sobota, 12 maja 2012

Przystanek Podgórze, cz. 3

Po zaprzeszłych już częściach pierwszej i drugiej, przyszedł czas na szybki powrót do serii zapachów paliwowo-motoryzacyjnych. :) Lecz dlaczego szybki?
A jakiż inny mógłby być przy takich skojarzeniach? ;)


Na dziś przygotowałam dla Was recenzję aromatu bardzo wyrazistego, ostrego i kierującego moje myśli jednoznacznie ku szeroko pojmowanym klimatom motoryzacyjno-technicznym, lecz w tej samej chwili zaskakująco delikatnego, wpadającego w akordy krystalicznej słodyczy. Dlatego też przywodzącego mi na myśl klimat, jaki dekady temu musiał towarzyszyć pierwszym wyścigom samochodowym. Nie tyle napęczniałej, zglobalizowanej komerchy, ile podszytej ambicją dobrej zabawy; fakt, że nierzadko kosztownej, ale jednak wynikłej z pasji, nie zaś tylko cynicznie ją wykorzystującej. :> Zapach, dzięki któremu mogłabym nawet polubić sporty motorowe... gdyby dane mi było przyjść na świat w pierwszych trzech dekadach dwudziestego wieku. ;) O co chodzi?
O Carbone od Balmain.

Widzę go bowiem mniej więcej tak:
"Pewnej porcji sportowych wrażeń, choć przede wszystkim popularnej rozrywki, dostarczały automobilowe turnieje, zwane z angielska ghymkanami. Znane w Polsce od 1923 roku, już w założeniu były imprezą masową, w której (...) mógł uczestniczyć każdy właściciel samochodu. Ghymkany urządzano zwykle w parkach, czasem na stadionach sportowych (...).
Zabawa, mająca wykazać zręczność kierowcy i walory pojazdu, polegała na wykonaniu kilkunastu ewolucji. A oto niektóre z nich: objazd przodem i tyłem ósemki wytyczonej chorągiewkami, strzelanie z jadącego samochodu do baloników, przejazd przez pomost z jajkiem na łyżce trzymanej w jednej ręce, celowanie kartoflami do naczyń z wodą, przejazd po wąskiej desce jednym kołem tak, aby wystrzelił umieszczony pod nią nabój [!]. W tych automobilowych igrzyskach uczestniczyli często, dodając splendoru imprezie, znani kierowcy sportowi. Dla zwykłego śmiertelnika była to więc okazja do zmierzenia się z najlepszymi. Nierzadko ghymkanom towarzyszyły równie widowiskowe konkursy piękności samochodów. Tu oceniano już tylko nadwozie - jego linię, jakość wykonania, kolor - słowem, szyk i elegancję. Największą szansę na nagrodę miały auta nieseryjne (...). Limuzyny, kabriolety, karety, roadstery i torpeda stawały do konkursu udekorowane girlandami kwiatów. Za kierownicą siadały równie piękne i eleganckie właścicielki rywalizujących ze sobą aut. Zdarzało się, że decyzja konkursowego jury miała charakter propagandowy - tak było na przykład w 1931 roku, gdy miano najpiękniejszego samochodu zdobył polski CWS, walczący w trudnych latach recesji gospodarczej o utrzymanie się na motoryzacyjnym rynku".
Maja i Jan Łozińscy, W przedwojennej Polsce. Życie codzienne i niecodzienne, Wyd. Naukowe PWN, Warszawa 2012, s.223-225.


Carbone zaciekawia kilkoma cechami naraz: nienarzucającą się siłą, krystalicznością, optymizmem, kapką zdrowej adrenaliny jak również ostrym przemysłowym akcentem, złamanym jednak lekką, acz niekulinarną słodyczą.
To sympatyczny, wrzynający się w przegrody nosowe "żywiczniak", operujący ciekawym kontrastem między ostrą, igiełkową szklistością irysowej woni, podbitej lekko przydymioną wetywerią (wyobraźcie sobie, proszę, Encre Noire PH  Eau Fraîche ;) ) a tradycyjnym ciepłem żywic, balsamiczną plastycznością elemi, olibanum, mirry, zamszową delikatnością benzoesu. Gdzie świeżość miesza się z głębią w sposób taki, iż każdy z poszczególnych elementów traci swoją przyrodzoną cechę po to tylko, by całość mogła zagrać w jednym tempie. Aby stworzyć pachnidło w stylu wyrazistym a jednak mało typowym. Może nie całkiem łamiącym konwencję, lecz żywo z nią dyskutującym, zwodzącym i wprost roziskrzonym nienagannym, lekkim poczuciem humoru. Doprawionym emocjami i adrenaliną; jednak bez przesady - piszę wszak o czasach, kiedy w tego typu imprezach naprawdę liczyła się dobra zabawa. No i prestiż społeczny. ;) Jednak nie sława czy pieniądze [gdyż je ówcześni wzięci automobiliści najczęściej posiadali i bez swojego hobby ;) ].

W Carbone pojawiają się też i wspomniane akordy paliwa: ropy czy nafty [chwilami myślałam nawet o Ignacym Łukasiewiczu :) ]. Mam wrażenie, że wynikają przede wszystkim z "ostrzejszej" strony wymienionych składników, z niebagatelną rolą fiołkowych liści. Niczym w, legendarnym już, klasycznym Fahrenheicie od Diora. Jednak najważniejszą cechą omawianego aromatu wydaje się idealne dostrojenie wszelkich akordów, doskonała jednolitość, która z silnych, wyrazistych składowych czyni zupełnie nową jakość. Znakomicie układającą się na ludzkiej skórze, co nie bez znaczenia. ;) Żywą oraz ekspansywną. Prącą przed siebie, śmiało przecinającą powietrzne prądy. Bo dla prawdziwego automobilisty (lub automobilistki) najważniejsza jest przygoda. :)

Reklama wizualna w mojej opinii jest naprawdę nijaka. Balmain stać na coś znacznie ciekawszego, niż drący mordę przystojniak. ;)

Rok produkcji i nos: 2010, Nathalie Lorson

Przeznaczenie: zapach typu uniseks; dość ostry i o sporym sillage. Raczej na dzień. Może powodować migreny [jak u mnie w tej chwili; ;) ale może być to winą stresu, na jaki dziś byłam narażona, więc nie daję nawet 50% pewności co do powtórzenia złego odbioru Carbone].

Trwałość: od dziesięciu do około czternastu-piętnastu godzin

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna

Skład:

Nuta głowy: czarny pieprz, elemi, bluszcz
Nuta serca: czarna figa, wetyweria, liście fiołka
Nuta bazy: kadzidło, benzoes, piżmo (chyba białe lub inne pudrowo-lekkie)
___
Dziś Qessence Missalów. Dalej się podoba. :>

P.S.
Dwie pierwsze ilustracje to dzieła czeskiego malarza o nazwisku Vaclav Zapadlik, pasjonata motoryzacji w stylu retro. :) Ich źródła to, odpowiednio:
1. http://bacbaphi.com.vn/entertainment/showthread.php?339873-%C4%90%E1%BB%99c-%C4%91%C3%A1o-v%E1%BB%9Bi-xe-%C4%91ua-qua-tranh-v%E1%BA%BD
2. http://www.germancarforum.com/community/threads/vaclac-zapadliks-mercedes-benz-drawings.25971/

2 komentarze:

  1. Przywołany przez Ciebie klimat i opis jest wprost z Mercedes- Benz Pawła Huelle i opisywanych samochodowych "wyścigów za lisem". Serdecznie polecam lekturę jeśli, jakimś cudem, książka ta jeszcze nie wpadła Ci w ręce.
    A sam Carbone. Bleh,i nic więcej nie powiem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie o taki klimat mi chodziło, wiec cieszę się, że przeczucie mnie nie myliło. Sięgnęłam tylko po czytaną właśnie książkę; prościej. ;)
    Mercedes-Benz znam, zresztą lubię klimat powieści Huellego.
    Twoją opinię na temat Carbone musiałam sobie przypomnieć. rzeczywiście niemiłe wspomnienia. :(

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )