poniedziałek, 17 czerwca 2013

Guilty pleasure

Czyli przyjemność, która jest tak wielka, że folgowanie jej ma budzić w nas poczucie winy; oczywiście, czysto teoretycznie - i w języku angielskim, co z pozycji obserwatorki kultury też nie jest bez znaczenia. :)
W poszukiwaniu ilustracji do dzisiejszej notki tradycyjnie już zaczęłam przemierzać serwis Pinterest, gdzie po wpisaniu hasła tytułowego wyskoczyła na mnie taka ilość wampirów, ich ciepłokrwistych ukochanych oraz inszego paranormalnego tałatajstwa, że uciekłam stamtąd czym prędzej, gubiąc po drodze kapcie. ;) Czyniąc przy okazji postanowienie, aby w dzisiejszej notce skupić się na starych, poczciwych guilty pleasures, czyli słodyczach.
Klasyka nie zawodzi nigdy. ;)
Szczególnie, że pisaniu dzisiejszej recenzji sprzyja pewna okoliczność z mojego życia "analogowego"...

Ponieważ przygotowywałam dziś tort - trzy warstwy bezowych krążków, przekładanych kremem serowo-cytrynowym oraz świeżymi truskawkami. Fantastyczna, słodko-kwaśna esencja lata. :)
Która naprowadziła mnie na myśl, by zająć się dziś trzema uroczymi słodziakami; takimi w sam raz na lato.
Więc zawczasu przygotujcie sobie słodkie przekąski, może trochę szlachetnego alkoholu i zapraszam do lektury! :)


Pierwsza propozycja to obecnie rarytas i obiekt (słodkiego, nie mrocznego) pożądania wielu perfumoholiczek na całym świecie - dawno już nieprodukowana Organza Indécence marki Givenchy, zwana pieszczotliwie Nieprzyzwoitką. Wersja oryginalna.

Powszechnie kojarzona z byciem ciepłym, apetycznym jadalniakiem, z ciasteczkami ogólnie a pierniczkami w szczególności. I tak jest w istocie.
Organza Indécence to pachnidło aksamitnie gładkie, przytulne, rozgrzane sypkim cynamonem we wcieleniu, które bardzo mocno przypomina mi Hiroshimę, Mon Amour marki Nez à Nez. Choć tylko od czasu do czasu. Zawsze zaś omawiany zapach ma dla mnie kremowo jasne otwarcie, istną "suchą słodką śmietankę", gdyby zmienić ją w proszek i sprasować tak, jak kompaktowy puder do twarzy. Szybko dołączają akordy trochę drzewne, trochę kakaowe (na sto procent paczuli) układając się wokół ciała jak gładki, szlachetny materiał.
Trochę iskier oraz kolców ujawnia się po kilku chwilach, gdy zaczynam wyczuwać mieszankę cynamonu z anyżem. To właśnie wtedy pojawia się skojarzenie z Hiroszimą. Szybko jednak tonują je powracające akcenty jasno-pudrowe, wzbogacone o interesującą ambrową żywiczność oraz budyniową wanilię. Najgłębsza baza to już dosłowna, waniliowo-ciasteczkowa kulinarność, opleciona korzennymi, lekko pikantnymi sznureczkami.
Pachnidło bardzo kobiece oraz... męczące. Przynajmniej dla mnie; w ilości większej, niż parę kropel tu i kilka tam przyprawia mnie o wrażenie przejedzenia słodyczami.

Taki to, dosyć niespodziewany, killer. Nic dziwnego, że zniknął z perfumeryjnych półek [żebyście nie mieli wątpliwości: z oczywistą dla tychże półek stratą]. A podobno nowa wersja Nieprzyzwoitki, wydana w butikowej serii Perfum Mitycznych, "to nie całkiem to samo". Ech, ciężkie jest życie miłośniczki perfum! ;)


Natomiast jeśli chodzi o kolejne perfumy, wszystkie fanki perfumowych słodyczy mogą odetchnąć z ulgą: to świeżutka, tegoroczna premiera (dostępna już w Polsce :) ). Próbkę Hedonist dostałam od niezrównanej w hojności autorki dzieła, młodej perfumiarki nazwiskiem Viktoria Minya.
I jakże, och jakże zachwycił mnie ten zapach! Co stwierdzam z pewnym żalem.

Jestem niemal pewna, że pomysł na perfumy Viktoria musiała zaczerpnąć z klasycznego deseru kuchni francuskiej, baby rumowej z dodatkiem brzoskwiń [przy  okazji: wiecie, skąd we Francji wzięły się babki? Oczywiście przywędrowały tam z byłym królem Polski a późniejszym księciem lotaryńskim, Stanisławem Leszczyńskim], charakteryzującej się złotym kolorem czy ciepłem upieczonego ciasta i puchatą głębią wanilii ale jednocześnie przepełnione trzcinowo-słodowym zapachem rumu, nasączone nim nieomal do oporu. W tych samych chwilach suche oraz soczyste, miękko słodkie ale kryjące w sobie element żywiczno-tropikalnej wytrawności. Kiedy dodacie do tego woń dojrzałych, podpieczonych we własnym sosie (albo w wersji oszczędnościowej: wymoczonych w cukrowym syropie) brzoskwiń, otrzymacie fantastyczną ucztę dla zmysłów. Prawdziwie, ekhem.. hedonistyczną. :)

W otwarciu Hedonist wyczuwam wibrujące owocowo-kwiatowe nuty, dalekie jednak od jakiejkolwiek banalności. Najprędzej to podwędzona, trochę skórzana śliwka węgierka w otoczeniu słonecznego kwiatu pomarańczy oraz zielonej słodyczy jaśminu i osmantusa. Dopiero po kilku minutach okazuje się, że początkowym owocem była nie śliwka ale brzoskwinia; ciepła, soczysta, o pokrytej przyjemnym w dotyku aksamitnym meszkiem; poza tym bez większych zmian.Przynajmniej przez chwilkę, zanim dołączy rumowa cierpkość o cokolwiek spalonych konotacjach, ułożona na sympatycznej drzewno-waniliowej, gładkiej podstawie. Żeby nie było jednak zbyt mdło, całość ożywiono suchym, wibrującym w nosie tytoniem (i jest to najpiękniejsza wariacja na temat papierochów z Fougère Bengale, jaką znam! :) ). Baza Hedonist jest gładka, ciepła i spokojna, czysta niczym futurystyczna a ekologiczna tafla z dokładnie wypolerowanego, słodko pachnącego drewna.
Doprawdy przeurocze dzieło!

Tylko dlaczego znika z mojej skóry po najdalej czterech godzinach??


Ostatni przystanek w moim dzisiejszych poszukiwaniu perfumowej słodyczy to Ambre Narguilé, część butikowej linii marki Hermès. Pachnidło, które wydaje się pełnymi garściami czerpać z dziś już [gdzie indziej trochę, w krajach postsocjalistycznych - bardzo] przebrzmiałej kultury kawiarnianej; tu aż czuć wielogodzinne nasiadówy przy cukierniczych słodkościach, kawie, szlachetnych alkoholach oraz przede wszystkim - we wszechobecnych oparach tytoniu (raczej fajkowo-cygarowego, niż tandetnych papierochów). Ducha czasów, kiedy spieszyć musieli się inni, nie intelektualiści, artyści, poeci, przedstawiciele wolnych zawodów czy aspirujące do którejś z ww. grup niebieskie ptaki albo studenci. Przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku, kiedy nadrabianie zaległości prasowych oraz towarzyskich odbywało się właśnie w kawiarniach, wśród opisanych wyżej aromatów.
Taka jest Ambre Narguilé.
No, może wyjąwszy kawę. :)

Jej w omawianym pachnidle nie ma. Zamiast niej pojawia się hojnie osłodzona, świeżo upieczona szarlotka, podana w towarzystwie kleksa bitej śmietany, ciemnego rumu (znów rum!) oraz porządnego cygara [z gatunku "poniżej Cohiby nie schodzę" ;] ]. Akordy jabłkowego soku, gorącego cynamonu, alkoholu oraz tytoniu przenikają się z karmelową słodyczą oraz ciepłem ludzkiego ciała w interpretacji labdanowej. Przenika je coś wibrującego czy raczej perlącego się, w miarę upływu czasu zamykającego opisaną wyżej, już jednorodną, mieszankę w złocistej klatce; upodabniając ów utrwalony jak na dagerotypie obraz do owada uwięzionego w bursztynie.
Świat, którego już nie ma - a na pewno nie w formie, która z biegiem lat stała się kultową. O czym zdaje się świadczyć intrygujący akord suchej i ciemnej goryczy, przyczajonej tuż za horyzontem olfaktorycznego krajobrazu.

A wszystko to mocarne i długotrwałe daleko ponad zwyczaj marki. Cóż, Ellena kiedy chce, to potrafi.
Sęk w tym, że chce raczej incydentalnie.


Givenchy, Organza Indécence

Rok produkcji i nos(y): 1999, Norbert Bijaoui oraz Jean-Claude Delville

Przeznaczenie: zapach stworzony dla kobiet, choć spokojnie mogliby zainteresować się nim odważni i/lub rozmiłowani w perfumowych słodkościach mężczyźni; jestem pewna, że na ich skórze ułożyłby się inaczej.
O całkiem sporej mocy oraz śladzie powiewającym co najmniej równie ochoczo, co szklane odwzorowanie długiej kiecki na flakonie. ;) Z czasem oczywiście przybliża się do skóry, nigdy jednak nie staje się zapachem wątłym,. Co powinno ucieszyć wszystkich miłośników potężnych, wyrazistych perfum. :)

Trwałość: od blisko dziewięciu do przeszło piętnastu godzin

Grupa olfaktoryczna: orientalno-przyprawowa (oraz gourmand)

Skład:

Nuta głowy: drewno różane, paczuli
Nuta serca: śliwka, cynamon
Nuta bazy: wanilia, piżmo, ambra


Viktoria Minya, Hedonist

Rok produkcji i nos: 2013, Viktoria Minya

Przeznaczenie: zapach dla kobiet, choć i tu przydałaby się adnotacja identyczna, co w przypadku OI. :)
Projekcja początkowo całkiem przyjemna, podobnie jak kilkucentymetrowy ślad; jednak po kilkudziesięciu minutach kompozycja staje się bardzo bliska skórze. Dla mnie to średnio ciekawe, jednak jeżeli nie lubicie epatować otoczenia swoimi perfumami, powinniście być zadowoleni.

Trwałość: jak napisałam w recenzji, ze mnie pachnidło znika po trzech lub czterech godzinach. W chłodzie oraz w upale takim, jak dzisiejszy. No po prostu klątwa!

Grupa olfaktoryczna: gourmand-szyprowa

Skład:

Nuta głowy: bergamotka, brzoskwinia, rum
Nuta serca: kwiat pomarańczy, osmantus, jaśmin, tytoń
Nuta bazy: wanilia, drewno cedrowe, wetyweria


Hermès, Hermessence: Ambre Narguilé

Rok produkcji i nos: 2004, Jean-Claude Ellena

Przeznaczenie: zapach dla miłośników radykalnych słodkości, bez różnicy płci. :)
O projekcji i śladzie początkowo fenomenalnych, z czasem słabnących do "tylko" bardzo dobrych, tworzących wokół uperfumowanej osoby gęstą, zamaszystą aurę.

Trwałość: od dziesięciu-dwunastu godzin do blisko doby

Grupa olfaktoryczna: orientalno-przyprawowa (oraz gourmand)



Skład:

ambra, tytoń, rum, wanilia, suszone owoce, benzoes, miód, bób tonka, cynamon, labdanum, kumaryna (?)
___
Dziś Oud Ispahan z Prywatnej Kolekcji marki Dior.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://berriescitrusavocado.tumblr.com/post/46129533801
2. http://www.locandaalagranda.com/2011/09/15/baba-au-rhum/
3. http://sprudge.com/cafe-culture-in-vienna-a-primer.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )