czwartek, 6 czerwca 2013

Lemon curd i ja (albo Ty)

Dziś będzie o perfumach, które pachną całkiem, jak tytułowy deser; z tym, że... rozsmarowany na ludzkiej skórze. :D Co może kojarzyć się z jakąś kulinarno-erotyczną zabawą [wiecie: bita śmietana, czekolada i inne takie], dla mnie jednak brzmi jak raczej mało przyjemne odczucie klejącej się skóry - zarówno skóry do skóry, jak i skóry do wszelkich innych substancji - oraz obsesyjna myśl: "muszę wziąć prysznic, inaczej oszaleję". Lecz to tylko uwaga na marginesie. Załóżmy na potrzeby tej notki, że cytrynowy krem można nie tylko rozsmarować po ciele bez żadnych nieprzyjemnych odczuć, lecz nawet, że ów wnika w ludzki naskórek niczym mazidła pielęgnacyjne. Kiedy dodać silnie pocukrzoną cytrynową masę oraz przyjemne ciepło ludzkiego ciała, powstanie rozleniwiająco przyjemny olejek Rasasi o tytule Bent Al Ezz Nabah.

W otwarciu kompozycja okazuje się ekstatycznie słoneczna oraz optymistyczna, bardzo, bardzo słodka; prawdę mówiąc, jest to pierwszy ściśle arabski zapach w stylu gourmand, jaki miałam okazję poznać. :) [Drugim był, recenzowany już, Tagreed Al Nagham]. Możliwe więc że przemawia przeze mnie zachwyt nad nowością. Jednak nie mogłabym go sobie odmówić; pachnidło to skrzy się na skórze i przymila do nosiciela w sposób tak bezpretensjonalny, że po prostu nie mogę się nie uśmiechać. Zamiast lemon curd [BTW, TU macie świetny przepis na krem bez dodatku masła; polecam!] wyczuwam niekiedy silnie cytrynowy lukier, który jest bardziej suchy oraz krystaliczny od tytułowej masy. Jednak on pojawia się na ciele, kiedy temperatura powietrza przekracza magiczne 20-25 stopni Celsjusza, zatem dziś zdecydowanie towarzyszy mi gładki, słodko-kwaśny, oblepiający paszczę budyń. :D Później kompozycja nieco się uspokaja, nabiera bardziej matowych odcieni. Do apetycznego otwarcia dołączają słodkie kwiaty z odrobiną przypraw oraz pierwsze akordy cielesne, zmieniając cukrowo-cytrynowo-maślaną masę w ciepły, aromatyczny owocowy likier.
Który szybko ewoluuje w kierunku, wspomnianego we wstępie, ludzkiego ciała przyobleczonego w deserowy woal. Jak zwykle w przypadku perfum od Rasasi, trudno zorientować się, jak właściwie do tego dochodzi. :) Wyczuwam za to jak słodycz, choć wciąż wyraźna, powoli ustępuje pola wszystkiemu, co najbardziej cielesne czy zmysłowe w przyprawach, kwiatach oraz ambrze - i że dzieje się tak za wstawiennictwem jaśniejącego szafranu w ujęciu zbliżonym do Black Saffron od Byredo. Oraz, że ambra każe mi przypomnieć sobie o najrozkoszniejszych zawiłościach Rashy, zaś cytrusowo-kwietny blask na animalnej podstawie sugeruje parę zręcznych nawiązań do Arba Wardat (lecz w Bent Al Ezz Nabah nie szukajcie ani bergamotki, ani zwierzęcego piżma; a przynajmniej na mnie nigdy się nie ujawniły).

Jak wszystkie arabskie perfumy o olejkowej koncentracji, również i omawiany dziś zapach przykleja się do skóry i żyje, dzięki jej ciepłu przez naprawdę długie godziny. Rozprzestrzenia się tuż ponad nią, czyniąc uperfumowaną osobę swoistym centrum jej (albo jego) własnego, zaczarowanego świata. Ma moc ale nie "ogon", to chciałabym powiedzieć. :) No i trafia prosto w serce, przynajmniej moje. ;)


Rok produkcji i nos: nieznane

Przeznaczenie: zapach stworzony dla kobiet, choć jestem barrdzo ciekawa jego rozwoju na męskiej skórze; podejrzewam, że wydobyłaby ostrzejsze, bardziej drapieżne akcenty ze wszystkiego, co na mnie złoci się ociężałym blaskiem. :)
Świetny na wszelkie okazje, w szczególności dla osób mających słabość zarówno do pachnideł orientalnych, jak i "smakoszowskich" [ekhem, jest tu ktoś taki oprócz mnie? ;) ]. Reszta z Was musi eksperymentować.

Trwałość: około dwunastu-szesnastu godzin

Grupa olfaktoryczna: gourmand-orientalna

Skład:

Nuta głowy: mandarynka, cytryna, kminek
Nuta serca: ambra, tytoń, ylang-ylang, jaśmin
Nuta bazy: paczuli, drewno sandałowe, szafran, piżmo
___
Dziś noszę to, o czym powyżej.

P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://deliciousshots.blogspot.com/2011/04/lemon-curd.html

2 komentarze:

  1. Ekhem, to nie ja :)
    Owszem, mam słodkie zapachy, ale raczej niejadalne - jest wśród nich likier cytrynowy z udem, ale jednocześnie ostry, bezkompromisowy.
    Ostatnią słodyczą, jaką nosiłam, było HP Sensuelle, o którym mam dobre zdanie, ale i tak omal mnie nie wykończył.
    Dlatego jestem prawie pewna, że zapach z twojej recenzji by mi się nie spodobał, jednak cenię wszystko, co stapia się ze skórą w nową jakość.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cóż, nikt nie jest doskonały. ;)
    Ten agarowy likier brzmi wybitnie intrygująco; zdradzisz, jak się nazywa? :) [Likier udowy, ekhem.. określenie co najmniej dwuznaczne. ;] ]. Chyba wszystkie HP potrafią przydusić; oczywiście klasyk najmocniej (szczególnie jakieś dwie reformulacje temu, kiedy chwilami ujawniał ciągoty ku osłodzonemu wanilią, cyjankowo-migdałowemu plastikowi), lecz i pozostałe wersje nie pozostają daleko w tyle. Więc się nie dziwię,że spotkania z Sensuelle nie wspominasz najlepiej.
    Nowa jakość: na mniej tak właśnie ujawnia się większość arabskich pachnideł. Nuty sobie, moje skóra i głowa sobie... zazwyczaj.

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )