Zauważyliście pewną charakterystyczną przypadłość środowiska blogerskiego?
Bardzo często, kiedy dany bloger lub blogerka zadeklaruje, że podejmie się czegoś w określonym terminie, dzieje się coś, co uniemożliwia obiecaną publikację. Nad podziw często. ;) No, ale. Ważne, że w końcu notka się pojawia. :)
Więc dla wszystkich, którzy czekali (a wiem, że są tacy :) ): Amouage Library Collection: Opus IV.
Jak głosi opis na jednej ze stron, z których zapożyczyłam ilustracje do dzisiejszej recenzji: "jeżeli pragniesz zrobić wrażenie na przyjacielu spoza miasta, na koledze lub koleżance bądź na potencjalnej nowej miłości, jeżeli kiedykolwiek zechcesz zrobić wrażenie na kimkolwiek, zabierz tego kogoś właśnie tutaj". Czyli gdzie właściwie?
Do restauracji Spice Market w Melbourne. :) Fakt, że nam byłoby trochę trudno dosłownie zastosować się do niniejszej rady, ale musicie przyznać, że wnętrze już na wstępie robi oszałamiające wrażenie? ;) Choć przecież nie ma w tym niczego dziwnego. Miejsce uważane za jedną z najlepszych restauracji Australii raczej nie mogłoby stawiać na prowizorkę i niedoróbki. Musi być przemyślane w każdym szczególe; od sezonowego menu, przez umiejscowienie toalet, po oryginalne i przykuwające wzrok detale, budujące klimat wnętrza. Całość po prostu musi być spójna. Wyraźnie nawiązująca do wybranej konwencji, ale też na tyle nowoczesna, by nie umrzeć pod zwałami cepeliady; aby gość czuł, że oto znalazł się w lokalu, który podąża z duchem czasu. I zawsze podążać będzie, nie tracąc przy okazji niczego ze swej autentyczności.
Tak, Najmilsi. Nawet projekt snobistyczny i pozornie - pozornie! - teatralny musi budzić zaufanie, nie może razić widocznym brakiem autentyzmu. A że jest drogi i nastawiony na robienie wrażenia, na wspomniany "teatr" właśnie?
I co z tego? Wszak powodem, dla którego chadza się do drogich, modnych restauracji, jest dokładnie teatr! Przedstawienie z klientami w roli zachwyconej widowni spektaklu eksperymentalnego, z pracownikami jako aktorami, grającymi przed nami role swego życia, w zdumiewających dekoracjach i z rekwizytami do zjedzenia, traktowanymi niczym najcenniejsze klejnoty z królewskiego skarbca. Wizyta w restauracji to show; tak samo, jak rozmyślne, świadome używanie perfum. Jak i samo życie zresztą. :)
Dlatego uważam, iż nie ma sensu denerwować się i psioczyć na jawny przepych Amouage. W nim bowiem, tak samo, jak we wspomnianej ostatnio kuchni tajskiej, wietnamskiej czy chińskiej, przyzwyczajony narząd powonienia bez trudu odnajdzie wirtuozerskie zabawy dziełem czy wręcz samą jego konwencją; od ponowoczesnej dowolności po ortodoksyjny hiperrealizm. :) Co z łatwością udowadnia, że pod przykrywką domniemanego "przedobrzenia" bądź wstydliwej "cepeliady" równie dobrze może kryć się nowoczesność. I to nowoczesność wbrew pozorom jawna.
Wytłumaczę dygresyjnie, o co chodzi.
Wielu Polaków ma kompleksy na punkcie, szeroko pojmowanej, kultury ludowej. Przy czym najczęściej nie są to osoby, które można by podejrzewać o nadmiar błękitnej krwi. ;) Ergo: należy przypuszczać, że niechęć rodaków do ludowości wywodzi się z obsesyjnego lęku przed przysłowiową "słomą z butów". I zanim zaczniecie mnie linczować, zestawcie proszę powyższą opinię z histeryczną oraz kompletnie nieadekwatną reakcją na polski europiłkarski hit o wdzięcznym tytule Koko Euro spoko. ;> Można odnieść wrażenie, że ta znakomita przecież śpiewanka, doskonale dobrana do jakości imprezy, którą miałaby uświetniać i w konkursie esemesowym wybrana tyleż słusznie co intuicyjnie, nagle stała się katalizatorem niechęci wobec ludowości jako takiej. A przecież, kurka wodna, do plebejskich igrzysk pasuje jak ulał! Ludzie to zauważyli; i właśnie to ich frustruje. Gdzie sens, gdzie logika, się pytam??
Tak samo, jak dziki kwik oporu wywołuje w córach i synach Polonii sama tylko sugestia włożenia strojów ludowych. ;) A przecież nikt nie każe nam na co dzień nosić zapaski [choć takową posiadam; świetnie komponuje się z dżinsami] ani krakowskiej czapki z pawim piórem! Przecież obecnie stroje ludowe mogą równie dobrze wyglądać tak albo tak. Więc nie ma potrzeby padania w przejściu i darcia szat. :)
Rozumiecie już, na czym miałaby polegać ta "nowoczesność tradycji" czy też "tradycyjność w nowoczesności"?
I dlaczego zestawiłam ją z Opus IV?
Albowiem w identyczny sposób rozprawia się z popularnym przedobrzeniem, "skostniałą muzealnością" pachnideł potocznie rozumianego Orientu.
Ponieważ, choć pełnymi garściami czerpie z bliskowschodnich tradycji, skrojony został do potrzeb i oczekiwań raczej klienteli zachodniej. Więc bez większego trudu można weń wyczuć ducha współczesnych europejskich konwenansów oraz nowoczesności rozumianej artystycznie.
Opus Czwarte realizuje się w klimacie prężnych wyrazistych oraz brunatnych przyprawowych tumanów, w wietrzny dzień podkradających azjatyckim czy północnoafrykańskim kupcom korzennym ich towar. ;) Jest ewidentną wariacją na temat targu przyprawowego; i to po stokroć dosłowniejszą od tego, co może zaoferować jedyne dzisiejsze Jungle od Kenzo (znane Słoniem).
Pyszni się na skórze, miota między akordami przypraw, żywic oraz drzazg (sandałowiec), między delikatnością słodkich cytrusów oraz dogłębną cielesnością labdanum, miękko podkreśloną syntetycznym białym piżmem lecz także "zabrudzoną" kastoreum. Jednakże o sednie kuchni indyjskiej stanowią przyprawy [w umiejętnym zestawieniu zastępujące m. in. sól], zatem o wyjątkowości Opus IV przesądzać muszą również one. I tak, jak dla niewprawnych kubków smakowych kolejne indyjskie dania, wszystkie te "bure, cholernie ostre paćki" okazują się niczym więcej nad porażającą kakofonię, tak miłośnicy wodnych świeżaczków nie udźwigną wirtuozerskiej symbiozy kminu z kminkiem oraz kardamonu z goździkami, nie wyczują różnicy między pieprzem czarnym a syczuańskim. Nie zauważą pikantnych, lekko gorzkich ziaren kolendry, skrytych między eugenolowymi mocarzami.
Nie dla nich lekkość ususzonej róży, wziętej w karby drzazg z drewna sandałowego ni początkowa krystaliczność cytrusów, ze słodką mandarynką na czele. Zresztą słodycz znika szybko, zastąpiona przez podwójną goryczkę grejpfruta oraz wspomnianej kolendry. Właśnie tak, moi Drodzy - w Opus IV nawet krótkotrwałe otwarcie dzieli się na pomniejsze stadia. ;) Na tym właśnie polega dla mnie fenomen i (bardziej "obiektywna") złożoność pachnideł orientalnych.
Żeby jednak mieć z nimi do czynienia, należy podjąć trud zrozumienia. Oraz praktyki kuchennej, o czym już kiedyś wspominałam. ;>
Bez nich nie docenimy spokojnej, statycznej, pozornie ociężałej bazy. Złożonej ze snujących się sennie kadzidlanych dymów i kuchenno-przyprawowych oparów. Z woni ludzkich ciał, która wbrew pozorom nie ma wiele wspólnego z brakiem higieny.
A wszystko zebrano w punktach o granicach jasnych i czytelnych, rozpięto na geometrycznym stelażu ze światła i cienia. Z plam czerni oraz przecinających je metalicznych smug, z wypełniających je złotych jezior. To wszystko, mimo pozorów chaotycznego bałaganiarstwa, dokładnie zna swoje miejsce w przestrzeni. Jest świetnie poukładane. Logiczne i składne. Naprawdę bardzo, bardzo porządne. :)
Wystarczy w tę logikę po prostu się "wczuć". Bo w tym szaleństwie naprawdę jest metoda. :D I Opus IV znakomicie to udowadnia.
Cudne pachnidło.
Rok produkcji i nos: 2010, Jacques Flori
Przeznaczenie: zapach typu uniseks, o olbrzymiej mocy i ekspansywności. Więc należy z nim uważać w małych pomieszczeniach bez klimatyzacji. ;) Poza tym: świetny na Naprawdę Ważne Okazje, formalne albo i nie. :)
Trwałość: od dwunastu do ponad osiemnastu godzin
Grupa olfaktoryczna: orientalno-przyprawowa (oraz aromatyczna)
Skład:
Nuta głowy: cytryna, mandarynka, kolendra, grejpfrut
Nuta serca: kmin, kardamon, owoce różane, elemi, róża, liście fiołka
Nuta bazy: kadzidło frankońskie, labdanum, akordy zwierzęce (teoretycznie..), balsam peruwiański, piżmo
___
Dziś Hommage à l'Homme od Lalique; czyli dowód na to, że nawet świeżość, jeśli tylko odrobinę się postara, może zachwycać. ;)
P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.idea-awards.com.au/2009-round-3/spice-market/
2. http://www.au.timeout.com/melbourne/clubs/venues/1308/spice-market
3. http://www.culturedivine.com/spicemarketlondon.html
Jesteśmy chorzy na arystokratyzm , bo rzeczywistą arystokrację nam w większości wybito/wyemigrowano , więc można się bezkarnie snobować bez obawy jakiejkolwiek weryfikacji , ośmieszenia i ostracyzmu towarzysko/społecznego za strojenie się w cudze piórka . Z powodu braku posiadania rzeczywistych atrybutów arystokracji pozostaje tylko to , co się takim atrybutem wydaje czyli głośno manifestowana pogarda dla wszystkiego co się wydaje niearystokratyczne , niezależnie od tego czy jest to uzasadnione czy nie . A akurat hymn kibiców Koko koko jest idealnie dobrany do okoliczności - jakie mistrzostwa , jaka kadra , taki hymn , tu akurat mamy wyjątkową adekwatność :))) . A sztuka ludowa jest jak najbardziej godna zainteresowania , propagowania i wykorzystywania :).
