"Axis mundi (z łac., 'oś kosmiczna', 'oś świata') – idea środka świata, uważanego za stabilny element Wszechświata.
Według wierzeń na osi następuje zatrzymanie czasu, przez co możliwy jest pełny kontakt zarówno z przeszłością, jak i przyszłością. Stanowić miało miejsce najświętsze z najświętszych. W wielu kulturach stanowiło podstawową koncepcję kosmogonii, kreacji Kosmosu, biogenezy a nawet antropogenezy – zazwyczaj wierzono, że od Axis mundi rozpoczęło się stwarzanie świata.
Jego wyobrażeniem (w różnych kulturach) były: góra kosmiczna, drzewo kosmiczne, filar, kolumna lub słup (te ostatnie mają wtedy dodatkowy sens – są wspornikami niebios)".
Cytat za Wikipedią
Centrum istnienia; miejsce, z którego wszystko bierze początek i gdzie się zakończy.
Od tysiącleci najróżniejsze jego wyobrażenia zasiedlają ludzką wyobraźnię, wżynając się w psychikę oraz tożsamość, skutecznie wymykając się racjonalnemu rozumowaniu.
Wszyscyśmy z niego.
A jeżeli uważacie, że (jak zwykle) przesadzam, opowiadając bajkę o żelaznym wilku, nie do przyjęcia w epoce społeczeństwa internetowego, podboju kosmosu, nanotechnologii czy ujarzmionej energii nuklearnej, to czeka Was niespodzianka. :]
Bo oto wariacja na temat jednego z najlepiej przyswajalnych dla polskiego umysłu wyobrażeń axis mundi:
Tak, tak; te łowickie kogutki ustawione po obu stronach kwiatka symbolizują strażników dwóch przeciwległych sfer życia [wiecie: dnia i nocy, jasnego i ciemnego, prawego i lewego, żywego i martwego... Standardowe opozycje binarne ;) ], strzegących harmonii wokół osi świata. Swoją drogą, warto zainteresować się tym, dlaczego owego porządku strzegą właśnie koguty - oraz, co mają wspólnego z nadchodzącymi obchodami przesilenia letniego. Naprawdę warto.
Co więcej: odwzorowania kosmicznego centrum wszechświata kryją się nie tylko w barwnej, upopokulturalnionej już cepeliadzie ale też w symbolach, których nigdy byśmy o podobne pokrewieństwo nie podejrzewali. Nie tylko w świętych górach (jak Łysa Góra albo Ślęża) czy świętych drzewach (szczególnie dębach), ale również w: wolnostojących kolumnach, piramidach, kaduceuszu, kurhanach oraz megalitycznych konstrukcjach, judaistycznej menorze oraz Gwieździe Dawida, chrześcijańskim krzyżu, kwiecie lotosu, wszelkich rozetkach i mandalach, swastyce, graficznych odzwierciedleniach labiryntu a nawet w irlandzkiej czterolistnej koniczynce! Choć już dawno w nią nie wierzymy, w dalszym ciągu podskórnie czujemy Moc zamkniętą w wyobrażeniach axis mundi.
Niewiele pradawnych symboli sięga tak głęboko wewnątrz naszych dusz, jak właśnie mityczne, pulsujące (w dalszym ciągu, jak się okazuje) serce Wszechświata.
Dlatego napisałam, że wszyscy zeń pochodzimy; bo wszyscy mamy go w głowie, w każdym jakieś jego wyobrażenie budzi głębsze emocje. W ludowym - czyli takim, które jest możliwe do objęcia rozumem przez każdego - pojmowaniu świata axis mundi jest jednym z najgłębszych, najbardziej uwewnętrznionych symboli [podobnie jak ogień, słońce oraz kogut - bo wszystkie trzy są połączone].
Podobnie można interpretować powiązanie rodzimej perfumoholicznej społeczności oraz zapachów kadzidlanych. Jakby nie patrzeć, w chwilach kształtowania się pierwszych internetowych miejsc dla miłośników perfum (Wizaż, forum Gazety, blogi pasjonatów) to właśnie kadzidła, drewna, paczuli i inne niszowe składniki stanowiły trzon zainteresowań forumowiczów czy blogerów. Można zatem przyjąć, że to od nich wszystko się zaczęło. :)
Pewnie niemałą przesadą z mojej strony będzie założenie, iż wonie kadzidlane to axis mundi świata perfum [bo tu chodzi raczej o sprzężenie czasu pierwszych prób polskiego pisania o zapachach z globalną modą na kadzidła w niszy], niemniej chciałabym tak myśleć. ;) Więc dlaczego nie?
I chcąc uczcić nadchodzące wielkimi krokami Noc Kupały (to już jutro!) oraz Noc Świętojańską, postanowiłam opisać trzy zapachy kadzidlane. Jednak nie wzniosłe, świątynne i chłodne ale te najbardziej "przyziemne", ziołowe. Gryzące w nozdrza ostrym, roślinnie "brudnym" dymem jak również tak głęboko swojskie, dla mnie wręcz intymne, że bardziej już się nie da. Nie z tym akordem.
A że pieśń w kulturze ludowej miała znaczenie niebagatelna, dziś zamiast (lub oprócz) ilustracji graficznych, pojawią się także dźwiękowe. Słowiańsko-poetyckie albo szczere aż do bólu. Zawsze piękne.
Całkiem, jak omawiane aromaty.
Cóż, nie udało się odnaleźć innego wykonania tradycyjnej wschodniosłowiańskiej pieśni bez infantylnych grafik oraz gołych pań [co pewnie dla niektórych z Was będzie raczej zachętą, by film odtworzyć ;) ]...
Pierwsze, co czuję słuchając, to spokój oraz pewien łagodny smutek; fatalistyczne pogodzenie się z losem; z tym, że czasami ktoś, kto wyszedł z domu już nigdy do niego nie wraca (przynajmniej nie jako śmiertelnik ;) ). Słowianie przecież od zawsze wierzyli w fatum, w konsekwentną moc przeznaczenia.
Podobnie odbieram Bois d'Encens z serii Armani Privé, zapach suchy, spokojny ale wyrazisty.
Najsilniejszy tuż po aplikacji pa skórę, kiedy świdruje powietrze suchym ale czystym akordem drzewnym, podkreślonym przez ziołową gorycz (trochę szałwii, więcej ruty oraz bylicy); po dosłownie kilkunastu sekundach wirujące zioła schną, schodząc z pierwszego plany, na którym zastępuje je drapiący w gardło dwugłos postarzanego cedru oraz czarnego pieprzu. Oba składniki łączą się z ziołami w całość harmonijną, spokojną oraz ciepłą. Rozgrzaną jak ludzkie ciało, zaznające orzeźwienia w drewniano-kamiennej budowli (nie będzie, że w romańskim kościele ;) ). Dosyć delikatna ale plastyczna, miękko ścieląca się na skórze choć nigdy nie wtapiająca w naturalny aromat człowieka.
A to dobrze, ponieważ baza Bois d'Encens przynosi nam wreszcie drugi składnik tytułowy. :) Czyli kadzidło - piękne, czyste oraz ciche; umiejętnie czerpiące z cedrowej jasności oraz pieprzowego ciepła ale nie stapiające się z nimi. Pojawia się jako kamienno-drzewny łagodny podmuch; coś doskonale ciepło-zimnego, ludzko-zaświatowego (albo nawet futurystycznego), dymiącego się spokojnym, smukłym, grafitowym dymem. Sunie spokojnie ku górze, niczym nie zakłócane, łagodnie wznosząc ponad drewno, pieprz, pergaminowe foliały oraz ledwie zasugerowaną złocistą słodycz ludzkiego ciepła. I w końcu rozpływające się gdzieś hen, pod niebem albo rozwiane przez masywną ścianę nizinnego wiatru.
Przy czym nie chciałabym zostać źle zrozumiana: Lasy Kadzidlane to wysoce artystyczna, wysmakowana kompozycja, której każdy element był dokładnie ważony w dłoni, nim przybrał ostateczną formę i trafił dokładnie tam, gdzie zażyczył sobie twórca. Co charakterystyczne, pachnidło trzyma się blisko ciała i dopiero w tej stabilnej, pewnej strefie ciepła śmiało rozpoczyna swoja magię. To nie jest agresywny mocarz, tylko stara, nostalgiczna pieśń.
Inaczej wygląda rzecz z Encens marki Mad et Len, które swego czasu skojarzyłam ze Świdrygą i Midrygą w wykonaniu Żywiołaka a do słów Bolesława Leśmiana [bo kogóż by innego? ;) ]. Głównie dlatego, że tym razem kadzidło ziołowe i gorzkie już od samego początku okazuje się głośne: krzyczy, skacze i pulsuje do jakiegoś nietypowego taktu.
Uwertura tej kompozycji boli. Pachnidło rozlewa się po skórze, zadziwia zdawałoby się chaotyczną mieszaniną gorzkich ziół z tłustym i taninowym kadzidłem oraz jakąś niepokojącą roślinną słodyczą. Wije się po ciele w żywiczno-świeżych splotach, bez skrępowania rozciągając na całą dostępną przestrzeń.
Trzeba kilku chwil aby kompozycja uspokoiła się, podeschła. Dopiero wtedy staje się bardziej ludzka czy łatwiejsza w obejściu. Wówczas okazuje się, że owa niepokojąca roślinna słodycz, którą dostrzegłam w bazie Bois d'Encens jest najbardziej istotnym składnikiem Kadzidła od Mad et Len. Wyobraźcie sobie elemi o właściwościach [właściwościach, nie zapachu!!] budyniu waniliowego a zrozumiecie, w czym rzecz. :)
Szczególnie, że przy całej tej tłustej goryczy, klejącej, miękkiej słodkości oraz ziołowej suchości mieszanka cały czas konsekwentnie produkuje srebrzyste smużki kadzidlanego dymu; drobne, jednak w większej ilości. Oczywiście z czasem bliżej nieokreślone żywice topią się, wypalają i znikają niemal całkowicie, pozostawiając po sobie wrażenie suchego ciepła oraz ducha olibanum pachnącego tak, jak ostygły już kamienny trybularz. I dopiero w najgłębszej bazie [o ile można użyć tego wyrażenia w stosunku do pachnidła, które zbudowane jest nie na kształt klasycznej piramidy, tylko kilku umownych, przenikających się sfer] orientujemy się, iż Encens stało się bardziej łagodne, jakby zamyślone, konwencjonalnie kadzidlane. Że nie ma już śladu po tej wile czy południcy, która tak nas zaskoczyła, wystraszyła i zafascynowała chwilę po uwolnieniu zapachu z atomizera.
Oraz że znika równie niezauważenie, że nie sposób ocenić, czy działo się to powoli, czy może szybko.
Jedyne, co nam pozostaje, to kilka odczuć; wspomnienie, ze czegoś doświadczyliśmy. Szast-prast!, coś na nas wpadło, pokotłowało się trochę i uciekło w nieznanym kierunku. Nie wiadomo jak, gdzie ani kiedy. Zapach-efemeryda. :)
Najsilniejsze wrażenie wywarł na mnie jednak dopiero trzeci z omawianych dziś zapachów. Najbardziej gwałtowny ale i monochromatyczny, narysowany grubymi, miękkimi pociągnięciami ołówka. Trochę dziwny i niezrozumiały tak, jak nie zawsze pojmujemy zasady rządzące światem sprzed kilku stuleci. Jak tenże świat agresywny a jednak wciągający. Kompletnie obcy ale przecież doskonale znany w tych samych momentach.
Niezrozumiały ponieważ dziwny czy dziwny dlatego, że już niemożliwy do ogarnięcia rozumem? Nie wiem.
Gorzki jak życie na Słowiańszczyźnie kilkaset lat temu.
Przed Wami kolektyw R.U.T.A. w białorusko-polskim utworze o nadużyciach seksualnych [i nie tylko takich, co widać z magnetycznie pięknej animacji autorstwa Łukasza Rusinka]. A towarzyszyć jej będzie Incense marki Ava Luxe.
Piosenka oraz film są prawdziwie wstrząsające, prowokujące do trudnej, niekończącej się dyskusji, o wielu wątkach pobocznych. Podobnym wstrząsem [choć na zupełnie różnych podstawach, rzecz jasna] był dla mnie pierwszy kontakt z Incense. Przyzwyczaiłam się bowiem do perfum gęstych i trudnych, lubię zapachy drzewno-kadzidlane, znam rożne odmiany olfaktorycznej słodyczy, lekkości, duszności, słoności, świeżości a nawet kwasoty, jednak nigdy dotąd nie testowałam takich, które byłyby dogłębnie, całkowicie gorzkie. Nie raz i nie dwa badałam różnice między ascetycznością, niemal barokowym bogactwem oraz tym wszystkim, co pomiędzy nimi; ale jeszcze nie udało się spotkać na swojej drodze takich, które wytrzymałyby z daleka od wszelkich prób umiejscowienia na wspomnianej osi; które wisiałyby trzy metry ponad nią, obojętne na niemoc poznawczą człowieka. Bo takie właśnie jest klasyczne Kadzidło od Avy Luxe.
Z jednej strony wysoko skoncentrowane, głośne i agresywne, ostrymi pazurami gorzkich ziół bez pardonu wyszarpujące całe płaty rozgrzanego i oddychającego żywicznego ciała, z drugiej jednak głębokie niczym studnia i tak, jak one spokojne o swój dalszy los. Agresywne ale przecież stoickie. zawierające w sobie tak wiele sprzeczności, że pierwsze zachłyśnięcie się omawianym własnie zapachem może zrodzić silny opór. Nie jest nawet w połowie tak mocne, jak Incense Normy Kamali, choć poraża mocą od razu, bez bawienia się w półśrodki. Wbija się w nozdrza oraz usta, powodując bezdech i zamilknięcie, w obawie przed intensywną, balsamiczną goryczą, która potem sączyć się będzie przez wszystkie fazy rozwoju wody.
Potrzeba czasu, by spod dojmującego otwarcia wyjrzały nieśmiało pierwsze promyki suchego spokoju: silny w ogóle acz w gorzko-kadzidlanym towarzystwie pokorniejący antyseptyczny rumianek, delikatność drewna (cedr albo sandałowiec, nie umiem dociec), zabawna wirująca ostra słodycz mirry oraz pojedynczy promień skórzanej bergamotki. Ten ostatni zresztą ucieka po krótkiej chwili, wystraszony pewno ciemnością i przygnębieniem reszty nut. Wszystko to stopniowo zlewa się z mieszanką palonych żywic, wpływając na jej znaczne.. może nie uspokojenie czy złagodzenie ale na pewno osuszenie, bez pośpiechu ewoluujące w rodzaj zmęczenia tudzież ociężałości, spowodowanej pełną brutalności walką. Także gorycz zestala się i ugruntowuje do tego stopnia, że to po niej zstępujemy w najgłębsze otchłanie Kadzidła, gdzie czeka na nas dosyć pokraczne, zwierzęce ciepło; Minotaur to czy Bazyliszek - nie mnie sądzić. ;) Wiem, że podobne akordy daje się wyłapać z piżm ciemnych i zwierzęcych, ostro-sierściowych [wyobrażam sobie, iż niektórym z nas tak właśnie pachnie lutensowskie Musc Koublaï Khan]. Po spotkaniu z potworem, wciąż owiewani gęstym tumanem kadzidlanego dymu, powoli wracamy ku górze, ku światłu i łagodniejszym klimatom.
Doświadczamy ich w ostatnim stadium rozwoju Incense, gdzie prym wiodą tłuste elemi, szlachetne olibanum, przepełnione goryczą balsamy [w tym momencie myślę zazwyczaj o pozbawionym przypraw oraz aldehydów Cinnabarze od Estée Lauder] oraz ciepły, pełen drzazg egzotyczny sandałowiec w ujęciu zbliżonym do najbardziej "przybrudzonego" wcielenia Santalum rodziny Durante. Pachnidło w dalszym ciągu pozostaje wyraźne oraz gorzkie, trudne w odbiorze, choć konieczność nakazuje mu już powolną redukcję mocy.
Gorycz oraz pesymizm przenikają Incense Avy Luxe od pierwszych chwil życia aż po finał, jego moc potrafi odstraszyć ale i zafascynować, czyniąc w mojego doń stosunku prawdziwie patologiczną mieszankę. ;) To trudne dzieło. Lecz nie potrafiłabym zeń zrezygnować, odmówić sobie ubrania co jakiś (raczej rzadki) czas lub chociaż wąchania z korka. Może dlatego, że nie potrafię już cieszyć się wizjami siedemnastowiecznej Rzeczypospolitej Obojga Narodów, Sarmatii, owego szlacheckiego raju bez wspominania tych, których życie z musu przypominało raczej niekończący się czyściec.
To właśnie ich wspominam, kiedy zanurzam się się w opary tego gorzkiego, okrutnego Kadzidła.
Armani, Privé: Bois d'Encens
Rok produkcji i nos: 2004, Michel Almairac
Przeznaczenie: zapach typu uniseks o uniwersalnych właściwościach [przynajmniej dla miłośników kadzideł ;) ]; jak pisałam w recenzji, dosyć bliski skórze.
Na wszelkie okazje.
Trwałość: od sześciu do blisko dwunastu godzin
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna
Skład:
pieprz, labdanum, drewno cedrowe, kadzidło, wetyweria
Mad et Len, N°XLIII Encens
Rok produkcji i nos: 2010, ??
Przeznaczenie: zapach uniseksualny, o mocy początkowo znacznej, z czasem coraz bardziej przyległy aż do całkowitej bliskoskórności.
Na okazje, eee.. nieformalne? ;)
Trwałość: średnia; w granicach pięciu-sześciu godzin
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna
Skład:
ponoć tylko i wyłącznie kadzidło [tylko jakie??]
Ava Luxe, Incense
Rok produkcji i nos: ??, Serena Ava Franco
Przeznaczenie: również uniseks, o naprawdę olbrzymiej mocy, lecz śladu dużego nie zostawiający. :)
Okazje do noszenia tego zapachu musie ustalić sobie sami.
Trwałość: około siedmiu godzin
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna
Skład:
Nuta głowy: bergamotka, rumianek, kadzidło frankońskie, elemi, kadzidło kopal
Nuta serca: drewno sandałowe, drewno cedrowe, katafray, labdanum, mirra
Nuta bazy: balsam peruwiański, piżmo
___
Dziś Dhanal Oudh Nashwah od Rasasi. Drugi dzień pod rząd, co niemal się nie zdarza. Ech, nie ma to jak piękne perfumy!
P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://art-newmedia.com/fototapety_scienne_3d/fototapety_kwadratowe/tapeta_z_motywem_ludowym.html
Twój opis Incense tylko mnie utwierdza w przekonaniu, że to "must-niuch" ;)
OdpowiedzUsuńA że spytam tak obcesowo - zamawiałaś kiedyś z ich strony? Bo ja jakiś czas temu nawet chciałam i do nich pisałam, ale się w ogóle nie odezwali... :(
Z całą pewnością jest. :)
OdpowiedzUsuńNiestety nie zamawiałam; ale że nie odpisali, to trochę mnie zaskoczyłaś. Raczej nie pozytywnie.. ;/
Jeżeli chcesz, mogę przesłać Ci sampla Incense. Wyślij mi tylko namiary na siebie (mejla znajdziesz na samym dole strony, w dziale "O mnie" ;) ).