Zawsze z lekkim niedowierzaniem (a naprawdę to zazdrością) czytałam zachwyty recenzentów i recenzentek nad perfumami ułożonymi wokół dominującej nuty fiołka. Ponieważ kiedy ów niepozorny ale przecież zachwycający wonią kwiatuszek przetłumaczyć na język sztuki olfaktorycznej, moja skóra zrobi zeń albo wodę z wazonu,albo ostre, szklisto-paliwowe zgrzytanie pazurów po tablicy albo połączy jedno z drugim. Fiołki kobiece, pastelowe, czasem pudrowe ale zawsze piękne niemal mi się nie zdarzają. Co nie znaczy, że nie potrafię docenić tej nuty; kiedy pojawia się w wydaniu torfu, szklanych drzazg albo paliwa, potrafię zgłębiać ją z prawdziwą przyjemnością. Zachwytów jednak nie ma.
O tym myślałam tuż przed otwarciem sampla zawierającego co nieco Voile de Violette marki Sonoma Scent Studio (dzięki, Lorieno! :* ). Tymczasem spotkała mnie pewna niespodzianka.
Choć nie taka, o której pewno myślicie. :)
Żadnych nieoczekiwanych zachwytów, żadnej perełki ni diamentu nie znalazłam. Dostałam za to dosyć przyjemne kwiatowe perfumy od Laurie Erickson. Po prostu, z całym dobrodziejstwem charakterystycznego dla niej stylu.
Voile de Violette rozpoczyna się mocnym, zimnym uderzeniem akordu tytułowego we wcieleniu chłodnym oraz ziemistym, dodatkowo podkreślonym za pomocą irysowych szklanych drzazg, by później zboczyć w kierunku barw jaśniejszych, wód bardziej spokojnych. Pojawia się spokojne, drzewne światło; suchość wetywerii czy cedrowych desek złagodzona kilkoma dorodnymi pąkami herbacianych róż. Dzięki którym woń z otwarcia łagodnieje, spokojnie zlewając z różano-drzewno-paprociowym rozwinięciem kompozycji. Wówczas też fiołki z irysami zmieniają się w.. szykowne, perfumowane mydełko. :) Drobne oraz eleganckie; o obłym kształcie i ozdobione dyskretnym akantem z kwiatową przebitką, wytłoczonym w mydlanej masie.
Im dłużej pachnidło żyje na skórze, tym silniej odznacza się mydlana strona chłodnych, torfowo-szklanych fiołków. Tym wyraźniej widać ją na tle drzewno-suchej kombinacji, w bazie wydelikaconej i upastelowionej lekką, ledwie wyczuwalną słodyczą pochodzenia roślinnego.
Tak więc rzeczywiście spotkała mnie niespodzianka: fiołki ni to paliwowe, ni to mydlane (choć na pewno nie wodne) w otoczeniu akcentów "stereotypowo męskich", zaś w bazie złagodzone subtelną, zgaszoną ale pogodną słodyczą. Dosyć wyraziste - jak zresztą gros pachnących wód z Sonomy - i całkiem trwałe, wczepiające się w skórę mocno ale bez ostentacji. Stanowczo nie moje, choć przecież ciekawe, zacnie skomponowane; inne.
Wiecie, co właśnie przyszło mi na myśl?
Voile de Violette to bodaj najciekawsza ze znanych mi interpretacji olfaktorycznego nurtu fougère, przeznaczona głównie dla użytkowniczek płci żeńskiej. Bo kobietom należy się paprociowiec, który byłby tylko dla nich (przynajmniej w teorii). A co! :)
Rok produkcji i nos: 2007, Laurie Erickson
Przeznaczenie: zapach stworzony głównie dla kobiet choć, jak wspomniałam, również mężczyźni nie powinni zaniechać testów.
O całkiem sporej mocy i sillage, z czasem redukującym się do luźnej aury.
Na dosłownie wszystkie okazje, szczególnie dla fanów nuty tytułowej.
Trwałość: ok. pięciu-ośmiu godzin
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-kwiatowa
Skład:
liście i kwiaty (?) fiołka, masło irysowe, wetyweria, róża, siano, drewno cedrowe, bób tonka, mirra
___
Dziś noszę to, o czym powyżej.
P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://donna-surprenant.abbozzogallery.com/surprenant-images.htm
Fiołek to bardzo trudne wyzwanie.Czasami ukazuje piękne oblicze:)
OdpowiedzUsuńNuty tegoż zapachu robią wrażenie! ale obawiam się, bo to marka, która w większości testowanych przeze mnie perfum mimo początkowych ogromnych zachwytów posiada ten sam specyficzny nienoszalny aromat, ukazujący się po godzinach noszenia:)
Do tej pory go nie rozgryzłem:))
Mimo wszystko bardzo jestem ciekaw tego zapachu.
Czasami - tak; ale częściej daje mi po nosie. ;)
UsuńNiedługo będziesz miał okazję się przekonać, jak to jest z VdV. :)
Jednak z owym nienoszalnym aspektem nie mogę Ci pomóc, bo mnie perfumy SSS zazwyczaj odpowiadają od początku do końca.
Moje pierwsze spotkanie z fiołkiem miało miejsce przy okazji testów Genie de Bois; i jeśliby wysnuwać wnioski na podstawie tamtej kompozycji, to wychodzi na to, że na mnie fiołki przybierają pudrową, odrobinę duszącą postać. Nie powiem, żeby była nieprzyjemna, ale specjalnie mnie też nie urzekła. Za to Mama i Siostra, nie wiedzieć czemu, ćwierkały z zachwytu ;)
OdpowiedzUsuńZa to moje ostatnie odkrycie z fiołkiem to Exultat od Maria Candida Gentile - i tam jest przyprawiony na tyle kadzidłowo, że jestem skłonna uznać, że mi nie przeszkadza. Ba, nawet wprowadza frapujący słodkawy dysonans ;)
Gienia to w ogóle ewenement na mojej skórze; kilka razy odebrałam ją, jako coś zbliżonego do Féminité du Bois (czyli być może podobnie do Twoich Mamy i Siostry) ale znacznie częściej to coś ostrego i frapującego jednocześnie, prawdziwe sarkastyczny i wkrwiony elf. ;)) Ale duszący puder też jestem w stanie sobie wyobrazić. :)
UsuńExultat jeszcze nie poznałam; jednak muszę powiedzieć, że Twoja opinia nie wpływa korzystnie na moją chęć zaprzestania zakupów próbkowych. ;P Fiołek plus kadzidło brzmi jak coś wartego grzechu.