OdpowiedzUsuńDziekujemy za recenzje. (-;
OdpowiedzUsuńPozdriawiam
S.
Parabelko - już przy okazji ostatniego wpisu zastanawiałam się nad czymś: czy Ty przypadkiem masz antropologiczno-etnologicno-socjologiczne wykształcenie? ;) Bo od razu czuć, ze znasz się na rzeczy, Twoje argumenty są świetnie skonstruowane i ogólnie trudno się przyczepić do ich jakości [do treści co innego, jak zresztą w każdym przypadku ludzkim ;) ]. :)
OdpowiedzUsuńA teraz w temacie: w kwestii arystokracji generalnie się z Tobą zgadzam. Podejrzewam jednak, że rzecz może mieć początek w fenomenie szlachty zaściankowej. "Szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie" i te sprawy. W sensie: "Może i wyglądam, może i żyję jak cham, ale CHAMEM NIE JESTEM!". ;> I ten właśnie rodzaj myślenia przetrwał zabory, II RP, dwie wojny światowe, PRL i ostatnie 20 lat. A ponadto okazał się na tyle atrakcyjny, że dziś każdy miał dziadka (albo pradziadka ;) ) ułana; nawet - a właściwie 'zwłaszcza' - jeśli nie miał. :>
Co do reszty, to zgadzam sie całkowicie. Od braku sankcji za bezpodstawne kłamstwa o swoim pochodzeniu przez trafność Koko koko po urodę sztuki ludowej. ;)
Sylwio - ależ nie ma za co. :) Pozdrawiam również!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńGdyby tak zliczyć wszystkich tych, którzy się szlacheckim pochodzeniem współcześnie chwalą wyszłoby, że arystokracji wybić nam nie mogli- ci, w których żyłach płynie krew błękitna musieli zaszyć się w jakimś spokojnym miejscu i intensywnie zająć produkcją ...dzieci.
OdpowiedzUsuńPodział kultury na "wysoką" i "niską" zepchnął ludowość do wstydliwej niszy, przybywający ze wsi do wielkich miast w latach 50tych i 60tych wstydzili się swojego pochodzenia, braków w wykształceniu, akcentu i na zasadzie kompensacji i wyparcia odżegnywali się wręcz histerycznie od tego wszystkiego co kojarzyć by się mogło ze wsią- a więc także od kultury ludowej. Te same lęk i niechęć przekazali swoim dzieciom, które, choć już wykształcone i władające znakomicie literacką polszczyzną wciąż chowają w sobie kompleks z drugiego pokolenia.
Kulturę ludową uważają więc za "obciach" a nie przeszkadza im to konsumować w ilościach zatrważających i z zatrważającym bezkrytycyzmem kultury masowej- której także, nawet przy najlepszych chęciach do "wysokiej" zaliczyć się nie da.
A Parabelka to tak po mojemu dochtórka:)
Rybo , zdradziłaś moje incognito :P i masz świętą rację ,tylko niekoniecznie się zgodzę z tym władaniem literacką polszczyzną . To się wynosi z domu , jak zamiłowanie do książek i parę innych rzeczy .
OdpowiedzUsuńKiedy słyszę rozmaite Majteczki w Kropeczki i inne takie to mnie rozpacz bierze , zwłaszcza gdy się to przyrównuje do muzyki ludowej , że to taki współczesny odpowiednik . A niechby ktoś tak twierdzący do Kolberga zajrzał , to by się dopiero zdziwił... Kultura ludowa łączyła w sobie użyteczność z naturalnym pragnieniem piękna , czego w aktualnej masówce nijak nie da się uświadczyć , ani użyteczności , ani piękna tym bardziej ...
Wiedźmo - jak zdradziła Rybka , mam wykształcenie ściśle biologiczne , natomiast z zamiłowania jestem humanistką , a mój niedoszły ulubiony wymarzony kierunek to historia kultury materialnej i obyczaju/historia sztuki/filologia polska . No i trochę cynizmu i obserwacji nabytych z wiekiem ;)więc zrobiłaś mi ogromną frajdę swoim podejrzeniem :*
Co do szlachty zaściankowej - masz sporo racji , zwłaszcza ,że częściowo zostali schłopieni na skutek kolei historii , ale część zachowała pamięć i godność swojego stanu , i ich potomkowie raczej pod tę kategorię nie podpadają . Niewielu ich zostało , ale jeszcze się trafiają .
I jeszcze jedno jest źródełko takich postaw - szybkie wzbogacenie się i awans ekonomiczny . Do dużych pieniędzy pasują wszak tytuły , czyż nie ;) ? i pradziadek co najmniej Radziwiłł -Potocki dwojga nazwisk , który na Kasztance zasłonił Piłsudskiego własną piersią pod Somosierrą , jak Napoleon Odrę przekroczył :P
Rybo - hahaha! :) Masz oczywiście rację; choć można pomyśleć o jeszcze jednej przyczynie. Przecież kiedyś (w XIX wieku na pewno, do wcześniejszych czasów nie mam pewności) sierotom z ochronek "hurtem" nadawano znane, budzące społeczny respekt nazwiska, aby te miały w życiu start choć trochę ułatwiony. Stąd mogła wynikać "nadprodukcja" Potockich czy Zamoyskich (inna sprawa, jaki procent z tych dzieci rzeczywiście pochodził z nieprawego łoża tego czy innego arystokraty, o czym w okolicy powszechnie wiedziano). Rzecz jasna, błękitnokrwiści [albo i nie-błękitno, tylko zamożnoszlacheccy, bo to jednak jest różnica :> ] protestowali przeciwko podobnym praktykom, ale przecież te w ówczesnym świecie nie były bezzasadne. No i: potomkowie takich właśnie dzieci mogą równie dobrze sądzić, że kogoś z ich przodków rzeczywiście zmajstrował jakiś Radziwiłł lub Tyszkiewicz. Lub pochodzą z "zaginionej linii". Co w ich mniemaniu niekoniecznie jest kłamstwem.
OdpowiedzUsuń[Choć, gdyby nawet wiedziano, że dany dzieciak jest bękartem tego czy owego, to przecież i tak nie miałby praw do nazwiska ojca! ;) Dochodzenie ojcostwa w Pl to przecież dopiero dwudziestolecie międzywojenne].
Co do kolejnego akapitu, to ujawniłaś kolejny ze smutnych absurdów PRL: władza niby robotniczo-CHŁOPSKA a zrobiła wszystko, by ludzie chłopskich korzeni wstydzili się jeszcze bardziej, niż do tej pory. :]
Dzięki też za zestawienie "obciachu" ludowości z "zajefajnoscią" pop-sieczki. Sto procent gorzkiej prawdy.
Parabelko - łeee... ;) Bo mam chorą teorię nie-do-obronienia, w myśl której osoby o umysłowości ścisło-technicznej nie są w stanie ogarnąć rozumem świata, w którym żyją i należycie (całościowo, kontekstowo) go zrozumieć. A tu się, kurtka!, okazuje, że wystarczy "staromodna" inteligencja, obycie i otwarty umysł. Czuję się zawiedziona. ;) [tu osobliwy duet Wizażowej zapłakanej mordki ze ślicznym Brzydalem]
Zestawianie 'Majteczek' i innego 'Jesteś szalona' z muzyką ludową boli i mnie. Co więcej, wkurzają mnie teksty współczesnych piosenek "ludowych", wyśpiewywane przez zespoły w typie słynnej Jarzębiny [dla Pań wielkie brawa za odwagę!]. Mają się do autentycznych zachowanych tekstów mniej więcej tak, jak 'Biały miś' do dowolnej interpretacji Leśmianowego 'W malinowym chruśniaku'. ;>
Kolberg swoją drogą znany był ze swych cenzorskich zapędów. Kiedy tylko zauważył coś, co żadną miarą nie mieściło się w obyczajowych kanonach XIX wieku, bez żalu rezygnował z opisania. Nie on jeden zresztą; i dlatego dziś relację z np. wiejskich ostatków wśród Słowian musimy czerpać od badaczy, którzy przemierzali Bałkany. Ci, choć zniesmaczeni, to jednak spisywali, co widzieli. A działo się dużo, oj działo! ^^
Świetny ten opis przodka idealnego! :))) Swoją drogą, przypomniałaś mi jeszcze jedną historyjkę, kiedyś zasłyszaną lub przeczytaną. Otóż we wczesnych latach 90. wieku XX pewien potomek szlacheckiej rodziny podróżował pociągiem pospiesznym. W przedziale razem z nim siedział starszy Pan, z wyglądu stateczny i w miarę dystyngowany. W pewnym momencie nasz bohater na palcu towarzysza podróży zauważył sygnet z herbem, którym przypadkowo pieczętował się i on. Zagadnął więc starszego pana o wartość rodzinnych pamiątek; takich, jak ów sygnet właśnie. Rozmówca potwierdził, że owszem, tradycja to wspaniała rzecz i warto ją pielęgnować. Dodał jeszcze, iż jego syn także ma swój sygnet, "tylko inny". - Ale jak to: inny? Czyli z innym kamieniem? - zdziwił się młodszy z mężczyzn. - Też - usłyszał - ale głównie chodzi o to, że z innym znaczkiem. ^^
Obydwa sygnety, ojca i syna (każdy z odrębnym herbem), najpewniej pochodziły z antykwariatu. :) I sam fakt, że ktoś uznał ich zakup za sensowny oraz pożądany, w naszej dyskusji jest chyba najbardziej znaczący.
He he , Wiedźmo , boska historyjka i niestety boleśnie prawdziwa :P
OdpowiedzUsuńZ twoją teorią dotyczącą ścisło-technicznych się zgadzam całkowicie - do ogarnięcia świata potrzebny jest gen humanizmu , bez tego nic . Dlatego nie jestem w stanie dogadać się z żadnym rasowym informatykiem . Z inżynierem - owszem , zresztą jestem dzieckiem inżyniera i nauczycielki z wykształceniem artystycznym i może stąd taki umysł posiadam jaki posiadam ;P a nauki biologiczne są tylko umiarkowanie ścisłe - w zakresie dotyczącym chemii i fizyki :P.
Jeszcze o ludowości - stałam dziś przed wystawą Cepelii i taka myśl mię najszła - w gruncie rzeczy to , co dziś uchodzi za sztukę ludową i jest pod jej szyldem dostępne w Cepelii , na kiermaszach itp . , też w gruncie rzeczy sztuką ludowa już nie jest , tylko komercyjnym wytwórstwem na motywach , nota bene z reguły tych samych . Nie jestem albowiem w stanie uznać za sztukę ludową haftu wykonanego maszynowo powtarzalnego na trzystu kosmetyczkach/torebkach/serwetkach czy też obrusika obszytego maszynowo dostępną w każdej pasmanterii koronką . Owszem , mogę uznać szydełkową koronkę koniakowską i ją uznaję , mogę uznać i uznaję koronki klockowe z Bobowej , ale ceramiki z Bolesławca już nie (chociaż ją lubię ). Istotą prawdziwej sztuki ludowej był indywidualizm - każdy , kto coś robił , robił to tak , by było niepowtarzalne i nikt takiego nie miał , żeby się choć drobnymi detalami różniło . Najlepiej widać to na przykładzie zdobnictwa - hafty , koronki , wycinanki , zdobienia malowane . Wiadomo , ze z krzesłem trudniej , ale wełniak każda gospodyni musiała mieć inny . A teraz ? Wciska się nam w kółko te same dwa koguty pod różyczką , więc i nic dziwnego , że ludzi mdłości od tego biorą i nie uznają tego za sztukę...
Bo - dodam uzupełnienie - żeby inżynier był rzeczywiście dobrym inżynierem , musi mieć gen humanizmu , musi w efekcie swojej pracy widzieć człowieka, który będzie z tego korzystać . A informatyk widzi tylko działający program mam wrażenie...
OdpowiedzUsuńJa zaś mam wrażenie, że pojęcie humanizmu zdewaluowało się zupełnie. Teraz humanista oznacza człowieka, który "nie ma głowy do matematyki"- a mnie się nóż w kieszeni otwiera, bo taki deklarujący humanizm nieuk nie jest w żaden sposób zainteresowany wiedzą, która się na humanizm składa, postawy humanistyczne też są mu obojętne, czasem dlatego, że nie wie jakie to.
OdpowiedzUsuńŻeby było zabawniej: najlepszym humanistą jakiego znam jest pewien matematyk. Bardzo znamienity matematyk z resztą.
Mam wrażenie, że indywidualność i niepowtarzalność to jedne z tych funkcji, które odróżniają sztukę od rzemiosła. Nie mam nic przeciw dobremu rzemiosłu, powtarzalność niekoniecznie dewaluuje jakąś rzecz- ale dobre rzemiosło i kicz podany na ludowo czasem i na jednej półce stoją.
I coraz częściej jest to półka w hipermarkecie.
Ale dobry rzemieślnik zawsze nadawał swojemu wyrobowi indywidualną cechę , granica między dobrym rzemieślnikiem a artystą jest bardzo cienka . Jest to zresztą mam wrażenie rozróżnienie powstałe współcześnie , tak samo jak pojęcie "twórca ludowy" . Trzeba pamiętać że to , co dziś się nazywa "sztuką ludową" - kiedyś było przedmiotami codziennego użytku , a nie wyrobami mającymi wyłącznie cieszyć oko i stać na honorowym miejscu do oglądania ;) Każdy , kto tworzy coś pięknego staje się przez to artystą - przez sam akt twórczy - niezależnie czy dotyczy on obrusa , malowanego pieca ,sekretery czy obrazu . Oprócz tego u podstaw sztuki musi leżeć rzemiosło - opanowanie rzemiosła jest warunkiem absolutnie niezbędnym do osiągnięcia poziomu , na którym rzemieślnik staje się artystą . Emil Galle nie zostałby tym kim był , gdyby nie miał w małym palcu technologii produkcji szkła czyli gdyby nie był doskonałym rzemieślnikiem . Tak samo Tiffany czy inni . Czy twórcy mebli stojących np. w pałacu cesarskim w Wiedniu byli tylko rzemieślnikami czy już artystami , czy Charles Frederick Worth był tylko rzemieślnikiem-krawcem , czy już artystą ? Linia podziału jest cienka , bez rzemiosła nie ma sztuki .
OdpowiedzUsuńA dzisiaj - moim zdaniem - i jedno i drugie upada masowo , bo rządy objęła tandeta . To , że ktoś zaprojektuje paskudną lampę z butelek po wodzie mineralnej w mojej opinii nie czyni go ani artystą , ani rzemieślnikiem tylko pracownikiem recyklingu . Bo jego ideą nadrzędną nie było powstanie lampy , tylko wykorzystanie butelek :P Rzecz jak najbardziej chwalebna i godna naśladowania , recykling znaczy , ale na litość boską nie mieszajmy tego ze sztuką .
Inna rzecz , że to prowadzi do kolejnego nierozstrzygniętego po wieki wieków zagadnienia - czym jest sztuka i czemu ma służyć ;)
Do Waszych wypowiedzi spróbuję odnieść się za jednym zamachem, nie rozdrabniając dyskusji na pomniejsze cząstki. :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że powodów małego poważania dla „humanistyki jako takiej” jest co najmniej kilka. O najważniejszych wspomniałyście chyba obie: to stawianie na konkret, swoista dehumanizacja nauk technicznych (jak w przypadku tego informatyka, który za swoim dziełem nie jest w stanie dojrzeć człowieka zeń korzystającego) połączona z wizerunkiem humanisty jako człowieka, który filozofuje, czyli „gada od rzeczy” i jest ogólnie niezaradny życiowo. Na co duży wpływ ma polityka ostatnich lat: narzekanie na nadmiar absolwentów kierunków humanistycznych, na ich brak na technicznych (co owocuje brakiem wykształconych fachowców) słowem – na promowaniu „konkretu” w miejsce dyscyplin, które nie zawsze potrafią ustalić, czym w ogóle powinny się zajmować. :> Stąd rzeczywiście dziś „humanistami” często czują się osoby, które po prostu – jak napisała Rybka – nie mają głowy do cyfr. ;) Przy czym za ich humanizmem nie stoi dosłownie żadna wiedza czy umiejętności (niekoniecznie przecież wymagające dyplomu uniwersyteckiego!)
A co do Waszych przykładów… dlatego właśnie pisałam, że moja teoria jest nie do obronienia. :) Przynajmniej przez najbliższe –dzieści lat. ;) Później, jeżeli nic się nie zmieni, bezduszna, odhumanizowana technokracja całkowicie zdegraduje „wiedzę o człowieku” do pozycji pseudonauki. Taka antyutopia rodzi się w mojej głowie. :] Humaniści „w starym stylu” rzeczywiście nie zależeli od własnego wykształcenia.
I.. chyba coś w tym flircie nauk ścisłych z humanizmem się kryje. Jako dziecko przejawiałam ogromna ciekawość (i ‘poprawne’ zdolności ;) ) w dziedzinie nauk ścisłych, w szczególności chemii oraz przyrodniczych. Co skończyło się jak ręką odjął w czasach szkolnej gwałtownej socjalizacji. Dziś zresztą mam siebie za znakomity przykład, jak to Kultura (stereotypy płciowe) potrafiła zapanować nad Naturą (naturalne zdolności dziecka). :> No ale tu nie miało być o mnie. :) Ogólnie chciałam napisać, że tak, jak za pięknem muzyki kryje się „bezduszna” precyzja matematyki a za ulotnym czarem perfum „nudna” chemia, humanizm nie może być postrzegany jako opozycja do nauk ścisłych. Bo prawda jest taka, ze one się wzajemnie uzupełniają. No. :)
Sztuka-rzemiosło-partactwo i ta charakterystyczna, dawna hybryda: rękodzieło ludowe, to dla współczesnego rozumu zagadki nie do rozwiązania. Niemały udział w tym wszystkim miały lata rozbuchanego kapitalizmu, który stopniowo pożerał i pożera nadal wszelkie przejawy ludzkiej twórczości, przemiela je i wypluwa jako coś niby-oryginalnego, niby super-estetycznego a w istocie: nieznośnie brzydkiego lub tak nijakiego w swej wysoce zestandaryzowanej urodzie, że aż zęby bolą. I dopiero w ostatnich latach, wraz z rozwojem internetu oraz swobodnego przepływu multimediów powoli zaczęliśmy zdawać sobie z tego sprawę [patrzcie na zamieszanie wokół ACTA u nas, wokół SOPA w Uesie].
OdpowiedzUsuńNatomiast na ceramice bolesławieckiej wyżywać się nie pozwolę! :P
Choćby dlatego że – jako fanatyczka własnego regionu – umiem docenić (przecenić?) jego wyjątkowość. I napisz mi, Parabelko, JAK niby mamy tu podejmować twórczość ludową, skoro wszystkie jej elementy dziś będą mało autentyczne? Nie mamy zaplecza ani w tradycji przodków [bo większość z tego, co „ich” korzenie miało jednak „daleko stąd” i do nowego terenu pasuje równie mocno, co stawiane tu i ówdzie ‘na chama’ pseudo-dworki pseudo-polskie], ani w tradycji regionu (bo te najczęściej wyjechały razem z osobami, które je tworzyły). Na tej zasadzie, na której nie mamy ani strojów ludowych ani gwary. Po prostu nie mamy. Bo to, z czego obecnie możemy czerpać, zawsze w jakiś sposób będzie „obce”, niezdatne do identyfikowania Dolnoślązaków en masse. Póki co jedynym, co nas łączy, jest różnorodność; specyfika, w myśl której nie ma niczego niezwykłego w np. niemal całkowicie odmiennym menu kolacji wigilijnej w obrębie tradycji obowiązujących w gronie bardzo bliskiej nawet rodziny. [U dzieci brata mojej babci jada się kluski z makiem, których smak przyprawia mnie o mdłości; co innego kutia, której nie trawią znów moi kuzyni. :) ] Mamy więc indywidualizm, ale na tyle świeży, że nie jest w stanie stworzyć jeszcze odrębnej jakości. Aczkolwiek pierwsze, nieśmiałe zajawki dolnośląskiej gwary powoli zaczynam rejestrować. Póki co – na poziomie charakterystycznego łączenia głosek. ;) Ale to dygresja na zakończenie wywodu.
Wiedźmo - ja Bolesławiec bardzo lubię , tylko wg.mnie nie jest on sztuką ludową a ino wariacją na motywach ;)
OdpowiedzUsuńMasz dużo racji - Twój region rzeczywiście jest specyficzny , ale z drugiej strony coś takiego jak indentyfikacja en masse gdzie indziej raczej też nie jest możliwa - co szczególnie widać właśnie na przykładzie ubioru , możliwa jest identyfikacja na obszarze obejmującym kilka - góra kilkanaście miejscowości . Tak samo jeżeli idzie o zdobnictwo , potrawy , gwarę i inne dziedziny życia .
Na obszarze dzisiejszej Warszawy jeszcze przed I wojną można było znaleźć co najmniej 5 różnych , odmiennych od siebie strojów ludowych , więc nawet na tak niewielkim obszarze nie było jednolitości , a co dopiero myśleć o identyfikacji regionalnej ;)
Do pewnego stopnia tak; szczególnie te mniej klasyczne. :)
OdpowiedzUsuńJasne, że nie; ale zawsze jest więcej punktów, które w obrębie danego terenu łączą niż dzielą. I to bezspornych (jak w przypadku np. dolin alpejskich, które dzielą dosłownie detale a znaczne różnice widać dopiero, kiedy porównujesz np. Szwajcarię ze Słowenią ;) ). Nawet w innych częściach Polski tych styczności jest więcej, niż na D. Śl. Choć i w reszcie kraju historyczne perypetie zerwały ciągłość, rzecz jasna.
Dobry. Najprawdopodobniej Opus IV będzie dla mnie zbyt przeładowany, ale po przeczytaniu recenzji chętnie przetestuję.
OdpowiedzUsuńNatomiast częściowo nie zgodzę się z Wami co do kultury ludowej, choć dyskusja bardzo ciekawa.
I owszem, czasy socjalizmu tę że kulturę odsądzały od czci oferując jedynie wydawnicta eksportowe w postaci Mazowsza, które na społeczeństwie mogły wywołać jedną tylko reakcję: odrazę, a w efekcie odrzucenie i pogardę. I tak było przez kilka dziesięcioleci. Natomiast to, co się dzieje obecnie, porównuję do mody na agar w pefrumach: to piękna nuta, ale ile można? Mam mnóstwo znajomych, którzy śpiewają i tańczą ludowe kawałki, uczą się wycinanek itp. i z przerażeniem obserwuję rozprzestrzenianie się zjawiska. Sama należę do opcji śpiewającej. Do tej pory to była nisza, (jak agar w perfumach) ale właśnie się to zmienia. Jest Ferrari i Givenchy z oudem, jest koko euro spoko. Tylko patrzeć, jak pojawi się Adidas Oud Sport, a w kulturze ludowej to już nie wiem co :) Pozdrawiam.
Rety, starczy Was na dwa dni stracić z oczu a tu tyle ciekawych wątków się pojawia (swoją drogą ciekawe do jakich rozważań pretekstem mogą być perfumy).
OdpowiedzUsuńNie odniosę się do wszystkiego co mnie w Waszych rozważaniach zainteresowało bo musiałabym tu elaborat pisać więc tak na szybko:
na kulturę, może zwłaszcza na kulturę ludową składa się i sztuka i rzemiosło. Nie można chyba jednoznacznie rozstrzygnąć, zwłaszcza w ramach blogowego komentarza, czym właściwie jest dzieło sztuki i czym się różni od wytworu rzemiosła (gdyby to było takie proste to na co byłaby nam cała estetyka?), ja zakładam roboczo za Donaldem Judda, że sztuką jest to, co się za sztukę uważa. Taka normatywna definicja sztuki ma jeden "haczyk". Mianowicie liczy się nie tylko odbiór widza ale także intencja twórcy. W ten sposób, wracając na bezpieczny perfumeryjny grunt, sztuką będzie niewątpliwie dzieło Jammie Nicholasa, pachnidło o zapachu kału i innych, budzących raczej mało perfumeryjne konotacje wydzielin ciała.
Mniemniej taka "otwarta" definicja sztuki ładnie wpasowuje się w nurt postmodernizmu i pozwala zrelatywizować sztukę w zależności od możliwości intelektualnych, wrażliwości i świadomości kulturowej tak twórcy jak i odbiorcy.
Adidas Oud Sport to wizja tyle zabawna co prawdopodobna. Nie zaobserwowałam jeszcze "mody na ludowość" podobnej do tej na agar w perfumach choć oczywistym jest że wiele zjawisk początkowo awangardowych przechodzi do kultury pop i komercjalizuje się zupełnie.
Póki co jednak córka mojego Mężczyzny w łowickim wełniaku odziedziczonym po mojej Prababci na ulicy budzi prawdziwą sensację.
I dobrze :)
Nie ma nic złego w rozprzestrzenianiu się mody na sztukę ludową , pod warunkiem , że nie będzie to w kółko ten sam kogucik wpatrzony w tę samą różyczkę , jak jest na wszystkich dostępnych kubkach , torbach , torebkach i kosmetyczkach .
OdpowiedzUsuńMyszo - dobry, tylko gorący. ;)
OdpowiedzUsuńCo do reszty: wiesz, trochę Cię rozumiem a trochę nie. 'Łapię', że odczuwasz przesyt współczesną wersją folkloru, który widzisz wszędzie dookoła. Okej, Twoje prawo. Ale z drugiej strony: dlaczego Cię on dziwi? Pojmowałabym, gdyby męczyło Cię to, co Parabelkę, czyli totalna unifikacja motywów ludowych; sęk w tym, że czegoś podobnego w Twojej wypowiedzi nie wyczuwam. :? Dlatego chciałabym wiedzieć, dlaczego dokładnie obecne rękodzieło etniczne (czy muzykę) masz za przesadnie rozprzestrzenione? Oudu w perfumach obecnie jest zbyt dużo, ale to świadczy źle [choć czy na pewno?] o przemyśle perfumiarskim, nie zaś o samym oudzie.
W naukach społeczno-kulturowych mówi się, że stereotyp etniczny, funkcjonujący w danej społeczności, mówi niewiele o grupie, której ma dotyczyć za to bardzo dużo o grupie, która go stworzyła. ;) O ten rodzaj reakcji chodzi mi także z ludowością. To, że nagle wiele osób zaczęło się nią fascynować, nie świadczy źle o etniczności "samej w sobie"; mówi za to co nieco o młodych (niekoniecznie wiekiem) artystach folkowych czy folkloryzujących. Których zresztą wcale nie jest znów "tak wielu", kiedy przyjdzie nam porównać ich odsetek z całością mieszkańców Polski. :)
Adidas Oud Sport mnie by nie przerażał. Co więcej, już jestem go ciekawa. ;))
Nie martwi mnie, iż nuta ta przestaje być uważana za "wymagającą", "niszową" "dla wyrobionych nosów" etc. Naprawdę. I fakt, że powoli "trafia pod strzechy" cieszy mnie szczerze. :)
A w "Koko Euro spoko" razi mnie TYLKO tekst z rymami częstochowskimi; ale, kurka wodna!, one też, jako tworzone spontanicznie przyśpiewki, są trwałą częścią słowiańskiej (i nie tylko) kultury ludowej. :D
Rybo - mnie taka definicja "sztuki" odpowiada również. :) I rzeczywiście ma słaby punkt, ale znajdź definicję, która nie ma ani jednego? ;D
OdpowiedzUsuńNa nasze czasy jest naprawdę przyzwoita. :)
Powiedz jeszcze.. gdzie można napaść na Córkę Twego Mężczyzny celem rabunku odzieży wierzchniej? ;P
Parabelko - rozumiem Twoją niechęć. Ale powód jest ten sam, co zwykle: stare wzory zaginęły a w zamian - nic. Więc bierze się to, co już jest. Łowicz, góralszczyzna etc. :/
Wiedźmo - nie wszystkie . Są w skansenach , są w literaturze , niedawno wydano piękne trzytomowe dziełko "Polskie stroje ludowe" , wydano "Polskie hafty i koronki" z płytką ze wzorami , jest masa wydawnictw z lat 50 i 60 ,nawet 80 kiedy wydawano tego naprawdę dużo . Zaginęły niektóre techniki , chociaż i to próbuje się odtwarzać ; ale generalnie jest na czym się opierać , trzeba tylko odrobinę wysiłku włożyć 1) w poszukanie wzorów , 2)używcie własnej wyobraźni do twórczego wykorzystania tego co jest . Niestety myślenie boli...
OdpowiedzUsuńFakt, o tym jakoś nie pomyślałam (no właśnie; bo boli ;)) ).
OdpowiedzUsuńZa to do głowy przyszło mi jeszcze jedno wyjaśnienie: to efekt jednej z ciemnych stron globalizacji. Dziś, aby liczyć na pewną sprzedaż, kupującemu produkt musi kojarzyć się jednoznacznie. Więc należy korzystać ze znanych, opatrzonych schematów, wzorów, rozwiązań. Koniec, kropka. I już. :> Oryginalne wzory to dopiero, kiedy - jeśli - zdołamy wyrobić sobie markę i stać nas będzie na eksperymenty.
[przy okazji: nieodłącznym kultury ludowej "w ogólności" jest właśnie pewność i powtarzalność. Bo ona leży w ludowej mentalności; a w ogóle ludzkiej: "najbardziej lubimy te melodie, które już słyszeliśmy". ;) ]
Wiesz, co przed chwilą znalazłam:
http://www.whizbrand.com/blog/motywy-ludowe-sa-spoko
I mnie to cieszy! :)) Może, kiedy już się przyzwyczaimy i ludowość przestanie kłuć w oczy, przyjdzie czas i na oryginalność...? Oczywiście, o ile nadal będziemy do niej zdolni. ;>
Oby ;)
OdpowiedzUsuń