Powstały w roku 1950 obraz Wojciecha Fangora Postaci to jeden z najbardziej znanych przykładów polskiego socrealizmu. Jak wszystkie dzieła z tego okresu, zawierający w sobie przekaz ideowy tak wyraźny, że wręcz łopatologiczny. Oto zdrowym moralnie i fizycznie bohaterom pozytywnym, robotniczo-chłopskim budowniczym nowej, socjalistycznej Polski [z tego miejsca jeszcze raz podziękujmy panom Churchillowi i Rooseveltowi oraz towarzyszowi Stalinowi :> ] przeciwstawiono bladą, wyniosłą i wyfiokowaną snobkę, ubraną zgodnie z obowiązującą wówczas na Zachodzie modą. Gdyby jednak dziełu trafił się widz zbyt tępy aby zrozumieć przekaz, suknię modnisi zdobią hasła takie, jak "New York", "London", "Coca-Cola", "Wall Street". Oto, moi Drodzy, zło w czystej postaci; sługuska ciemnych mocy, cholerna przedwojenna kapitalistka! ;] Takich, jak ona należy się wystrzegać.
Jednak lata płynęły i rychło okazało się, że mieszkankom Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej owa blada piękność miast być przestrogą, służyła raczej za wzór do naśladowania. Dlatego też komunistyczne władze kraju musiały rzucić swoim obywatelkom jakiś ochłap zachodniego luksusu, co zaowocowało pojawianiem się nie tylko sieci sklepów Moda Polska, ale też rodzimymi perfumami. Mężczyźni dostali Warsa, Wodę brzozową czy Przemysławkę o jeszcze przedwojennych korzeniach, kobiety oprócz kilku dezodorantów mogły cieszyć się słynną później Być może... oraz zapadającym w pamięć granatowym flakonem Pani Walewskiej.
Gdyby wtedy powiedzieć im, że za nieco ponad pół wieku wspomniana Pani Walewska budzić będzie ciepłą nostalgię lub uśmiech zażenowania, lecz nikt nie będzie o niej marzył! Gdyby wiedzieli, że w naszych czasach jej flakony będą zalegać na półkach najtańszych sklepów, wśród dostępnych dla każdego tysięcy innych produktów..! Pewnie na takie dictum popukaliby się w głowę, wzięli portmonetkę i pobiegli do sklepu, bo właśnie mają rzucić na półki papier toaletowy. ;) Tak to drzewiej bywało (co przypominam wszystkim narzekającym).
Tytułowe PRL-owskie elegantki w życiu nie uwierzyłyby, że dziś o wiele prościej znaleźć w sklepach flakony perfum Chanel i Diora, aniżeli Panią Walewską. Pewnie nie zrozumiałyby mojej dzisiejszej radości, kiedy podczas zakupów w pewnym popularnym dyskoncie o nazwie pożyczonej od przynoszącego szczęście żuczka znalazłam urocze, trzydziestomolilitrowe testery trzech wersji wspomnianej wody. :)
Oczywiście spryskałam sobie nimi wewnętrzne strony obu łokci oraz lewe przedramię, by móc czym prędzej zamieścić dla Was krótkie, bardzo pobieżne opinie. Niemniej lepsze takie, niż żadne. :)
Jako pierwszy chwyciłam tester z białego mlecznego szkła, zawierający Panią Walewską Gold.
To właśnie ona w pierwszej chwili najbardziej przypadła mi do gustu, ciepła, kwiatowa i mleczna. Pachnąca trochę, jak mieszanka kwiatu pomarańczy z ylang-ylang, wirująca w nozdrzach ale jednocześnie aksamitna, kremowa. Bardzo kobieca.
Niestety, w chwili kiedy piszę te słowa (czyli jakieś dwie i pół godziny po aplikacji) ostał się jedynie transparentny, irytująco syntetyczny puder o świeżo-mydlanych konotacjach. Powiecie, że to nic dziwnego przy równie niskiej cenie. Zgoda, jednak otwarcie naprawdę skłaniało mnie, bym cofnęła się te kilka metrów od kas i wpakowała do koszyka jeszcze jeden mały kartonik. Dobrze, że tego nie zrobiłam.
A co na to producent, firma Miraculum?
"Niezwykłe perfumy dla każdej kobiety ceniącej elegancję i tradycję. Oryginalna francuska kompozycja zapachowa o intrygującej kwiatowo – owocowo- orientalnej nucie budzi wspomnienia wyjątkowych chwil. Niebanalny zapach perfum i piękna buteleczka w oryginalnym kształcie czyni perfumy obiektem pożądania każdej eleganckiej kobiety".O nutach czy twórcy więcej w Sieci nie znajdziecie.
ŹRÓDŁO
Równolegle sięgnęłam po zapamiętaną z dawnych lat podstawową wersję wody, obecnie znaną pod nazwą Pani Walewska Classic.
Już paru sekundach, kiedy tylko wyparował alkohol, w moje nozdrza uderzyła gęsta, głośna oraz chaotyczna aldehydowa burza. Czułam akordy szkliste i pieprzowe, ułożone w całość pozbawioną harmonii, nastawioną tylko i wyłącznie na epatowanie mocą. Na szczęście już po chwili męcząca woń otwarcia nieco się uspokoiła i zaczęła dryfować w stronę gorącego, przyprawowego i retrokwiatowego quasi-szypru. Wykładając towary na podajnik przy kasie pomyślałam nagle, że to łagodniejsza, bardziej miękka wersja klasycznego zapachu od Palomy Picasso! Cóż, Pani Walewska, choć to ewidentna podróbka któregoś z dawnych bestsellerów [czyli niekoniecznie Palomy, może ówczesnej wersji Miss Dior..?], współcześnie wyróżnia się zdecydowanie na plus. Napawając jednocześnie otuchą, że wciąż opłaca się ją produkować (choć od chwili premiery z pewnością przeszła niejedną reformulację). Całkiem znośna jest nawet teraz, kiedy wyczuwam głównie otoczone aldehydami mydło toaletowe, ułożone na dawno uschniętym bukiecie bliżej nieokreślonych kwiatów.
Co pisze producent?
"Niezwykłe perfumy dla każdej kobiety ceniącej elegancję i tradycję. Oryginalna francuska kompozycja zapachowa oparta na fantazyjnej konwaliowo-różano-jaśminowej nucie budzi wspomnienia wyjątkowych chwil. Niebanalny zapach perfum i oryginalna buteleczka w kolorze kobaltu czyni perfumy obiektem pożądania każdej eleganckiej kobiety".
ŹRÓDŁO
Ostatnia była Pani Walewska Chic, której otwarcie najbardziej mnie rozczarowało: nijakie, płaskie oraz mdłe. Stworzone z papierowej oraz bardzo taniutkiej pulpy kwiatowo-owocowej, tak lakonicznej czy laboratoryjnej, że nawet w pewien sposób abstrakcyjnej. ;) Bo jak inaczej mogłabym odnaleźć weń owoce, tani sok multiwitaminowy, lekko rozbielony niesłodzonym mlekiem skondensowanym?
Długo wydawało się, że pachnidło po prostu będzie redukować swoją (i tak niezbyt dużą) moc, aż w końcu zniknie, tymczasem po ok godzinie od aplikacji Chic zaczął się ogrzewać, nieśmiało spoglądać w stronę ciepłych kompozycji kwiatowych, otulonych syntetyczną ambrą i dosłodzonych czymś równie miękkim. Wydawały się podążać w dobrym kierunku. I chyba nawet im się udało.
Czego niestety nie mogłam stwierdzić, ponieważ kompozycja ulotniła się z mojego ciała nie wiadomo kiedy. ;) W tej chwili gorliwie obwąchuję przedramię, nie mogąc znaleźć choćby kilku molekuł pachnidła. No po prostu nic, null. Czyli trwałość cokolwiek marna.
Nota producenta jak zwykle skąpa:
"Niezwykłe perfumy dla każdej kobiety ceniącej elegancję i tradycję. Oryginalna francuska kompozycja zapachowa o intrygującej kwiatowo – pudrowej nucie budzi wspomnienia wyjątkowych chwil. Niebanalny zapach perfum i piękna czerwona buteleczka w oryginalnym kształcie czyni perfumy obiektem pożądania każdej eleganckiej kobiety".
ŹRÓDŁO
Szczęśliwie Wizaż zapewnia więcej informacji:
"Perfumy oparte są na trzech głównych akordach zapachowych – hesperydowo - pudrowo - kwiatowych, które wspaniale współpracują, wzbudzając niezapomniane emocje. Soczysta nuta mandarynki żółtej z Sycylii, podkreślona jest świeżością włoskiej cytryny i bergamotki. Nuta serca to delikatne akordy białych kwiatów, róży damasceńskiej, jaśminu oraz wytrawnych kwiatów pomarańczy. Głębię zapachu tworzy tajemnicza ambra, bób Tonka, wanilia oraz drzewo sandałowe".
ŹRÓDŁO
I nareszcie coś tam wiemy o nutach. :D
___
Dziś Rasikh marki Syed Junaid Alam.
P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://strasznasztuka.blox.pl/2009/02/Burzujki-w-soc-u.html
Pod tym adresem możecie znaleźć porównanie Postaci z pewnym podobnym im obrazem.
Moja babcia używała. Niebieskiej, oczywiście. Pozostałe to kapitalistyczne rozpasanie. ;)
OdpowiedzUsuńPrawda, dlatego w tekście napisałam, że niebieska to wersja podstawowa. Co zresztą daje się zauważyć nawet "na węch", bo tylko ona pachnie, jakby stworzono ją kilkadziesiąt lat temu.
UsuńA nawiązując (po części) do Twojej kolejnej wypowiedzi rzucę tylko ciężkim tonem: ech, co ten kapitalizm wyprawia z ludźmi! ;))
Sabb moja babcia także używała tej niebieskiej.
OdpowiedzUsuńPamiętam też,że był wtedy także krem do twarzy:)
Niestety to były te czasy,kiedy to perfumy nie były na pierwszym planie,a szkoda.
Z chęcią przetestował bym wszystkie:)
Jarku, pamiętam jeszcze czasy, kiedy o perfumy było trudno. Nawet niekoniecznie dlatego, że ich nie było - były peweksy, potem już perfumerie - lecz raczej dlatego, że mnie osobiście nie było na nie stać. Pisałam kiedyś recenzując Theoremę, że na pierwszy flakon zbierałam bardzo długo i nie uzbierałam ostatecznie. W tych czasach używałam domowych wynalazków. Mieszałam olejki do aromaterapii z olejkami do ciast i jakoś podobało mi się to bardziej, niż perfumy z rozlewni, których używała moja mama. Z resztą, na perfumy z rozlewni też by mnie nie było stać, ale mogłam podbierać. Nie robiłam tego. Śmierdziały.
UsuńJarku, linia uzupełniająca w dalszym ciągu istnieje, pewnie znacznie szersza niż za czasów PRL-u. Tak sądzę. Bo prawdę mówiąc nie stosowałam, więc nie mam pojęcia, jak działa i jak pachnie (w sensie: czy podobnie do perfum; w co nie bardzo wierzę ale a nuż..?)
UsuńZ tym pierwszym oraz dalszymi planami sprawa jest bardziej złożona, jak sądzę. :) Część z moich wątpliwości wyjaśniła już Sabbath.
A ja jestem tak stara, że mój nos pamięta Panią Walewską (kobaltową, bo innej wtedy nie było). Z tym, że kiedyś dostępna była również w koncentracji wody toaletowej.... którą nosiłam z przyjemnością.
OdpowiedzUsuń