niedziela, 27 maja 2012

Kto wiecznie dążąc...

Przez dłuższy czas zastanawiałam się, czy zamieścić poniższą recenzję na blogu. Wszak mnie kilka razy zdarzyło się pomstować na markę Le Labo, głównie na zasadzie "jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie". ;) Lecz skoro Pola była tak miła (jak to Pola swoją drogą.. :* ), że niespodziewanie podesłała mi materiał testowy a sam zapach okazał się tak dalece niestereotypowy, unikający zamknięcia w prostych ramach, tak bliski mojemu sposobowi postrzegania otaczającej nas rzeczywistości, że po prostu nie mogłam się wymigać. No po prostu nie. Eksperyment w warunkach labo-ratoryjnych uważam za udany. :)

Wyjąć z kontekstu jego, zdawałoby się, integralną część, włożyć ją w odmienny i patrzeć, jak z taką sytuacją poradzą sobie oba środowiska. Oto, moi Drodzy, nauka w praktyce. :) Zarówno ścisła, biologiczno-chemiczna, jak i pojemny świat humanistyki. Wystarczy, że ktoś wrzuci ludową zaśpiewkę o tytule Koko Euro spoko w rzeczywistość co bardziej zakompleksionych miłośników piłki kopanej (znanych z kompletnego braku dystansu wobec własnego świata) i spokojnie można obserwować, co z takowego połączenia wyniknie.


Mam wrażenie, że w podobny sposób do swoich pachnideł podchodzą nowojorscy twórcy Le Labo [której wytworów znam co prawda niewiele, lecz na tyle dużo, by móc pozwolić sobie na bardzo nieśmiałe uogólnienia]: wziąć akord tytułowy i ustawić go w takim towarzystwie, w takich kontekstach i na tak przeinaczonych warunkach, że ów po prostu nie może postąpić inaczej, jak zacząć nawiązywać naprawdę zadziwiające kontakty tudzież z pozoru iście kuriozalne porozumienia (mariaże, symbiozy - niepotrzebne skreślić). Wąchając efekt pracy współczesnych alchemików z Le Labo nie mogłam opędzić się od myśli, że oto mam przed sobą wspaniały przykład udanej współpracy światów nauk ścisłych, humanistycznych oraz sztuk pięknych. Wręcz idealny.
Gdyż otrzymaliśmy zarówno efekt działań chemika przekładającego zapisany szyfrem wzór na język rzeczywistości materialnej, antropologa, który dokonał transgresji pojęcia "teren" w świat ulotnych doznań, chwilowo wstawiając wonie w miejsce ludzi ale również artysty, dzięki któremu efekt pracy dwojga szalonych naukowców ani na moment nie staje się etycznie wątpliwy a i piękna odmówić mu nie sposób.
Chemia, antropologia (etnologia), sztuka - złączone w jedność; pachnącą jedność, dodajmy. ;) Dziś przybrała ona dla mnie postać Oud 27 wspomnianego domu perfumeryjnego.


 Zgodnie z przyjętą konwencją i w tym przypadku składnik tytułowy, nasz obiekt obserwacji, najsilniejszym i najbardziej donośnym, przejmującym zdaje się na samym początku. W chwili, kiedy z jednej ekumeny brutalnie przenosi się go do całkowicie odmiennej. Wówczas to daje o sobie znać z siłą doprawdy wstrząsającą - niekiedy krystalicznie czystą, perfekcyjnie jasną; silną lecz nie męczącą (jak w Midnight Oud od Juliette Has a Gun lub Oud Royal marki Armani Privé), częściej jednak gęstą, lepką, ostrą, niczym Oudh Al Shams od Ajmala, pełną opętańczej rozpaczy, jakiej mitologiczny przykład daje nam Niobe. Lecz ów pokaz silnych emocji szybko zostaje stonowany, oszalałą z bólu osieroconą matkę zastępuje pełna wewnętrznej godności, cierpiąca po stoicku Mater Dolorosa. Taki jest oud w uwerturze omawianego aromatu. Lecz to nie bólem starego środowiska będziemy się zajmować a tym wszystkim, co dzieje się, gdy składnik tytułowy umieścić w nowej rzeczywistości.
Przede wszystkim przestaje być niepodzielną gwiazdą, dostaje też czas na uspokojenie rozedrganych nerwów. ;) No i znakomicie odnajduje się tam, gdzie jego moc, jego lepkie, ostre akordy zlepiają się z delikatną słodyczą wanilii i jasnych nut ambrowych, śmietankowego sandałowca, apetycznych akordów drewna gwajakowego. Kiedy jego siła istnieje wyłącznie dzięki wsparciu wiotkiego, suchego kadzidła (elemi?) oraz ostrych, ciepłych igiełek szafranu. Wówczas wychodzi na jaw uniwersalność Oud 27, jak i drewna agarowego w ogóle.
Jeśli sprawdza się w tak ciepłym, przytulnym otoczeniu - a przy tym traci wyłącznie moc, lecz niczego z niepokornego charakteru - zasługuje co najmniej na szacunek.



I kiedy nie musi już rozdzierająco krzyczeć, gdy znajduje spokój wśród wspomnianej, przepełnionej optymizmem łagodnej mieszanki, wówczas zaczyna jaśnieć. Wyzłacać się, tonąć w miękkim świetle poranka. Pojawiają się nawet delikatnie pudrowe, idealnie wystylizowane cząsteczki paczuli, złamane kuszącą, pełną niedomówień, jednolitą już strukturą. Oud powoli zlewa się w jedno z szafranem, kadzidłem, cedrem i sandałowcem; gwajak oraz słodka ambra zapewniają całości płynną konsystencję, zmieniając kompozycję w rodzaj lekkiego, świeżego miodu o niskim stopniu zasłodzenia. I tylko czasem znad całości wybije się woń oudu, to znów delikatny pieprzowo-oleisty gwajak lub puchata klarowność niekulinarnej słodyczy.
Wszystko to zaś wybrzmiewa lekko i po cichu, bez fajerwerków; dyskretnie. Po sobie zostawiając jedynie ulotną, bliską człowieczej fizyczności ciepłotę. I już sama nie wiem, czy to aromat skóry małego dziecka czy też osoby dorosłej tyle, że rozgrzanej kąpielą. Co przecież i tak nie ma znaczenia. Oud 27 w sposób równie dziwny czy nietypowy, jakby uniezależniając się od trzymającego go przy życiu nosiciela, osiąga nirwanę i - odpływa. Sam, bez towarzyszącego mu człowieka. Wszak to "jego" nirwana, nie nasza. Na swoją musimy dopiero zapracować. :)
O ile będziemy wystarczająco roztropni, by z szacunkiem, świadomi ryzyka oraz odpowiedzialności odnosić się do nawet najbardziej karkołomnych eksperymentów. "Kto wiecznie dążąc, trudzi się..."


Rok produkcji i nos: 2009, Vincent Schaller

Przeznaczenie: zapach typu uniseks; z początku ekspansywny, potem coraz bliższy ludzkiej skórze lecz nadal wyczuwalny bez większych problemów. Raczej dzienny, aczkolwiek nie jest to normą.

Trwałość: najsłabszy punkt kompozycji; w porywach do czterech lub pięciu godzin

Grupa olfaktoryczna:  orientalno-drzewna

Skład:

oud, kadzidło, drewno cedrowe, drewno gwajakowe, paczuli, szafran, pieprz
___
Dziś Perles od Lalique.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.432hertzlarivoluzionemusicale.com/articolo002.html
2. http://maisqueperfume.blogspot.com/2010/02/be-my-valentine-fragrance-le-6-eau-de.html
3. http://www.femininethings.org/2011/08/honey-youre-so-fine.html

10 komentarzy:

  1. Przyjemny to oudziak trzeba przyznać :) Początek dość ma mocny ale potem łagodnieje.
    Jestem pod wrażeniem zdolności twojej do rozebrania tego zapachu na składowe mi po prostu pachnie, jest tak spójny ze ciężko mi wyszczególnić co tam jest. Może to brak doświadczenia i obycia a może otwarcie poraża moje receptory nazbyt:).

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cóż... w przypadku tego zapachu dążenie faktycznie łączy się z trudem ;)
    Jak lubię oud, to tutaj otwarcie uparcie mnie odrzuca. Na razie nie pozbywam się odlewki, może trud jednak na coś się zda...

    OdpowiedzUsuń
  4. Przepiękna recenzja Wiedźmo. Zapachniało mi w wyobraźni, oj zapachniało i mam ochotę Oud 27 przetestować choć moje przygody z tą nutą rzadko dobrze się kończą. Szczególnie kusi mnie opisany przez Ciebie zmierzch tego zapachu,wyciszony, spokojny, minorowy
    ...trudno jest mi stworzyć sobie w fantazji takie wcielenie agaru.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiedźmo, czasami naprawdę mam ochotę zamienić się z Tobą na skóry, choć na chwilę. Na mnie Oud 27 nie pokazał nawet części tego, co opisujesz :(

    OdpowiedzUsuń
  6. A no Oud 27 piękny jest, piękny jest i basta! Sama jakiś czas temu zakupiłam flaszeczkę... tylko jakoś do recenzowania mi nie spieszno... :/

    Poza tym tak dawno mnie tu nie było, że aż mi wstyd... a przecież się stęskniłam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Polu - dokładnie tak. :)
    Co do moich "zdolności", to śmiem w nie wątpić, jeśli wziąć pod uwagę, ile składników nieobecnych w spisach jestem w stanie wyczuć. Choćby w powyższym przypadku. Ot, po prostu sugestia: okazało się słodko i mój mózg automatycznie "wciągnął do gry" kilka tradycyjnie przyjemnych akordów. ;) Mam wrażenie, że tak to właśnie działa.

    Akiyo - prawda, otwarcie czasem potrafi dać w kość. A jak jest później? Czy nie wytrwałaś tak długo? ;)

    Rybko - bardzo dziękuję za miłe słowa. :) Cieszę się, że Ci "zapachniało", choć znając Twoją awersję do oudu obawiam się, że mogłabyś zostać znokautowana przez otwarcie, jak widać osławione. ;) I nie przekonałabyś się, jak pięknie będzie później; ale to tylko przypuszczenie.
    Chcesz resztę mojej próbki?

    OdpowiedzUsuń
  8. Aileen - ale tylko na chwilkę, dobrze? Dochodzę jednak do wniosku, że zbyt lubię swoją skórę. ;)
    Czyli też padłaś ofiarą toksycznego otwarcia?

    Escri - witaj ponownie! Zawołam tak po sarmacko-kresowemu: daj pyska! :))
    Prawda, że piękny? W taki niesztampowy, zaskakujący sposób. Nie "ładny", ale "piękny" właśnie. Gratuluję flakonu. :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Otwarcie nie było toksyczne, reszta też nie - ale całość nie była też tak bogata, jak opisujesz :) Padłam ofiarą mego Miłego, który - ilekroć przymierzałam Oud 27 - podejrzliwie obwąchiwał mieszkanie. Na myśl, że mogłabym jeszcze komuś pachnieć fekalnie, odchodziła mi ochota na użycie tego zapachu publicznie.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ee, już dawno twierdziłam, że mój nos jest równie neurotyczny, co reszta mnie. ;))
    Za to Tobie przygód z Oudem 27 nie zazdroszczę (a jeszcze bardziej Twemu Miłemu, mimo wszystko :) ); ale nie sądzę, żebyś jakoś szczególnie żałowała akurat tego zapachu, prawda? :)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )