić wariację na temat początków życia; iskry Bożej czy planetoidy z odległych części galaktyki, która pewnego dnia zderzyła się z młodą, może jeszcze nie całkiem ukształtowaną Ziemią, przynosząc na nią pierwsze aminokwasy lub wręcz bakterie. Z tych zaś w końcu postaliśmy my oraz wszystko, co nas otacza. W tym ogromne karbońskie (nomen omen ;) ) formacje roślinne, które z czasem zmieniły się w węgiel, siłę napędową naszej cywilizacji.

Comme des Garçons, Black

Rok produkcji i nos: 2013, ??

Przeznaczenie: zapach typu uniseks, o przyjemnej, zauważalnej mocy, tworzący wokół ludzkiej sylwetki zwartą aurę, później coraz bliższy skórze.
Na wszelkie okazje.

Trwałość: od siedmiu do blisko dziesięciu godzin

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna

Skład:

Nuta głowy: czarny pieprz, olibanum, inne akordy kadzidlane
Nuta serca: lukrecja, dziegieć, skóra, drewno pieprzowe
Nuta bazy: drewno cedrowe, wetyweria


Nu_be, Carbon [6C]

Rok produkcji i nos: 2012, Françoise Caron

Przeznaczenie: zapach uniseksualny, o przyjemnej, miłej dla skóry strukturze [jakbyście na gołe ciało ubrali jedwabny aksamit] i krótkim śladzie, z czasem redukującym się do wąskiej aury.
Wa wszystkie okazje.

Trwałość: podobna, jak w przypadku Black; ok. ośmiu-dziesięciu godzin

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-przyprawowa (oraz drzewna)


Skład:

Nuta głowy: czarny pieprz, kardamon, imbir
Nuta serca: masło irysowe, kwiat pieprzowca, zioła
Nuta bazy: akordy żywiczne, drewno sandałowe
___
Dziś noszę Trayee marki Neela Vermeire.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://forhumanliberation.blogspot.com/2011_08_01_archive.html
2. http://www.sunflowercosmos.org/gallery/gallery_5.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )